Rozdział 5

5.8K 279 2
                                    


Mocno zatrzasnął drzwi swojego czarnego porsche i szybkim krokiem wkroczył do biura, ignorując protesty zbolałych mięśni- choć w życiu by się do tego nie przyznał, odczuwał swego rodzaju podekscytowanie, nie mógł doczekać się przesłuchania tej dziewczyny. Zwykle miał do czynienia ze zwykłymi facetami, wystarczyło albo ich przekupić albo pobić, tutaj musiał wykazać się większą finezją, nie miał ochoty bić dziś kobiety... ostatnie, pełne monotonii miesiące znudziły go, teraz liczył na małe wyzwanie. W pomieszczeniu, które pełniło funkcję poczekalni i recepcji zarazem natknął się na Paula i Tony'ego- siedzieli przy niewielkim stoliku, grając w karty i paląc tanie papierosy, kiedy usłyszeli kroki, podnieśli swe łyse głowy i spojrzeli na niego z dziwnym wyrazem w oczach- od razu zorientował się że coś jest nie tak. Czyżby nie wykonali powierzonego im zadania? Patrzyli na niego jakby...przepraszająco? Z lękiem?- Żółte światło. Pierwszy sygnał ostrzegawczy.
– Czy dziewczyna tu jest? – Zapytał oschle, chcąc ukryć narastające zdenerwowanie. Bracia pokiwali smętnie głowami, wyraźnie niezadowoleni- Pomarańczowe światło. Drugi sygnał ostrzegawczy. Więc o co chodzi? – Pomyślał i dopiero wtedy zdał sobie sprawę że przy stole siedzi dwóch mężczyzn, wcześniej nie zwrócił na to uwagi. Zmarszczył brwi. Zatem gdzie jest trzeci?
– Gdzie jest Robby? – Zapytał i natychmiast dostrzegł spojrzenie, jakie rzucili sobie nawzajem jego towarzysze. Trzeciego sygnału nie potrzebował. Czerwone światło. Zaklął pod nosem i popędził do swojego gabinetu, odsunął ciężki, prążkowany dywan i przez gruby właz zszedł do piwnic- nie zamknął go nawet dokładnie, to by oznaczało stratę kilku kolejnych sekund. Kiedy zbiegał po metalowych schodach na niższe piętro, zatrzymał się nagle, zdawało mu się że coś usłyszał...wytężył słuch i sekundę później dobiegł go zduszony, damski krzyk. Taki krzyk mógł oznaczać tylko jedno. I bynajmniej nie było to zdziwienie. Przyspieszył, w końcu dopadł drzwi pokoju przesłuchań i otworzył je gwałtownie- zaklął siarczyście na widok tego co zobaczył.
Robby stał nad wątłą, trzęsącą się postacią i właśnie zamierzał się do silnego ciosu, najwyraźniej w brzuch, jedną dłonią podtrzymywał ramię swej ofiary, drugą zaś miał zaciśniętą w pięść trzymając ją w bardzo jednoznacznym geście- powstrzymał się w ostatniej sekundzie, widząc ruch przy drzwiach i smugę jasnego światła z korytarza. Creig wszedł powoli, zmrużył oczy i posłał mu mordercze spojrzenie.
– Wyjdź. – Rzucił chłodno, opanowując palącą go w środku wściekłość. Chociaż bardzo miał na to ochotę, nie był na tyle głupi by ukarać go, czy choćby zrugać przy zakładniku- złamałby swoją własną, żelazną i podstawową zasadę. Co za idiota!- pomyślał tylko. Robby zupełnie nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo utrudnił całe zadanie- a może zdawał i dlatego właśnie to zrobił? Bity zakładnik staje się albo przesadnie strachliwy, albo zaczyna nienawidzić swoich oprawców do tego stopnia, że koniec końców nie ma z nim żadnego kontaktu- oba przypadki tylko wszystko niepotrzebnie przedłużają.
Robby przez chwilę przyglądał mu się skonsternowany ale nie odważył się zakwestionować rozkazu, po chwili pełnej wahania odsunął się od dziewczyny i wyszedł, do samego końca nie przestając wbijać w Creiga swego morderczego spojrzenia, ostentacyjnie zatrzaskując drzwi. Ten z kolei westchnął przeciągle i przyjrzał się dokładniej postaci przywiązanej do metalowego krzesła- widział nagie, długie i zgrabne nogi dziewczyny, głowę miała opuszczoną, więc resztę ciała zasłaniały ciemne, bujne włosy. Zbliżył się bezszelestnie, a kiedy wsunął jej palec pod brodę, przebijając się przez