Rozdział 20

3.5K 176 6
                                    


   Do Creiga powoli zaczęła docierać cała prawda- pluł sobie w brodę, może gdyby wcześniej przedstawił jej to w taki sposób, nie straciliby tyle czasu! A tak, nie wiadomo ile dni zostało im do planowanego przewozu, trzeba działać, natychmiast!
– U ciebie w domu tak? – Zapytał zwięźle, a ona pokiwała szybko głową. – Jesteś w stanie wskazać gdzie? – Pomyślała chwilę...
– Tak. – Odpowiedziała.
– Zrobisz to? – Domyślnie zadał jej to pytanie, zawahała się tylko przez sekundę, po czym znów pokiwała głową.
– Dla mnie i dla nas. – Słysząc te słowa wyciągnął dłoń i delikatnie pogłaskał ją po policzku.
– Powiesz mi dokładnie gdzie jest ten list, a ja wyślę po niego chłopaków. – Objaśniał jej. – Przetłumaczysz go i będziesz wolna. – Uśmiechnął się lekko, po czym odwrócił w stronę drzwi.
– Muszę już iść, mam kilka spraw do załatwienia...przyjdę później. – Mrugnął do niej i wyszedł, szczęśliwszy niż kiedykolwiek. Angeline również rozpierała energia, w życiu nie przyszło jej do głowy, że może chodzić o któryś z tych dokumentów...Już niedługo! – Z tą świadomością nawet prycz na której się położyła, nie wydawała się już tak twarda jak zwykle...Położyła obie dłonie pod głową i zaczęła rozmyślać o tym, jak jej całe życie uległo zmianie w, tak naprawdę jeden dzień. Creig budził w niej bardzo silne uczucia, mimo to wciąż nie wiedziała, na ile może mu zaufać, pracował w końcu dla mafii...przeturlała się na bok, podwinęła kolana prawie pod samą brodę i nakazała sobie o tym nie myśleć. Chciał jej pomóc, to się liczyło. I uczucia , jakimi ją darzył.
Wciąż wyrzucała sobie, ile czasu zmarnowała, zanim zdała sobie sprawę o jakie tłumaczenie chodzi. Miała nadzieję, że w czarnej teczce znajdował się ten cholerny list...naprawdę miała na to nadzieje. Patrząc czysto kalkulacyjnie, prawdopodobieństwo było bardzo duże- nie przypominała sobie tego tekstu, a dokumenty, które dostała w piątek, mają być gotowe na poniedziałek...uspokoiła się trochę, to na pewno to...to musi być to. A jeśli nie?- Pytanie pojawiło się w jej głowie zupełnie nieproszone, zmarszczyła brwi, znowu ogarnął ją niepokój...nagle przypomniała sobie swoją mantrę, z czasów kiedy jeszcze jako nastolatka bardzo dogłębnie zastanawiała się, dlaczego własna matka porzuciła ją tuż po porodzie...brzmiała ona tak: ,,Nie przejmuj się rzeczami, na które nie masz wpływu"- Postanowiła nie przejmować się też teraz, wolała skupić się na teraźniejszości, wolała myśleć o Creigu i o uczuciach, jakie powoli w niej kiełkowały...nigdy nie spotkała kogoś takiego jak on. Zdała sobie sprawę, że mimo wszystko zupełnie go nie zna- nie wiedziała co je na śniadanie, gdzie mieszka, czy ma rodzinę... w kwestii rodziny nie miała na myśli żony czy dzieci, chodziło jej raczej o rodziców i rodzeństwo. Jakie lubi płatki? Jest lewo czy praworęczny? Tyle chciałaby się dowiedzieć...tyle chciała mu powiedzieć, no cóż, na razie musi poczekać, by trochę zabić czas postanowiła się zdrzemnąć, usnęła widząc pod powiekami zielone, wpatrzone w nią oczy...
– Pobudka... –Jakiś niski, miły głos wyrwał ją z krainy snów, uniosła leniwie powieki i zamrugała kilka razy, chcąc przyzwyczaić się do światła. Klęczał przy niej Creig i uśmiechał się lekko. – Kolację podano. – Dodał, wskazując brodą na dwa białe pudełka znajdujące się na metalowym stoliku. Dwa? Będzie dziś z nią jadł? A może to dla niej, na dziś i na jutro? Niepewnie usiadła, wtedy on przysunął jej stolik i podał plastikowe sztućce, po czym otworzył obydwa opakowania i zajął miejsce na podłodze. Naprawdę zamierza ze mną zjeść- Przeszło jej przez głowę, ale zapach jedzenia był zbyt rozpraszający...z zapałem zabrała się do pałaszowania swojej porcji, on zaś przyglądał się jej, prawie nie czując smaku. Kilka razy próbował ją zagadnąć, ale ona tylko kiwała głową w odpowiedzi, zbyt zajęta jedzeniem, po chwili więc odpuścił i postanowił poczekać aż skończy. Jej pudełko zrobiło się puste na długo przed jego, oblizała leniwie wargi i pogładziła się po brzuchu- uśmiechnął się i w skupieniu pałaszował swoją porcję.
– Lubisz chińszczyznę? – wypalił nagle, a ona przez chwilę zastanowiła się nad odpowiedzią.
– Właściwie nie... – W ogóle nie lubiła jedzenia na mieście, zbyt często była na nie skazana, wolała więc sama przygotowywać posiłki, kiedy tylko miała na to czas. – Ale po czasie jaki tu spędziłam, mogę powiedzieć, że lubię wszystko. – Chciała zażartować, ale jemu zrzędła mina i tylko smętnie pokiwał głową.
– Który dzisiaj jest? – Zapytała chcąc zmienić temat.
– Dwudziesty trzeci października. – Odparł natychmiast, a ona lekko się zdziwiła...To by oznaczało, że jest tu dopiero...trzy dni? Zdawało jej się że minęło znacznie więcej...Na chwilę zapadło między nimi milczenie, Creig dokończył swój posiłek i razem złożył obydwa pudła.
– Opowiesz mi coś o sobie? – Zapytała niewinnie Angeline, a na jego twarzy natychmiast pojawiła się czujność. Niemalże zastrzygł uszy...
– A co być chciała wiedzieć? – Zapytał niechętnie, patrząc na nią spod na wpół przymrużonych powiek. Zadała pierwsze pytanie, jakie przyszło jej do głowy.
– Ile masz lat? – Patrząc na niego, trudno było zgadnąć, on zaś, słysząc pytanie, lekko się rozluźnił, najwyraźniej spodziewał się czego innego.
– Pojutrze będę miał trzydzieści... – Zmarszczyła brwi. Myślała że więcej.
– Ty oczywiście wiesz ile ja mam... – Odparła z lekką nutą ironii, a on uśmiechnął się kwaśno i pokiwał głową. – Masz rodzeństwo? – Uznała, że to w miarę bezpieczny temat, zwłaszcza kiedy dostrzegła ciepło, jakie rozjaśniło na chwilę twarz mężczyzny.
– Mam siostrę. Trochę młodszą od ciebie, studiuje pedagogikę.. – Zazdrościła mu w tej chwili z całego serca. Też chciałaby mieć rodzeństwo, jakiekolwiek...tyle się nasłuchała i naczytała o tych ,,niepowtarzalnych więziach", więziach, których ona nigdy nie miała i nigdy nie będzie posiadać. Nie jestem jedyną jedynaczką na ziemi... – Ta myśl trochę ją pocieszała.
– A ty? – Zapytał nagle. Wiedział, czy tylko ją sprawdzał? Zdecydowała się odpowiedzieć zgodnie z prawdą.
– Nie. – Powiedziała krótko, sądząc że to zakończy temat, a jego uśmiech przeszedł z ciepłego w lekko kpiarski.
– Pewnie musiałaś być oczkiem w głowie swoich rodziców co? Wychuchana, wydmuchana... – Przerwał, kiedy dostrzegł ból, jaki pojawił się w oczach dziewczyny. Pomyślał wtedy, że pewnie miała ze swoimi rodzicami podobne relacje co on ze swoimi. W końcu coś ich łączyło...położył dłoń na jej małej ręce, jakby w ten sposób chciał dodać jej otuchy.
– Przepraszam. Nie wiedziałem...Jeżeli cię to pocieszy, moi też nie byli stworzeni do roli rodziców. – Spojrzała na niego uważnie. Co go spotkało? Nie mogła się nad tym dłużej zastanawiać, dziwiła się, że nie wie o jej pochodzeniu.
– Nie mam rodziców. – Powiedziała cicho.
– Odeszli? – Zapytał delikatnie, wciąż nie pojmując, a ją ogarnęło już rozdrażnienie.
– Nie! Nie umarli! Zresztą nie wiem... – Pokręciła głową, zdając sobie sprawę, że przecież tego nie może być taka pewna.
– Jak to nie wiesz? – Drążył temat, jej rozdrażnieni przeszło w jawną złość.
– Po prostu nie wiem! Matka oddała mnie zaraz po urodzeniu, a pierwsze osiemnaście lat swojego życia spędziłam w bidulu! – Prawie krzyczała., wyszarpując dłoń. – Nie masz pojęcia jak ci zazdroszczę! – Naskoczyła nagle, on jednak wciąż był zszokowany jej wyznaniem, więc dopiero po chwili odpowiedział.
– Niby czego?!
– Rodziny! Masz rodziców...masz siostrę...masz wszystko to, o czym ja mogę tylko marzyć. – Jej głos ucichł, pojawił się w nim teraz zawód i rezygnacja. – I jeszcze narzekasz... – Pokręciła głową. Zawsze ją to denerwowało. Dzieciaki, a potem dorośli narzekający na ludzi, którzy dali im życie.
– Mój ojciec mnie nienawidził, a dla matki liczyły się tylko interesy...czego tu zazdrościć? – W jego spojrzeniu pojawił się zimny błysk, przemawiał lodowato.
– Tego, że w ogóle są. – Odparła odważnie patrząc mu w oczy. – Nie masz pojęcia ile razy marzyłam, by ich mieć. Jakichkolwiek. Ale mieć. Ty tego nie zrozumiesz, jak każdy zresztą. – Pokręciła głową zrezygnowana, a on poczuł że się przed nim zamknęła.
– Posiadanie wyłącznie złych wspomnień czasem jest gorsze niż nieposiadanie żadnych. –Podniosła na niego wzrok i poczuła wyrzuty sumienia, że tak na niego naskoczyła.
– Lepiej już pójdę...trzymaj się. – I wyszedł, nie zaszczyciwszy jej nawet spojrzeniem, ani nie dając szansy na wyjaśnienia.  

Syndrom SztokholmskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz