Nienawidzę Świąt!

68 2 2
                                    

GATUNEK: ŚWIĘTA, KOMEDIA

  – CHOLERA JASNA!– Ostry dźwięk wdarł się nieprzyjemnie prosto do mojego mózgu, wskutek czego wybuchła w nim miniaturowa bomba. Mrużę oczy i krzywię się lekko, jednocześnie próbując usiąść na łóżku... głowa mi pęka, całe ciało ociężałe i spocone, a gardło wysuszone na wiór. Zakrapiana impreza, tuż przed Wigilią to jednak nie był dobry pomysł... dziwne, wczoraj wydawał mi się genialny- z każdym kolejnym kieliszkiem coraz lepszy, ale dzisiaj... o rany. „Zaraz zwymiotuję" – przyłożyłam dłoń do wrażliwego brzucha, i jęknęłam głośno. Odetchnęłam głęboko i wstałam, ale zupełnie nieoczekiwanie pokój zaczął wirować, a mnie zrobiło się ciemno. Po kilku sekundach karuzela zatrzymała się. Dziwna sprawa.
Powoli, noga za nogą doszłam do kuchni i moich nozdrzy natychmiast dotarł odór spalenizny, oczy zaś prawie zaczęły łzawić od nadmiaru dymu.
– Co tu się dzieje? – wychrypiałam, na co moje dwie młodsze siostry zachichotały pod nosem, zaś matka zgromiła je spojrzeniem, którego nie powstydziłaby się sama meduza.
– Makowiec się spalił. Jak zwykle, wszystko na mojej głowie! – Niemal splunęła i podniosła nienawistne oczy na mnie, swoją pierworodną córkę – A ty co? Ubieraj się i bierz do roboty! W ogóle nie ma z ciebie pożytku!
Pewnie normalnie jej słowa lekko by mnie dotknęły czy zdenerwowały, ale teraz jakoś nie bardzo docierały do mojej świadomości, udałam się więc pod prysznic. Szum wody niemalże rozsadzał mi bębenki i głowę, trwało to więc krótko, bez zbędnych ruchów, dopiero pod koniec zdałam sobie sprawę, że nie wzięłam nic do ubrania. Ale kto by się tym przejmował? – Pomyślałam i narzuciłam na siebie cienką koszulkę w której spałam i wynurzyłam się z łazienki, na pozór świeża i gotowa do pracy.
– Co mam robić? – Chociaż widok jedzenia napawał mnie wstrętem, uznałam że postaram się choć trochę pomóc... przecież chciałam gdzieś wyjść na sylwestra no nie? Jedno spojrzenie na Amelię i Olę upewniło mnie że są na etapie przygotowywania jakieś sałatki.
– Weź makrelę i oddziel mięso do sałatki – odparła matka już nieco bardziej przychylnie. Ciekawe czy zdawała sobie sprawę, jak komicznie w tej chwili wyglądała: burza rudych loków zebrana niedbale w coś co pewnie miało być kokiem na środku głowy, prosta domowa sukienka założona na lewą stronę, ozdobiona kilkoma plamami i przekrzywione okulary. Taka właśnie jest Katarzyna Starska, chociaż na co dzień stara się nieco ujarzmić własne oblicze... wyjęłam z lodówki całą rybę, z której usunięto jedynie wnętrzności i zabrałam się do filetowania, Amelia, młodsza ode mnie o dwa lata uśmiechnęła się ukazując zielony aparat, po czym wróciła do krojenia jajek, zaś Jedenastoletnia Ola od tygodnia była na mnie śmiertelnie obrażona, ponieważ nie przyszłam na jej szkolne przedstawienie, pochyliła się więc bardziej nad ogórkami które obierała i nie zaszczyciła mnie ani jednym spojrzeniem.
Praca szła mi dość opornie, ponieważ po pierwsze, nie lubię robić nic, co wiąże się z dotykaniem mięsa, niezależnie od tego z jakiego zwierzęcia pochodzi, po drugie, chyba nic nie wydziela intensywniejszego zapachu niż właśnie ryba... ble! Kiedy z makreli został już prawie tylko chudy kręgosłup skrzywiłam się lekko i nerwowo przełknęłam ślinę.
– Melania – zaczepiła mnie jedna z sióstr - Biedna rybka. Został jej tylko kręgosłup – powiedziała cicho Amelia, a w jej oczach zagrały zawadiackie ogniki.
– gwarantuję ci że bardziej ucierpiał MÓJ kręgosłup...moralny – odszeptałam i roześmiałam się lekko z własnej inwencji.
Wszystko poszło dosyć szybko i niecałe dwie godziny później większość jedzenia byłą już gotowa: karp leżał na blacie, czekając tylko na usmażenie, sałatki były gotowe do zapakowania, nie udało się jednak uratować makowca... ale to było do przeżycia. Bardzo z siebie zadowolona odeszłam od stołu, umyłam ręce i przeszłam do salonu, układając się na sofie, moje dwie siostry rozeszły się do swoich pokojów. Słyszałam, że mama coś do mnie mówi, ale kompletnie nie docierały do mnie jej słowa. Przymknęłam ciężkie powieki...
– CHOLERA JASNA! – Tak się przestraszyłam, że spadłam z kanapy. Co to, jakaś nowa tradycja? Może niedługo zacznie mnie tak budzić do szkoły. Ech! Wstałam i szybko poszłam do kuchni, gotowa powiedzieć matce co o tym wszystkim myślę, ale kiedy już otwierałam usta....
– Ups. – wykrztusiłam tylko, podczas gdy moja rodzicielka przepędzała kota z kuchennego blatu starą ścierką. Kiedy zwierzę zwiało na piętro, spojrzała na mnie, ja zaśnie mogłam powstrzymać śmiechu- wyglądała jeszcze śmieszniej niż rano, połowę włosów miała wyprostowanych a połowę nie, na jednym oku pyszniła się czarna kreska, zaś drugie oko , jeszcze niemalowane, wydawało się przez to śmiesznie małe.
– Czego się cieszysz? – zgromiła mnie – Zostaliśmy przez tą bestię bez karpia na święta! Co sobie o nas rodzina pomyśli?! Przecież cię prosiłam, prosiłam żebyś go pilnowała!
– Wcale nie, ja.... – urwałam nagle. Pewnie właśnie to mówiła, kiedy jej nie słuchałam... ale kabała!
Nagle drzwi domu otworzyły się i stanął w nich tata, dzierżąc w dłoniach czubek na choinkę. Miał na sobie tylko polar i adidasy, ta zima była naprawdę ciepła, w tej chwili temperatura wynosiła dziesięć stopni, nie było też ani grama śniegu... Uff, zostałam uratowana!
– Zdobyłem! – Powiedział bardzo z siebie dumny i natychmiast założył kiczowatą, srebrną gwiazdę na sam czubek choinki, był tak rozemocjonowany, że nawet nie zauważył rozzłoszczenia mamy, ani tego że zostawił otwarte drzwi, przez które wpadła nasza suczka w typie labradora, Saba, i natychmiast zaczęła się rozglądać za czymś do jedzenia. „ Niestety moja droga, Gutek był szybszy"- bałam się wypowiedzieć na głos tę moją małą dygresję...
– Nakarm ją – burknęła mama, ale już nieco łagodniej – I może zacznij się ubierać, za godzinę wyjeżdżamy – po tych słowach poszła z powrotem na górę a ja zbaraniałam. Co? Już za godzinę??? Szybko nasypałam Sabie chrupek do jej ogromnej miski i pognałam do swojego pokoju, po czym wcisnęłam się w jedyną sukienkę jaką mogłam znaleźć w tym bałaganie- niebieską, z krótkim rękawem, sięgającą mi do połowy uda... nada się. Porzuciłam kozaki i założyłam czarne, odkryte szpilki, zaś z makijażu zrezygnowałam całkiem- pociągnęłam tylko usta błyszczykiem i przygryzłam je, by stały się bardziej czerwone. Zeszłam na dół, bardzo z siebie zadowolona, okazało się nawet, że do wyjazdu mamy jeszcze całe pół godziny... brawo ja. Przysiadłam na fotelu w salonie, Saba natychmiast do mnie podbiegła, dzierżąc w pysku ulubioną żółtą piłeczkę- uśmiechnęłam się lekko i wzięłam ją z jej pyska, po czym rzuciłam, nie bardzo patrząc gdzie. W chwili w której zabawka opuściła moją dłoń, usłyszałam zdławiony krzyk ojca.
Wszystko rozegrało się jakby w zwolnionym tempie: Saba pobiegła w głąb pokoju i podskoczyła... prosto na choinkę, przewracając niebyt okazałe drzewko całym swoim ciężarem, po czym wyciągnęła piłkę i zachwycona zamieszaniem jakie spowodowała zamerdała wesoło ogonem.
– Kurde! – Złapałam się obiema rękami za głowę i spojrzałam nerwowo na ojca, równie przerażonego jak ja. Matka mnie zabija! To była moja pierwsza myśl – Gorzej być nie może! – w tej chwili usłyszeliśmy stukot obcasów na drewnianych schodach...
– Co to za hałas? – głos rodzicielki przyprawił mnie o gęsią skórkę.
– Wręcz przeciwnie... – odpowiedział mi cicho ojciec i przeczesał dłonią włosy, w odróżnieniu ode mnie gotowy na wszystko...  

Moje HistorieWhere stories live. Discover now