Dzień pierwszy - 4

5 1 0
                                    


 - Po co chodziła pani na tamtą stronę? 

 - Po męża. 

 - A gdzie mąż? 

 - Tu, stoi koło mnie. 

 Niemcy wszystko dokładnie sprawdzili, czy ojciec aby na pewno jest ojcem. Z uznaniem kiwali głowami, a potem puścili was wolno. 

 Mój rodzony brat wkrótce po ukończeniu studiów założył rodzinę, jedynym śladem jego istnienia były nadchodzące regularnie kartki świąteczne i telegramy w dniu waszych imienin: ósmego maja na Stanisława i dwudziestego października na Ireny. 

 Nigdy nie miałaś umiaru w tym, co gotowa byłaś ofiarowywać lub odbierać, i tego samego oczekiwałaś od innych. Kiedyś jako dziecko usłyszałam, że swoją karierę zawodową robisz po trupach. Nie było to prawdą, nigdy nie było w tobie wyrachowania; zawsze postępowałaś spontanicznie i tak, jak wydawało ci się, że powinnaś postąpić. Czasami bywałaś okrutna, ale tylko w stosunku do osób ci bliskich. Wyrozumiała dla obcych, nie potrafiłaś zrozumieć tych, których kochałaś. Obu swoich synów traktowałaś z pobłażliwą czułością, ale obaj niewiele miejsca zajmowali w twoich myślach; podejrzewam nawet, że nudzili cię, uważałaś, iż są dosyć prymitywni i ograniczeni. Mnie przypadła rola dziecka wyjątkowego. Tak postanowiłaś i nie było odwrotu; w chwili gdy wtedy przed laty ujrzałam cię w bramie Łazienek, mój los został przypieczętowany. 

 - Słucham - powiedziałaś teraz i głos twój był smutny. 

 - Przyjedź, mamo. Zaraz pakuj rzeczy. 

 - Do Sulejówka? 

 - No... nie - zająknęłam się lekko - do Warszawy, chcemy się z tobą spotkać, Paweł i ja, mamy zamiar wynająć pokój, już nawet znam adres. Wiesz, na Żoliborzu, ulica Staffa, nowe bloki...

 Mówiłam szybko, aby nie dać ci szansy przerwania mi i aby złagodzić trochę to o Sulejówku. 

 - Zamieszkasz już w tym pokoju, trochę go zagospodarujesz na przyjęcie mnie i dziecka. To przecież za kilka dni... 

 Cisza. A potem twój głos. 

 - Czy chcesz, abym przeprosiła Pawła? 

 - Ależ nie, mamo, to on ciebie przeprosi. 

 Spotkałyśmy się w wynajętym pokoju, co prawda nie w "naszym", tym Saskiej Kępy, gdzie mieszkałyśmy we dwie od czasów Kordegardy. Sama ten pokój znalazłaś, na pięterku w obrośniętej dzikim winem willi, z osobnym wejściem. Było nam tam bardzo dobrze razem do czasu awantury, którą zrobiłaś po wódce. Zaraz potem musiałyśmy się wyprowadzić: ja do innego pokoju w innej dzielnicy i na znacznie gorszych warunkach, ty do leśniczówki. W miesiąc po twoim wyjeździe poznałam Pawła. 

 Oboje z Pawłem byliśmy bardzo zdenerwowani, czekając na ciebie w mieszkaniu przy Staffa. Właścicieli nie było. Do tego obcego mieszkania przyszłaś z włosami sczesanymi na bok, łagodna siwa fala, jak niegdyś rdzawa, opadała ci teraz na skroń. Zrezygnowałaś z gładkiego uczesania dla efektu, ale wtedy poczytywałam to za przejaw twojej dobrej woli. Tak, wtedy gdy stanęłaś w drzwiach, tamtego dnia, gotowa byłam upaść przed tobą na kolana. Za to jedno, że chciałaś coś dla mnie zrobić. Nie upadłam jednak na kolana, rękami ogarnęłam tylko swój kwadratowy niemal brzuch, jakbym chciała go przed tobą ukryć albo zań przepraszać. 


Jedyny bliski mi szczegół w twojej martwej twarzy to ta blizna, ślad awantury pomiędzy tobą a Pawłem w Sulejówku. 


Tylko jeden dzień byłyśmy razem na Staffa. Paweł miał jeździć na noc do Sulejówka, a my miałyśmy dzielić pokój: pogodzone, uśmiechające się do siebie, ty ze swoim wileńskim "ł" i ja ze ściśniętym gardłem, z poczuciem winy za krzywdę, która ci się stała, za Pawła, za to mające narodzić się dziecko. 

Po tamtej stronie śmierćWhere stories live. Discover now