Rozdział 13

4.5K 213 1
                                    


  – Inny? – Wydusił cicho, marszcząc brwi, dopiero wtedy obróciła głowę w jego stronę.
– Ale jesteś taki sam jak reszta tych bandytów – Przyrównała go do tych zbirów, przyrównała go do Robby'ego! Nie wiedział dlaczego tak go to poruszyło, przecież słyszał już dużo gorsze rzeczy na swój temat... bez słowa wyszedł, nie będąc w stanie dłużej zapanować nad własnymi emocjami.
– Kurwa! – Wykrzyczał waląc pięścią w metalową ścianę, głos rozniósł się po pomieszczeniu długim echem. Zrobiło mu się trochę lepiej, napięcie nieco opuściło, postanowił na parę godzin zostawić ją samą, Wtedy na pewno nabierze pokory, tak jak z jedzeniem – Pomyślał, zamknął wszystkie rygle, kluczyk jednak pozostawił w drzwiach- nie opłacało mu się go zabierać- i niemal zadowolony z siebie ruszył do swojego gabinetu. Zasiadł w głębokim skórzanym fotelu i zapalił papierosa, sekundę później mocno się zaciągając. Z papierosem w ustach zaczął przeglądać dokumenty, które od dłuższego czasu zalegały mu w szufladzie...studiował właśnie raport z jakiegoś przejęcia, kiedy drzwi gabinetu otworzyły się i stanął w nich Robby, po czym wszedł lekkim krokiem i zajął miejsce na niewielkiej kanapie.
– Przekazałeś raport? – Zapytał Creig, przypominając sobie że tego typka musi pilnować na każdym kroku, nawet jeżeli chodzi o tak błahą sprawę. Nigdy nie wiadomo co takiemu przyjdzie do głowy. Robby tylko pokiwał w odpowiedzi.
– Saragino chce wiedzieć kiedy dowie się czegoś o przewozie. – Powiedział cicho, wyraźnie czekając na odpowiedź Creiga, ale teraz to on pokiwał jedynie głową. Nie muszę mu się tłumaczyć... – Tak się usprawiedliwiał, ale prawda była taka, że sam nie wiedział kiedy uda mu się wyciągnąć cokolwiek z tej upartej, zarozumiałej panny...
Wymienił z Robby'm jeszcze kilka nieistotnych uwag, kiedy coś przyszło mu do głowy.
– Widziałeś się z Tony'm albo Paul'em? – Zapytał zerkając na zegarek. Czternasta trzydzieści. A wysłał ich o jedenastej...Haracze nigdy nie zajmowały im aż tyle czasu. Robby uśmiechnął się lekko, ale odpowiedział dopiero popędzony przez swojego szefa.
– Tak...wydaje mi się że widziałem ich jak schodzili na dół... – Mówi i drapie się po brodzie jakby intensywnie się nad czymś zastanawiał. – O jej, czy to nie tam przebywa nasza słodka królewna?- Zapytał udając szok i teatralnie przykładając dłoń do ust. Creig zaczął niemalże toczyć pianę.
– I mówisz mi to dopiero teraz?! – Wrzeszczy, ale natychmiast zrywa się z fotela, zostawiając niedopalonego papierosa na biurku. Odprowadzany ironicznym śmiechem Robby'ego schodzi w dół i pokonując po dwa stopnie na raz zbiega do piętra na którym znajdują się cele. A może Robby go tylko podpuścił? – Szepcze głos w jego głowie, ale nie słucha go-musi sprawdzić, musi się upewnić. Otwiera gwałtownie drzwi i wciąga gwałtownie powietrze.
Tony i Paul, do połowy rozebrani, koszulka Angeline rozdarta, podobnie jak bielizna plecak z haraczem leży w rogu, zupełnie zapomniany...Tony pochylony nad roztrzęsioną dziewczyną i szpecący jej coś do ucha, jednocześnie kładąc łapy na jej nagim ciele. Zalała go fala dzikiej furii, dawno nie czuł takiej nienawiści- Doskoczył do Tony'ego, odciągnął go od dziewczyny i mocno pchnął na ścianę, po chwili jego ramię wystrzeliło w powietrze i uderzało raz za razem, z głośnym chrupnięciem łamiąc mężczyźnie nos.
– Co do... – Drugi z braci doskoczył do Creiga, chcąc obronić brata, wtedy ten odwrócił się i z łatwością obezwładnił również jego- w końcu, pobitych i zakrwawionych wypchnął ich z celi mocno zamykając drzwi. Odwrócił się i spojrzał na Angeline, która, nie przestając łkać, zrobiła się cała czerwona, wstydziła się swojego ciała, skrępowane ręce nie pozwoliły jej w żaden sposób go osłonić. Bez słowa przykrył ją kocem i niemal rozerwał pętające ją więzy- przeklinał teraz sam siebie, że w ogóle je zawiązał...ale z drugiej strony co by to dało? Przecież i tak sama nie obroniłaby się przed dwoma wielkimi facetami...trzeba było zabrać ze sobą ten cholerny klucz!- Wyrzucał sobie.
– Jak mogłeś... – Angeline usiadła, tak mocno przyciskając do siebie koc, że aż zbielały jej kostki. – Przysłałeś ich tu żeby...a potem się rozmyśliłeś tak? – Przymknęła oczy, on zaś otworzył szeroko swoje własne. Jak ona może tak myśleć? Nie dałem jej powodów, by myślała o mnie inaczej.
– Nie, przysięgam! To wcale nie tak! – Ukląkł przy niej, ale ona tylko pokręciła głową, schowała twarz w dłoniach i zaniosła się głośnym płaczem. Creig zbladł nagle, uświadomiwszy sobie że przecież już mogli ją skrzywdzić...nie wiedział jak długo przebywali z nią sam na sam. Stanowczo odsunął jej dłonie od twarzy i przyjrzał się jej dokładnie.
– Angeline! – Zaczął rozgorączkowany. – Czy oni coś ci zrobili? Angeline spójrz na mnie! –Przeniósł dłonie z jej rąk na twarz i uniósł ku sobie, patrząc proste w jej niebieskie, zapłakane oczy.
– Czy zrobili coś...poza rozebraniem cię? – Nie odpowiedziała, zaczynał już tracić cierpliwość, nie mógł znieść tej niepewności. – Odpowiedz! – Powiedział trochę ostrzej niż zamierzał, ale przynajmniej przyniosło to zamierzony efekt.
– Nie zdążyli. – Powiedziała w końcu cicho, a Creig przymknął oczy i wypuścił głośno powietrze, pełny niewysłowionej ulgi. Po chwili zabrał dłonie z jej policzków i wstał, ale czuł, że jeszcze nie jest gotowy by ją opuścić. Usiadł więc koło niej na pryczy, zachowując oczywiście odpowiednią odległość, nie chciał jej już więcej dziś przerazić.
– Jak się czujesz? – Uznał to pytanie za beznadziejne, kiedy tylko wydostało się z jego ust, ale było już za późno by coś zmienić, zresztą, jakoś musiał przerwać ciszę jaka zapadła między nimi. Angeline przycisnęła koc mocniej do piersi, ale nawet na niego nie spojrzała.
– A jak mam się czuć? – Wyszeptała wciąż poruszona wydarzeniami sprzed kilku minut. Chciał jej jakoś pomóc, jakoś złagodzić ten ból, czuł się za niego odpowiedzialny...tylko że nie miał pojęcia jak ma tego dokonać.
– Przykro mi. Nawet nie masz pojęcia jak bardzo. – Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu zdecydował się na szczerość. Angeline spojrzała na niego w końcu i prychnęła lekko, z drwiną.
–Tobie jest przykro? – Przełknęła ślinę, a on po raz kolejny pożałował swoich słów. – Nie chcę twojego współczucia. – Powiedziała nagle, z każdym kolejnym głosem jej głos stawał się coraz twardszy, donioślejszy. – Nie chcę od ciebie nic, poza wolnością! Nic rozumiesz? –Niemalże krzyczała, ale w końcu zrezygnowana opuściła ramiona i schowała w nich głowę. A więc oficjalnie go nienawidziła...westchnął cicho, jego wzrok powędrował do plecaka wciąż stojącego przy drzwiach. Powoli wstał, zabrał go i wyszedł, tym razem zabierając kluczyk ze sobą. Powłóczystym krokiem wrócił z powrotem do swojego gabinetu, oczywiście cała trójka już na niego czekała, haracz oznaczał dla nich...wypłatę. Paul właśnie przykładał lód do nosa swojego brata, Robby zaś przyglądał im się z zaciekawieniem, wyraźnie zawiedziony, że wszystko go ominęło. Creig zajął miejsce za biurkiem, otworzył plecak i wysypał wszystkie banknoty na biurko. Szybko poukładał je w równe stosiki, każdy po tysiąc dolarów i każdy obwiązał przezroczystą gumką. Jedno spojrzenie upewniło go że wszyscy jego podwładni zastygli w bezruchu, Jeszcze chwila i zaczną się ślinić...-pomyślał, po czym odliczył pięć tysięcy, związał je kolejną gumką, tym razem większą i mocniejszą i rzucił Robby'emu- ten natychmiast złapał zielone zawiniątko, niczym pies aportujący patyk, po czym uśmiechnął się szeroko. Creig otworzył szufladę i umieścił tam resztę pieniędzy-swoją część zabierze sobie później.
– Możecie już iść. – Powiedział, na co Robby niemal natychmiast zerwał się i wyskoczył z pomieszczenia, zaś Tony i Paul przyglądali mu się zszokowani.
– Na co czekacie? – Rzucił im zniecierpliwione spojrzenie. – Wynocha! – Już wystarczająco się na nich dzisiaj napatrzył.
– A nasza dola?- Wykrztusił w końcu Tony, wyraźnie podenerwowany.
– Nie dostaniecie ani grosza. – Odparł, nie bez satysfakcji. – To może wam się odechce głupich zabaw... – Dodał tytułem wyjaśnienia. Tony natychmiast się nastroszył.
–To przez tę zdzirę!? Nawet nic nie zdążyliśmy zrobić tej małej dziwce... – Creig zacisnął dłonie w pięści.
– Powiedz jeszcze słowo, a rozkwaszę ci nie tylko nos! – Powiedział przez zaciśnięte zęby. –Moi zakładnicy są nie do ruszenia.
– Ty sukinsynu...to też nasza forsa – Tony ruszył w jego stronę, ale Creig był szybszy: zareagował niemal instynktownie, ze wciąż otwartej szuflady wyciągnął niewielki, czarny pistolet, wstał i wycelował nim w stronę swojego podwładnego. Tamten zamarł, po pomieszczeniu rozszedł się charakterystyczny dźwięk, świadczący o tym że teraz wystarczy tylko pociągnąć za spust by...
Paul, z natury spokojniejszy od swojego czasami zbyt porywczego brata starał się załagodzić cały konflikt. Uniósł wysoko dłonie, w geście poddania.
– Słuchajcie, uspokójmy się trochę... – Creig nie usłuchał, wciąż trzymając Tony'ego na muszce. Paul widząc to, położył bratu dłoń na ramieniu i spojrzał przepraszająco na swego pracodawcę.
– Daj spokój stary...każdy z nas ma żonę i dzieci Za co mamy im kupić jedzenie, jeśli nie dasz nam pieniędzy? – Creig zaklął w duchu...co za tupet!
– Powinniście być wdzięczni swoim dzieciom. – Przerwał mu, ani na sekundę nie opuściwszy pistoletu. – Tylko one sprawiły, że wciąż żyjecie. W innym wypadku Robby prawdopodobnie pakowałby już was w czarne worki. – Powiedział zimno, z satysfakcją odnotował że obydwaj bracia, jak na zawołanie zbladli, słysząc jego słowa.
– Wynocha. – powtórzył, nawet nie podnosząc głosu. I bez tego wszystko zabrzmiało wystarczająco groźnie. Jako pierwszy ożywił się oczywiście Tony.
– Tak, odwrócę się a ty wtedy strzelisz mi w plecy! Czarci... – Paul klepnął go mocno w plecy, zmuszając do zaprzestania swoich wymysłów.
– Daj spokój Tony, idziemy! – Niemal popchnął brata w stronę wyjścia.
– Strzelanie w plecy nie jest w moim stylu.. – Powiedział Creig jeszcze na sekundę zatrzymując go w miejscu. – Zabiera to co w tym najlepsze: kiedy strzelasz w plecy nie jest ci dane zobaczyć przerażenia w oczach swej ofiary...a tego, w twoim wypadku nie chciałbym przegapić- I odłożył pistolet, z powrotem zajmując miejsce za biurkiem, bracia zaś natychmiast się ulotnili, nie potrzebowali już żadnej innej zachęty...  

Syndrom SztokholmskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz