Dzień pierwszy - 2

5 1 0
                                    


 Stoję ze słuchawką przy uchu. Ręką czynię gest, jakbym chciała podtrzymać brzuch. 

 - Byłam u cioci Lili - mówisz jakimś przymilnym głosem - pomagałam tam przebierać owoce i... i spadłam z drabinki... 

 Płaczesz, szlochasz prosto w słuchawkę, a potem, zacinając się, mówisz: 

 - ...i coś mi się zrobiło z kręgosłuupem. 

 Twoje "u" przypomina teraz przeciągłe wycie. 

 - Po co pojechałaś do Lili? - pytam, próbując zebrać myśli. Lilia to twoja młodsza siostra, z którą od lat się nie kontaktowałaś. Byłaś skłócona z jej mężem, który zabronił ci wstępu do ich domu, jak po scenie z obrusem mój mąż. - Gdzie teraz jesteś? 

 - Na Dworcu Wschodnim - mówisz pokornie, usiłując pokonać szloch. Boisz się utracić to, co już osiągnęłaś. Czujesz, że odniosłaś zwycięstwo. Instynkt podpowiada ci, że na ten raz wystarczy mała scena. 

 - Czekaj na mnie, zaraz przyjeżdżam, sprawdzę tylko pociągi. 

 Nerwowo przerzucam kartki rozkładu jazdy. Spoglądam na zegarek. 

 - Za piętnaście minut mam pociąg do Warszawy - mówię i odkładam słuchawkę. 

 Szukam płaszcza. Ubrana już do wyjścia piszę ołówkiem na kawałku papieru: "Pojechałam do Warszawy", a potem kładę to na stole w naszym pokoju. W pokoju moim i Pawła; nie mamy jeszcze mieszkania i mieszkamy kątem u teściów. 

 Siedzisz na dworcu, na ławce. Masz na sobie obcy, ortalionowy płaszcz, mocno wygnieciony. 

 Idę w twoją stronę ciężka, na opuchniętych nogach, a ty nie podnosisz się z ławki. Podchodzę blisko. 

 Twoja twarz jest prawie przezroczysta, sine worki pod oczami, setki drobniutkich zmarszczek biegnących w kierunku skroni. Udajesz, że nie dostrzegasz mojego brzucha. Jest obcy. 

 - Weszłam na drabinkę, na samą górę, to było w piwnicy, noga mi się ześlizgnęła. Coś trzasnęło i teraz boli - mówisz bezbarwnym głosem, jakbyś referowała zupełnie nieważny fakt. 

 - Musimy pójść do lekarza. 

 Biorę cię pod ramię, a ty posłusznie stajesz z ławki. Jesteś ode mnie niższa prawie o głowę. Idziemy do taksówki. Podaję adres lecznicy Izis w pobliżu placu Konstytucji. 

 Lekarz każe rozebrać ci się do naga. Siedzę na kozetce obciągniętej ceratą, a ty stoisz pośrodku gabinetu pomiędzy kozetką a biurkiem, na którym przysiadł chirurg. Trzyma w rękach mały młoteczek i bawi się nim, przekładając z dłoni do dłoni. 

 Stoisz naga. Stoisz zgarbiona, z obwisłymi piersiami i brzuchem starej kobiety. Twój brzuch jest niewspółmiernie duży i wypukły, pokryty pomarszczoną, żółtawą skórą. 

 Lekarz przestaje się bawić lśniącym młoteczkiem i mówi: 

 - Proszę złączyć nogi i stanąć na palcach. 

 - A teraz proszę pochylić głowę. Tak: na wyprostowanej szyi. 

 - A teraz proszę końcami palców u rąk dotknąć podłogi. 

 Posłusznie wykonujesz wszystko, o co cię prosi. 

 Patrzę, jak naga robisz szereg dziwnych ruchów. W pewnej chwili bandaż na łydce rozwiązuje się i błyskawicznie opada na ziemię. Twoja noga od kolana w dół ma ostry czerwony kolor. Cała pokryta jest małymi, wilgotnymi rankami. 

Po tamtej stronie śmierćWhere stories live. Discover now