Rozdział 2

8K 328 9
                                    


      Creig Williams ostatni raz zaciągnął się mocnym papierosem i zgasił go w srebrnej, kunsztownej popielniczce- w ciągu dnia zdołał wypalić już całą paczkę, dobrze wiedział, że to mu jedynie szkodziło, zwłaszcza ze względu na styl życia jaki prowadził, ale zbytnio się tym nie przejmował. Na coś trzeba umrzeć...– żartował sam z siebie. Zerknął na zegarek- dwudziesta pierwsza trzydzieści. Chłopaki pewnie odprowadzili już pannę stafford do domu- Prychnął zdając sobie sprawę jakiego sformułowania użył – odprowadzili...szpiegowali. Tak, to lepiej oddaje istotę sprawy, ale nie brzmi tak dobrze. – On jednak nigdy nie zwracał uwagi na konwenanse, żył jedynie wedle własnych zasad. Wyciągnął kolejnego papierosa i jeszcze raz przejrzał dostarczone akta.
Imię: Angeline
Nazwisko: Stafford
Płeć: żeńska
Orientacja seksualna: nieznana
Data urodzenia: 09.04.1990r.
Adres: West Village, Manhattan. NY
Pochodzenie: nieznane
Stan cywilny: nie stwierdzono
Numer ubezpieczenia: WB852796M
Do akt zostało dołączone również kilka zdjęć, kiedy Creig pierwszy raz je zobaczył, zdziwił się trochę- spodziewał się kogoś znacznie starszego. I mniej atrakcyjnego- tego nie był gotów przyznać nawet przed samym sobą. Zdjęcie, choć robione z ukrycia, ukazywało Angeline Stafford w całej krasie: szczuła, wysoka sylwetka- co najmniej metr siedemdziesiąt pięć, proste włosy opadające na plecy ciemną kaskadą, łagodne i regularne rysy twarzy- szczegółów takich jak kolor oczu nie był w stanie dostrzec, zdjęcie było na to zbyt słabe. Zirytował się, kiedy okazało się że nie wiadomo czy kobieta jest mężatką czy nie- ewentualny mąż lub narzeczony mógłby trochę utrudnić im to co chcieli zrobić...ale nie uczyniłby zadania niemożliwym. Jak zawsze. Odgłos otwieranych drzwi przerwał jego rozmyślania, gwałtownie zamknął akta i schował je z powrotem do szuflady ogromnego biurka. Do jego gabinetu wkroczyło trzech mężczyzn: Tony, Robby i Paul. Robby, a właściwie Robert Danreg szedł oczywiście pierwszy, najwyższy z całej trójki, ale i najbardziej nieobliczalny- Chociaż Creig nigdy by się do tego nie przyznał, czasem żądza mordu w oczach zbira przyprawiała go o gęsią skórkę; ubrany był w jakieś stare łachy, kilkutygodniowy zarost i przydługie włosy obcięte byle jak nadawały mu wygląd barbarzyńcy. W tym konkretnym przypadku szata rzeczywiście zdobi człowieka – Pomyślał Creig – wiedział że Robby zabił w swoim życiu wielu ludzi, wiedział również ile przyjemności w tym znalazł. Mimo wszystko, ktoś taki czasem okazywał się przydatny, nie miał skrupułów ani ograniczeń, można było więc rozkazać mu dosłownie wszystko, mając pewność że nic go nie powstrzyma. Jego dwaj pozostali towarzysze byli braćmi i, choć nie bliźniacy byli do siebie uderzająco podobni- zaś swą obecność w mafii traktowali jak pracę do której chodzą i z której potem wracają, obaj mieli żony i dzieci w jednej z dzielnic Queens. Creig swego czasu dziwił się im, praca na ich...stanowisku nie dawała aż tak dużych dochodów, mniej więcej tyle samo zarobiliby w uczciwej pracy...ale skoro już weszli do mafii, nie tak łatwo było z niej wyjść. Właściwie była tylko jedna droga. Karawana.
Jakiś czas temu główny boss mafii, Joseph Saragino przekazał opiekę nad tą trójką Creigowi- od tamtej pory mieli wykonywać wszystkie jego rozkazy, w ten sposób mężczyzna niespodziewanie awansował- stał się prawą ręką nieuchwytnego Josepha. Stał się prawą ręką samego bossa- ojca w tej ich pseudo rodzinie. Napawało go to dumą i strachem jednocześnie, nie bał się odpowiedzialności, ta zawsze ciążyła mu na barkach, bał się jedynie tego co będzie, kiedy któregoś dnia zechce odejść- wiedział że to nierealne, mimo to od czasu do czasu ta myśl świtała mu w głowie...
Robby usiadł przed nim na niewielkiej kanapie i zaczął bawić się swoim scyzorykiem, niby od niechcenia, bracia usiedli po obydwu jego stronach i przyglądali się Creigowi z zainteresowaniem, raczej nie sprawiali mu problemów... dopóki wszystko szło po ich myśli. Od samego początku trzymał ich krótko, tylko w ten sposób mógł utrzymać swoją małą bandę w ryzach, tym bardziej że nie zdążył jeszcze zasłużyć na ich lojalność czy szacunek.
– Załatwione? – Zapytał ich swoim grubym, niskim głosem. Bracia pokiwali ochoczo głowami, ich podbródki komicznie się przy tym podwoiły, ale kiedy jeden z nich otworzył usta by coś powiedzieć, Robby natychmiast się wtrącił.
– Nasza królewna już śpi. – Powiedział uśmiechając się złośliwie. Creig zdusił przekleństwo i wyprostował się na obrotowym, skórzanym krześle. Denerwował go niemiłosiernie, chociaż starał się zachowywać obojętny wyraz twarzy.
– Dobrze.– Specjalnie nadał swemu głosowi surowe brzmienie.– Jutro w południe ma znajdować się w pokoju przesłuchań. Tylko bez numerów.– Ostatnie zdanie skierował prosto do Robby'ego patrząc mu hardo w oczy. Uśmiech tamtego stał się jeszcze szerszy, wyglądał teraz jak Joker stojący przed swoją ofiarą. O tak.– Pomyślał Creig– On doskonale pasowałby do tej roli.
– A teraz wynocha. – Creig niemalże warknął, na co Paul i Tony od razu się podnieśli, Robby chwilę się ociągał, przyglądał mu się z nieodgadnionym wyrazem twarzy, po ch  

Syndrom SztokholmskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz