2. Księzniczka na ziarnku ryżu

605 53 5
                                    

Kyungsoo był jak prawdziwa księżniczka. Od kiedy wygrał w loterii kupon na darmowe skarpety wydawało mu się, że może wszystko. Często kradł rzeczy, na które mu nie starczało, a które miała księżniczka Zosia w telewizji. Często wpychał się w kolejkę do spożywczaka, bo księżniczki nie mogą czekać na ryż do obiadu. Zaczął nawet podchodzić do losowych ludzi na ulicy i żądał podatku na rzecz królestwa.
____

KYUNGSOO

Dzisiaj Kyungsoo pracował. Zanim nie ocipiał był bardzo pracowitą pszczołą i był już kierownikiem firmy zajmującej się naprawianiem dróg. Czuł tę władzę.
-WSZYSTKIE PLEBSY DO MNIE! - wrzasnął z mocą tysiąca słońc.
Nadleciało stado bawołów prosto w stronę wkurwionego diabła. Zlecieli się z kilku stron sąsiedztwa niektórzy z łopatami w dłoniach, inni podjechali koparką. Wszyscy go usłyszeli, gdyż nasz Kyungsoo ma bardzo donośny głos, którym nie raz rozjebał podległym sobie pracownikom bębenki. Poza tym każdy się go bał, szacunek za szacunek kurwo.
Zapadała grobowa cisza.
-Tydzień temu dałem wam do roboty organizację ruchu drogowego i plan nowej drogi w jakiejś zabitej dechami dziurze. Lepiej dla was, żeby to było gotowe - morderczy wzrok kierownika zabił co najmniej połowę pracowników.
-Dobra, zatem jutro ekipa od łopaty jedzie ze mną na budowę - dokończył widząc, że nikt nie jest w stanie odpowiedzieć.
___

DZIEŃ WYJAZDU

Wstałem dzisiaj o 4 i niczym struś pędziwiatr popędziłem do roboty. O tak pogańsko wczesnej godzinie w budynku nie było nikogo. Wyśmienicie. Tego właśnie potrzebowałem. Brak ludzi = brak świadków. Jako kierownik posiadałem dodatkowy klucz, więc bez problemu dostałem się do środka.

Pierwsze co, to udałem się do łazienki. Wyjąłem z plecaka woreczek śniadaniowy i wypsiukałem do niego mydło z dozownika. Darmowe mydło to wielka oszczędność. TAKA OKAZJA CZĘSTO SIĘ NIE ZDARZA. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Miałem dziś farta. Sprzątaczka oprócz standardowej jednej rolki szarej srajtaśmy położyła na półeczce drugą - zapasową. Obie znalazły się w plecaku. Jak to miałem w zwyczaju podjebałem jeszcze płyn do mycia kubków po kawie. Kawę też bym podjebał, ale była zamknięta w biurku jednego z pracowników. Wniosę do szefa o potrącenie chujowi z pensji. Za to na moją korzyść ktoś zostawił na parapecie sok. Ostatni, jaki piłem zabrałem jakiemuś dziecku kiedy robiło zamek z piasku. Kiedyś nie byłem taki oszczędny i chciwy. Ale wszystko zmieniło się, gdy zapragnąłem wybudować sobie pałac. Jestem tak zdeterminowany, że robię wszystko, aby oszczędzić lub zarobić (niekoniecznie legalnie) mamonę.

Miałem już wychodzić, lecz moim oczom ukazał się kaktus stojący na parapecie. Nie kojarzyłem bym widział go wcześniej. W sumie to można by go sprzedać na targu. Trzymając się tej myśli wyniosłem na dwór kaktusa, a potem spierdalałem ile sił, bo była 5:50 a o 6 przychodziła kadrowa.

Przyjechałem do domu i postanowiłem się umyć. Wlałem wodę z wiadra do garnka i zagotowałem na gazie. Wcale nie chodziło o brak ciepłej. To po prostu oszczędność. Za gaz płacę, czy go używam, czy nie, a zimna woda tańsza od ciepłej. Z wlewaniem z wiadra też nie chodziło o problemy z wodą bieżącą. Po prostu wcześniej podstawiłem wiadro pod kran, z którego woda kropelkami spadała do środka. Bo widzicie, jeśli bierzesz wodę z odpowiednio małych kropelek skapujących z kranu to nie rusza licznika. Czyli wodę masz za darmo. Jednym słowem biznes!

Po ochlapaniu się wodą z garnka (użyłem jeszcze mojego nowego mydełka) wypiłem sok, a potem jak gdyby nigdy nic przyszedłem do pracy. Już w oddali słyszałem zażartą dyskusję o tym jak jakiś nieszczęśnik nie miał czym podetrzeć osranej dupy i teraz chodzi bez gaci, bo to nimi podtarł swe kakaowe oko. Wyjąłem notes i zanotowałem "gacie w stanie dobrym, kosz w łazience, lekko brudne". Na pewno ubiję interes życia. Kiedy podchodziłem do pracowników wszystkich momentalnie wywiało, no prawie wszystkich - grupa, która miała jechać z mną na budowę uformowała się w rząd. Kilku od razu dało mi zwolnienia lekarskie. Reszta (ci, którzy w tym miesiącu już chorowali) dostała zaawansowanego Parkirsona i wyglądała jakby miała się popłakać.
-Widzę, że wszyscy gotowi. ZATEM W DROGĘ! - na dźwięk tych słów słudzy odetchnęli z ulgą i rozbiegli się tak szybko jak na przecenę karpia w Lidlu. Dla mnie był to jedynie znak, że stresują się rozmawiać z tak ogromnym majestatem jak Księżniczka Ludzkości. Jestem dumny z osiągnięć mojego życia.
____

BUDOWA

Droga jak zwykle nie odbyła się bez wypadków. Zawsze, kiedy miałem kierować budową połowa pracowników zwyczajnie nie mogła dojechać. To jakieś fatum, klątwa, czy inne chujowstwo. Najczęściej zdarzały się uderzenia w drzewa i wpadanie do rowu. Naszczęście Bóg mi bogosławi, więc nikomu nic poważnego się nie działo, a samochody często nie miały nawet rysy. Tym razem jeden ze podwładnych podczas drogi napotkał łosia na szosie, no a wiecie łosia nie miniesz, bo ci się rogami w maskę wjebie, albo coś. Powiedziałem mu, żeby przyjechał jak tylko bydlak zejdzie, ale on uparcie twierdzi, że mu się nie uda, bo ten łoś to jakoś tak dobrze mu się stoi na tym asfalcie i na pewno jeszcze z tydzień nie pójdzie. Zapytałem się, czy pracownik niemógłby pojechać inną drogą, ale na sam dźwięk tych słów rozległ się krzyk, po nim jakieś niezbyt udane wycie łosia, któremu bliżej do dzikiego kojota, znowu krzyk i sygnał zakończonego połączenia. Jedno było pewne - na budowę to on dzisiaj nie przyjedzie. Oby tylko przeżył atak łosia.

Po dojeździe na miejsce okazało się, że kolejny z pracowników utknął w korku w środku lasu, a jeszcze inny pomylił wodę z wódką i teraz ma zbyt dużo promili by jechać.

Zaczęliśmy od postawienia tymczasowych znaków. Roboty wbrew pozorom nie było wiele. To zadupie było tak zacofane, że zamiast asfaltu na drodze mieli żwir. Nie musieliśmy więc zrywać starych wartw asfaltu. Wystarczyło tylko odpowiednio zwymiarować i wyrównać tę ich ścieżkę, a potem położyć na nią masę. Jednak mistrze łopaty wykształceniem dorównywali przeciętnej kurze. Większość z nich nie była w stanie poprawnie przeczytać projektu.
-Wiem, że jesteście debilami, ale nie musicie obawiać się swojej głupoty! JA, WASZA CUDOWNA I EXTRA MĄDRA KSIĘŻNICZKA POPROWADZĘ WAS WŁAŚCIWĄ ŚCIEŻKĄ MOI UNIŻENI SŁUDZY! POD MOIM DOWÓCTWEM NIE ZBŁĄDZICIE! ZA SWOJEGO SPRZYMIERZEŃCA MAM SAME NIEBIOSA ALBOWIEM TO Z WOLI BOGA JESTEM WASZĄ KSIĘŻNICZKĄ - wykrzykując to wyciągnąłem z samochodu koronę i założyłem ją na głowę. Potem wziąłem berło i to złote jabłko z krzyżykiem. Okręciłem się dookoła własnej osi, aby każdy mógł mi się dokładnie przyjrzeć.

JONGIN

Żebrałem właśnie u matki o ryż na obiad, kiedy do izby wbiegł sąsiad o mało nie zabijając siedzącego na podłodze kotka, który dzielnie stawiał opór wszelakim inwazją kwiożercych szczurów.
-Drogę robią! Drogę robią! - widać było stworki radości wyskakujące z sąsiada. Nie przejąłem się tym szczególnie i kontynuawałem, a raczej chciałem kontynuować żebractwo. Jednak moja matka zaczęła to przeżywać jak stonka wykopki i przewracając mnie wybiegła z domu. Po drodze widziałem jak z radości całuje sąsiada. No tak. Na tym zadupiu to naprawdę wielka atrakcja. Internet działa tu bardzo wolno, a telewizor nie zawsze pozwoli na obejrzenie wiadomości.

Wstałem i z nudów poszedłem w kierunku zbiegowiska.
-CHUJU CO TY ODPIERDALASZ?! NA PLANIE MASZ NAPISANE 10 METRÓW ODSTĘPU, NIE 5! - na dźwięk tego głosu mentalnie się osrałem. Ale jednak coś w nim mnie zainteresowało. Podszedłem bliżej i wtedy go ujrzałem. PERFEKCYJNY. Na głowie miał koronę. W rękach berło i złote jabłko. Biła od niego złota poświata. Wokół rozlegały się piękne pieśni śpiewane przez anioły. Jego głos nagle zamiast straszny wydał mi się boski... Jednym słowem kupidyn mnie pierdolnął. Pobiegłem w najbliższe gęste krzaki i się w nich schowałem. Potem cały czas go obserwując zwaliłem sobie konia wyobrażając sobie, że to jego ręce to robią. Jestem jego przeznaczeniem! Zrobiłem mu zdjęcie i przybliżyłem. Na jego identyfikatorze odszyfrowałem napis "Do Kyungsoo".

Jak zostałem keyboardzistą♡Kaisoo♡hunhan ffOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz