#2 Bazar

39 5 0
                                    

Nim się obejrzałam byłam już nad jeziorem, pełnych pierścieni stoisk. Jasny blask Słońca otulał drzewa swym blaskiem, nadając im jeszcze więcej barwy. Jak pędzel rozjaśniał niebo i ziemię. Na jeziorze malował najcenniejsze kryształy, lśniące w jego życiodajnym blasku. Rozłożyło mi ręce i dał się ponieść.

Szurałam wydeptana drużką w stronę targów. W powietrzu słychać było muzykę, a każde stoisko robiło ją na swój sposób, tworząc sztukę harmidru. Chodziłam po stoiskach, obserwując i oglądając uważnie wszystko co napotkam. Czułam w końcu, że nie goni mnie czas, na chwilę zapomniałam co to jest. Ciągałam się po stoiskach, próbując uniknąć ataku marketingowego, nieznajome mi chwyty pokonywały mnie. Ludzkie zdesperowane dłonie były coraz bliżej mnie, pełne przeróżnych bibelotów. W mieście potrafiłam sobie z tym radzić, głupi okradali głupszego. A tam... to było dziwne brali cię na litość.                                                                                                                                                                                                     - Może takiego ładnego koteczka panienka by chciała?- zapytał z chrypą sprzedawca z garbem, biorąc do rąk porcelanowego kota. Patrzył na mnie litościwie kłaniając się.                                                                      -Na co mi porcelanowy badziew ?!- pytałam ze złością w popękanych ustach. Sprzedawcy nagle zniknął ten litościwy uśmieszek z twarzy i zamilknął. Spoglądał w dół na gliniany garnek, z kilkoma monetami, napełniając go łzami desperacji. Wysmarkał leniwie nos w chusteczkę i się otrząsnął.            -Może... do ozdoby? - spytał nie śmiało, tuląc w swoich brudnych dłoniach kota.                                            -Żeby to jeszcze było ładne.- odeszłam zakańczając naszą rozmowę, interesy, znajomość i nadzieje. Od tej pory gdy ktoś mi coś proponował odchodziłam, bez żadnych słów, nadziej i kompromisów. Zostawiając może i moją nadzieje. Ze złością opuszczałam niektóre stoiska, bo czasem coś mnie tam zainteresowało. Na przykład ten medalik. Trochę poniszczały, zza rdzy wydobywał się złoty kolor, który otulał moje oczy swym pięknem. Moje palce wędrowały po pięknych wyżłobionych drogach wzorów. Z każdym mrugnięciem zachwycałam się nim coraz bardziej                                                                  –Może chciałabyś kupić?- spytała spokojnie z uśmiechem kobieta.                                                                     Miałam ochotę odejść, znów pozostawiając tam tylko odciski moich palców i ciszę. Tym razem nie miałam zamiaru. Oczy przykuły się na medalik, a jego wzory skuły mnie jak kajdany.                                    –NIE! – powiedziałam pewna tego co mówię, dając jej do zrozumienia: daj mi z nadzieją patrzeć na coś czego i tak nie kupię.                                                                                                                                                                –A może chciałabyś to sobie zatrzymać?

Wpatrywałam się wciąż w medalik, dopiero po chwili dotarło do mnie co powiedziała. Nieśmiało spojrzałam się na nią jak na nienormalną. Na jej twarzy wciąż był ten szczery żółty uśmiech, który otulał jak złoto, ale nie rozjaśniał blaskiem chciwości jak złoto, bardziej jak dobrodajne, jasne słońce. Czy materialna rzecz mnie zaspokoi? Materia zaspokoi mój umysł, pełen pustki i głodu? Da mi niematerię przez dotyk i czas. Zapamiętam i poczuję niematerialna radość z materii, ale... Nie mogę! Coś i nie pozwalało tego wziąć. Czy to moja godność, czy serce karze mi odstawić medalik na miejsce, już nigdy na niego nie spoglądając. Bo na pewno nie rozum. On mówi bierz to i uciekaj, ale jest za słaby. Jego cienki, cichy głos zanika wśród poczucia winy.                                                                                         –NIE! -Powiedziałam już nie tak pewnie.To słowo samo się ze mnie wyrwało, a może powinnam poczekać i lepiej usłyszeć rozsądek.                                                                                                                                       –A może jednak?- spytała jeszcze bardziej słodząc mnie swym uśmiechem.                                                       –Ne chcę zgody na okradzenie ciebie!- powiedziałam tłumacząc jeszcze inaczej słowo ,,nie", którego jak widać nie rozumiała.                                                                                                                                                              –Och kochana...- wyciągnęła do mnie rękę.                                                                                                                      –NIE!- odepchnęłam ją odkładając medalik na jego właściwe miejsce.

I odeszłam. Bez medalika, bez jakiejkolwiek rzeczy. Im dalej szłam, tym bardziej burczało mi w brzuchu, tym bardziej żałowałam. Głupia! Mogłam być o jeden medaliki wyrzuty sumienia do przodu, a teraz jestem o jeden medalik , wyrzuty sumienia i pełny brzuch mniej. Ściskałam cały czas w dłoni zimną dwuzłotówkę, która i tak przeminie tak szybko jak szybko zjem bułkę. Wcześniej to wydawało się prostsze, jak i całe moje rzycie. Muszę się zatrzymać, muszę o tym pomyśleć. Czy lepiej po prostu ponieść się losowi. Nie chce mi się myśleć moją głupotom o mojej głupocie. Jestem sama z dwuzłotówką w kieszeni. Nie mam niczego, nie mam nikogo. Kolejne dni wciąż będą dniami. Jestem wolna, ale tak na prawdę nikt nie jest i ja nigdy nie będę. Błąkam się wypychając krokami czas, którego z czasem mam coraz więcej. Nie wiem co mam robić, więc... więc pochodzę sobie jeszcze po stoiskach. Będę znów czekać, czekać na cud.

L Y

Drużyna czwartego księżycaWhere stories live. Discover now