kaskadę kasztanowych kosmyków, wzdrygnęła się gwałtownie, niemal podskakując razem z krzesłem na którym siedziała i odwróciła głowę w bok. Mógł się tego spodziewać. Niepewnie zabrał rękę, a wtedy ona w końcu uniosła twarz, włosy opadły jej na ramiona odsłaniając szczupłą buzię. Wciągnął gwałtownie powietrze, nie był zdolny do jakiejkolwiek reakcji: duże, niebieskie oczy były opuchnięte i przekrwione, ogromna czerwona rana na lewym policzku szpeciła łagodne rysy twarzy, krew spływająca z nosa zaplamiła wydatne, ładnie wykrojone usta- Anioł, w rzeczy samej...anioł cierpiący - Pomyślał przypominając sobie jej imię. Kątem oka dostrzegł, że była ubrana jedynie w czarną nocną koszulkę, sięgającą do połowy uda- biała, alabastrowa skóra pokryta była gęsią skórką. Jej twarz wykrzywił grymas cierpienia, zupełnie odruchowo zbliżył się jeszcze bardziej, na co jej oczy stały się ogromne niczym spodki. Wyraźnie się bała.
– Proszę nie... – Wyszeptała cienkim, płaczliwym i lekko zachrypniętym głosem. Zamarł, dopiero po chwili dotarł do niego sens jej słów. Najwyraźniej spodziewała się że teraz on przyszedł ją torturować...Znowu zawrzał w nim gniew, odwrócił się gwałtownie i niemal wybiegł z pokoju, dłonie ponownie zaciskając w pięści. Na zewnątrz zastał Robby'ego, stał oparty nonszalancko o ścianę i czyścił sobie paznokcie scyzorykiem, na widok swojego szefa uśmiechnął się złośliwie, najwyraźniej na niego czekał.
– Jak tam nasza królewna? – Zapytał swoim normalnym tonem, który wszyscy członkowie jego szajki zdążyli znienawidzić już kilka razy.
– Kto ci dał prawo bić mojego zakładnika? – Przysunął się do niego, ich twarze dzieliło teraz tylko kilka centymetrów, Robby wyprostował się dumnie, ale wciąż pozostawał niższy od Creiga o dobre dziesięć centymetrów. Temu pierwszemu zupełnie to odpowiadało, dzięki temu że nad wszystkimi górował, utwierdzał swoją pozycję i siłę.
– Nie potrzebowałem go. – Odparł arogancko i hardo patrzył mu w oczy. Tego Creig nie był w stanie zdzierżyć. To było jawne nieposłuszeństwo. Podniósł rękę i przedramieniem przyparł mężczyznę do ściany, lekko go podduszając, coś na szyi chłopaka wbiło mu się lekko w rękę, ale zupełnie tego nie zauważył, zbyt zaaferowany swoją ofiarą. Tamten był tak zszokowany, że scyzoryk wypadł mu z ręki, z głośnym brzękiem lądując na podłodze.
– Nie zapominaj gdzie jest twoje miejsce. – Powiedział Creig, ciągle go przytrzymując, oczy Robby'ego zrobiły się ogromne, wyraźnie nie spodziewał się takiego zwrotu akcji.
– Jeszcze raz złamiesz mój rozkaz, a będzie to ostatnie co zrobisz w życiu. – Puścił go tak gwałtownie, że ten prawie upadł na zimną, betonową posadzkę, Creig natomiast, podniósł z ziemi jego sztylet, wsunął go do tylnej kieszeni spodni i nawet się nie oglądając, ruszył po metalowych schodach na górę. Nie obawiał się ataku od tyłu- wiedział że po ty co stało się kilka sekund temu Robby by się na to nie zdobył. Już po chwili znalazł się z powrotem w swoim gabinecie gdzie sięgnął po opróżnioną do połowy butelkę whiskey stojącą na barku i kilka kostek lodu, które owinął w niewielki ręcznik znaleziony w przylegającej do gabinetu łazience.
Po kilku minutach znów był w pokoju przesłuchań, miał już wprawę ze schodzeniem przez właz mając jednocześnie zajęte ręce, tym razem mocno zaryglował za sobą wejście – Nigdy nie wiadomo – pomyślał. Dziewczyna słysząc otwierane drzwi znów gwałtownie podskoczyła. Nie jest dobrze... – Postawił butelkę alkoholu na ziemi razem z ręcznikiem i sięgnął po niewielkie, rozkładane krzesło, stawiając je pół metra przed Angeline, nie usiadł jednak na nim od razu. Tylko by ją spłoszył, a zupełnie nie o to tym razem chodziło.  

Syndrom SztokholmskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz