21 Rozdział

1.4K 181 14
                                    

zachęcam do komentowania(:

W ostatnim czasie wszystko układa się nadzwyczaj dobrze. Moje samopoczucie wzrasta, z każdym kolejnym dniem spędzonym z Ashem. Tak, widujemy się dosyć często, kiedyś nawet u mnie nocował. Oczywiście nie spał w tym samym łóżku, znaczy, nie jesteśmy przecież jakąś parą, więc stwierdziłem, że tak będzie najlepiej i już. Nie protestował, a ja domyślam się, że może mieć to związek z dziewczyną, za którą nadal tęskni. Dowiedziałem się, że ma na imię Briana. Czasami zdarza mu się o niej wspomnieć, a dokładniej o tym, że pewnie już nigdy więcej się nie spotkają.
A ja nie wiem dlaczego, ale trochę się z tego cieszę. Wydaje mi się, że nie powinno tak być, bo jako przyjaciel powinienem go wspierać, a nie cieszyć się tym, że tęskni za byłą, ale jakoś nie potrafię myśleć inaczej.

A co do 'drugiego' Luke'a, to tak, Ash czasami pisze do mnie, pyta jak się mam, czy wszystko w porządku. Opowiada mi o spotkaniach z 'jego blondynkiem', a ja nie mogę poradzić nic na fakt, że za każdym razem szczerzę się jak jakiś nienormalny do ekranu mojego telefonu.

Wakacje zaczną się za dwa tygodnie, a ja nie mam na ten czas żadnych konkretnych planów, co nie jest żadną nowością. Pewnie spędzę je tak jak zawsze, siedząc w domu, oglądając wieczorami filmy i rozpychając żołądek słodyczami. Liczę, że Ash nie zapomni o mnie przez ten czas i odezwie się lub napisze. To byłoby miłe z jego strony.

Wróciwszy do domu, od razu padłem na kanapę w salonie, bo po całym dniu moje nogi zaczęły odmawiać mi już posłuszeństwa. Leżąc tak sam nawet nie wiem ile, dotarło do mnie jak dawno nie byłem na cmentarzu u moich rodziców. Okej, zaniedbałem to wszystko, ale miałem naukę, trochę problemów z tym całym Gabrielem i jeszcze do tego Ash. To znaczy nie obwiniam o nic chłopaka, ale po prostu przez spotkania z nim nie miałem na nic innego czasu.
Ale czy można powiedzieć, że nie ma się czasu na odwiedzenie grobu własnych rodziców?

***

Do tej pory pamiętam te dni, kiedy wszystko tak nagle się waliło. Najpierw stałem tu z mamą, opłakując wspólnie ojca, a następnie sam, opłakując ich oboje. Dlaczego to wszystko nie wróci, nie może być tak jak dawniej? Ja naprawdę nie chcę wiele, chcę tylko rodziny. Kogoś, z kim mógłbym rozmawiać, powiedzieć o wszystkim, wygadać się, wypłakać. Jakiś chłopiec usiadł obok mnie, patrząc się gdzieś w przestrzeń, więc podążyłem za jego wzrokiem, jednak nic szczególnego tam nie dostrzegłem.

-Mów, Luke.- Odezwał się, a ja przez krótką chwilę uległem wrażeniu, że jego głos brzmiał jakoś dziwnie. Ale poczułem silną więź z tym dzieckiem, był taki... specyficzny. 

-Za każdym razem, kiedy tu jestem, czuję się tak strasznie dziwnie, że nie jestem pewien istnienia słów, które zdołałyby to wszystko odpowiednio opisać. Z jednej strony łzy cisną mi się do oczu, bo kilka metrów pod ziemią leżą szczątki jedynych ludzi, którzy potrafili obdarzyć osobę taką jak ja, tak silnym uczuciem jakim jest miłość;  Z drugiej strony jestem szczęśliwy, bo oni są, oni chcieliby, żebym był. Zawsze chcieli mojego szczęścia, starali się zapewnić mi wszystko co najlepsze, mimo, że sami mieli o wiele za mało. Starali się być blisko, we wszystkich trudnych chwilach, w każdym momencie mojego życia. Tak naprawdę to są nadal, czuję, że nade mną czuwają i są przy mnie.- Nawet nie zauważyłem, kiedy po moim policzku popłynęła pojedyncza łza, kiedy siedziałem na niewygodnej drewnianej ławeczce i wpatrywałem się w fotografię moich uśmiechniętych rodziców. -Szkoda tylko, że ja nigdy już nie będę tak szczęśliwy, jak oni potrafili być.- Spojrzałem w stronę chłopca, licząc na odpowiedź z jego strony, jednak zobaczyłem tylko puste miejsce obok mnie.

***

-Dobrze, może być ta pepperoni.- Odpowiedziałem znudzony pani Rose, która od kilkunastu minut próbuje przekonać mnie do zjedzenia czegoś, bo uważa, że za dużo schudłem od kiedy widziała mnie ostatni raz.

-O, to zrobię ci jeszcze herbatę z cytryną, syropem i na deser dostaniesz gorącą szarlotkę z lodami waniliowymi!- Klasnęła w dłonie podekscytowana, po czym wstała i skierowała się na zaplecze, prawdopodobnie w celu wstawienia wody na tą nieszczęsną herbatę.

Przyszedłem tutaj prosto z cmentarza, bo potrzebowałem rozmowy z kimś bardziej doświadczonym życiem niż jakiś dwudziestolatek o imieniu Ashton. Zwłaszcza, że pani Rose ma w życiu podobną sytuację do mojej, przez co czuję z nią dosyć mocną więź. Całą drogę poświęciłem na zastanawianie się kim był chłopiec, który dosiadł się do mnie przy grobie moich rodziców. Jestem pewien na sto dziesięć procent, że widziałem go po raz pierwszy w życiu, mimo, że wydaje mi się tak bardzo bliski. Przeraziło mnie też to, że znał moje imię, a do tego wiedział, że potrzebuję się wygadać, jakby czytał w moich myślach. I to jak nagle się rozpłynął, tak jakby nigdy nie istniał. Z każdą kolejną chwilą jestem coraz bardziej pewny, że tam nie było tak naprawdę nikogo, a ja cały czas gadałem sam do siebie. 

-Proszę bardzo, dziecko, jedz.- Usłyszałem głos kobiety, zaraz potem czując w nozdrzach zapach pizzy pepperoni. Uśmiechnąłem się i zabrałem za spożywanie posiłku. -Szarlotka będzie po zniżce.- Ponownie przerwała ciszę, kiedy już kończyłem jeść, następnie mrugnęła porozumiewawczo okiem, kiedy jedna z kelnerek przyniosła do naszego stolika ciasto. No tak, 'zniżka', znaczy tyle co 'i tak nie przyjmę od ciebie żadnych pieniędzy, bo za dobrze znam twoją sytuację'. Po kilkunastu próbach podkładania jej pieniędzy, jakoś na początku naszej znajomości, po prostu zrezygnowałem, bo tej kobiety w żaden sposób nie da się wykiwać. Teraz już nawet nie próbuję, po prostu przyjmuję pomoc  od pani Rose. Ona mówi, że moja obecność i rozmowy z nią są wystarczającą zapłatą, mimo, że moje zdanie jest trochę odmienne. 

Długo zastanawiałem się nad powiedzeniem kobiecie o dzisiejszym dniu, jednak przypomniałem sobie, że w sumie to po to tu przyszedłem. Tak więc siedzimy już około godziny, wymieniając się na zmianę wspomnieniami z dawnego, tego 'szczęśliwszego' życia. Dowiedziałem się bardzo dużo o mężu pani Rose, o tym jak bardzo byli w sobie zakochani, o ich ślubie na kwiecistej polanie w słoneczne lato i hipsterskich wypadach poza miasto kolorowym wanem. To wszystko wydaje się takie cudowne, a tym samym takie nieosiągalne. To wszystko boli, a prawda boli zawsze.
Prawda jest taka, że to wszystko już nie wróci i trzeba pogodzić się z teraźniejszym życiem. Do takiego wniosku doszliśmy po długim milczeniu i wpatrywaniu się w krajobraz miasta za oknem restauracji. Co do moich dzisiejszych przeżyć, to pominąłem małego chłopca, bo hej, myślę, że zostawię tę sprawę dla siebie. Nie chcę zaprzątać głowy tej kobiecie bardziej niż to konieczne.
Siedząc tak i dojadając ostatni kawałek szarlotki z talerza, usłyszałem za sobą bardzo dobrze znany mi głos.

-Luke, musimy pogadać.


komuś tu się miesza w główce ojej

Promise [ lashton ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz