Luna spotkała Alexandra przypadkiem.
Na jednej z imprez w opuszczonym lunaparku.
Alexander spotkał Lunę ponownie, wcale nie przypadkiem.
Ona widziała jak na nią patrzy.
On widział jak tajemniczo się Luna uśmiecha.
Był tak bardzo niepewny.
Chyba nawet się bał, bo nie wiedział czego można się spodziewać po istocie, o której nikt nic nie wie.
Bo nikt nic nie wiedział.
Luna po prostu była.
I Luna była Luną.
Ophie też nic osobistego o niej nie wiedziała.
Ale postanowił zaryzykować.
Pomimo strachu.
Ona to widziała.
Ale Luna nie bała się niczego.
Bo i po co?
Tak samo jak nie chciała być za coś odpowiedzialna, tak samo nie chciała być przez coś ograniczana.
A strach przecież ogranicza.
Tak jak wtedy w parku.
Alexander mógł tamtego dnia pomilczeć razem z nią.
Ale ludzie boją się milczeć z innymi ludźmi.
Jednak tym razem było inaczej, kiedy usiadł koło niej w wagoniku diabelskiego młyna.
Nie powiedział nic.
I ona też nie.
I siedzieli tak długo.
A potem wstali i wyszli.
Luna zaprowadziła go na plażę, gdzie właśnie miało zachodzić słońce.
W chłodnym błękicie wody.
A wtedy nagle zapytała jak ma na imię i zdał sobie sprawę, że to pierwszy raz, kiedy słyszy jej głos.
Był cichy, spokojny i delikatny.
Pasował do niej.
I pomyślał, że to najpiękniejszy głos jaki słyszał.
Może dlatego, że tak cenne jest każde słowo, które wypowiada.