Rozdział 1

111 6 7
                                    

Biegnę drogą, jakiej dotąd nie widziałam. Zewsząd dochodzą mnie ludzkie szepty. Gorączkowo rozglądam się w poszukiwaniu ich źródła, jednak bezskutecznie. Jedyne co widzę, to ścieżka wyrastająca pod moimi nogami. Nie mam pojęcia co mnie goni, ale jestem zbyt przerażona by się zatrzymać. Lęk obezwładnia mnie i bezpowrotnie odbiera zdolność trzeźwego myślenia.

„Skup się Kiara..." - powtarzam sobie pod nosem. Jak to przerwać...Jak ? Musi być jakiś sposób. Ponownie rozglądam się w około i tym razem przypominam sobie o scyzoryku schowanym w tylnej kieszeni moich spodni. Nie to, że lubię nosić przy sobie komplet ostrzy...ja po prostu dbam o swoje bezpieczeństwo, ok ? Wyciągam przedmiot z tylnej kieszeni, przy okazji przeczesując swoją głowę w poszukiwaniu planu A. „No dobra, teraz przynajmniej mam się czym bronić." - myślę na głos. A teraz czas na obrót...Niepewnie odwracam głowę w prawą stronę, jednocześnie zaciskając dłoń na rękojeści ostrza. „Teraz albo nigdy". W tym momencie zebrałam cała swoją odwagę i wykonałam gwałtowny zwrot w tył, tak by potencjalny przeciwnik nie spostrzegł, że zwalniam tempo i ...

Sceneria uległa zmianie. Droga zniknęła, a jej miejsce zajęła biała posadzka. Niepewnie zmrużyłam oczy, chroniąc je przed oślepiającym blaskiem jarzeniówek. Znajdowałam się w białym pokoju, oczywiście bez drzwi, jakby inaczej. Przede mną siedział chłopak. Był odwrócony przodem do ściany, ale i bez tego mogłam stwierdzić, że ma nie więcej niż 20 lat. Był bardzo blady i chudy, ale i dobrze zbudowany. Jego włosy miały odcień jasnego brązu, a błękitne żyły pulsowały pod skórą jednostajnym rytmem. Dopiero wtedy spostrzegłam kroplówkę do której był podpięty. Na samym szczycie tej metalowej konstrukcji siedział ptak. Mimo tego, że nie byłam dobra z biologii, z całą pewnością rozpoznałam w nim kruka. Czarne, lśniące pióra. Długi, niewyparzony dziób i bezduszne oczy. Było w nim coś...innego, hipnotyzującego. Po krótkiej chwili zwróciłam wzrok ponownie na chłopaka. „Czuję, że to sprawdzian...tylko z czego i jak go zaliczyć ?" - powtarzałam w myślach, próbując znaleźć rozwiązanie. Nigdy nie należałam do osób myślących logicznie. Preferuję bardziej...niekonwencjonalne rozwiązania, jednak w tym przypadku niewiele mogę zrobić. Postanowiłam spróbować z nim porozmawiać. „H-hej..." - zaczęłam, przybliżając się do niego. Zero reakcji. „To chyba ten trudniejszy przypadek" - przemknęło mi przez myśl, jednak szybko ją odgoniłam. „Hej, ty..." - rzuciłam pewniej, wyciągając dłoń w jego stronę. Już miałam go dotknąć, gdy nagle kruk poderwał się ku górze. Spanikowana, zabrałam rękę i postąpiłam krok w tył. Przez ułamek sekundy myślałam, że ptak mnie zaatakuję, lecz ku mojemu zdziwieniu uwziął się na...opakowanie z krwią ? Zdębiała patrzyłam jak czarnopióry zaczyna rozszarpywać plastikową torebkę, jednocześnie uwalniając czerwoną substancję. Zanim zdążyłam pomyśleć, ruszyłam w kierunku ptaka z zamiarem przepłoszenia go. Nie pozwolę przecież, żeby ta niemowa mi tutaj zeszła. Ptak, rozproszony moją reakcją, oderwał się od kroplówki, która okazała się już nieszczelna. Zawartość plastikowej torebki zaczęła pryskać na wszystkie strony, nie oszczędzając również mnie. Metaliczny zapach krwi, jak starożytna moc uwolniona po latach, rozprzestrzeniał się po jasnym pomieszczeniu. Ostatnia rzecz jaką zarejestrowałam to ruch pośrodku pokoju. Chłopak. Nie zdążyłam jednak zobaczyć jego twarzy...

Znów znajdowałam się w innym miejscu, tym razem była to łazienka. „Nie wiem czy to sen, ale chce się obudzić. I to teraz !" - pomyślałam, ponownie analizując moje otoczenie. Stałam przed umywalką z zamiarem przemycia twarzy wodą, jednak zamiast wody z kranu leciała...krew. Zimna, intensywnie czerwona, pokrywała moje dłonie, drążąc w nich własne strumienie. Gwałtownie wyprostowałam się, zastygając w szoku. „Lustro ? Przecież nie było go tu wcześniej..." - powiedziałam niewyraźnie, sama do siebie. Spodziewałam się, że wybuchnie, eksploduje...cokolwiek, jednak nic takiego nie miało miejsca. Widziałam tylko swoje odbicie. Falowane włosy w kolorze mlecznej czekolady, jasna cera i szmaragdowe oczy. Ot, cała ja. Cicha, spokojna, piątkowa uczennica – tak widzieli mnie inni. A jaka była prawda ? Huh... Mój wewnętrzny monolog przerwał odgłos pękanego szkła. Chwilę potem lustro runęło w dół, niczym śnieżna lawina. Bezwiednie wykonałam kilka kroków wstecz. Wtem, usłyszałam szept. Był słaby, tak jakby te słowa były wypowiadane ostatkiem sił, tuż przed... „Kiara..." - szept dobiegał zza moich pleców. Nie byłam pewna czy chcę to zobaczyć, jednak chyba nie mam wyjścia.

Wykonałam powolny zwrot, tym razem w lewo, ale i tak nic to nie zmieniło. Przede mną ujrzałam moją siostrę, Rosalie. W dłoni trzymała pistolet, wcelowany prosto w jej skroń. Była ubrana tak, jak ją zapamiętałam, czyli w niebieską sukienkę w białe grochy. Jej długie włosy, zazwyczaj luźno puszczone na pastwę wiatru, teraz spięte były w perfekcyjnego koka. To wszystko, ta scena, przypominały mi o mojej bezradności. O tym, że nie byłam w stanie uchronić jej przed tym cholerstwem. Często śniła mi się po nocach. Jej śmiech, zazwyczaj radosny i szczery, przepełniony pozytywną energią. Jej oczy, lśniące nieodzownym blaskiem. Była piękna. Ale zbyt krucha...Lawinę wspomnień przerwał jej nikły szept. „Przepraszam Ki, ja..." - zaczęła, lecz nie pozwoliłam jej skończyć. „Dlaczego...Rose, czemu mnie zostawiłaś ?" - mówiłam, starając się stłumić łzy. „Kiara, ty mięczaku." - skarciłam się w myślach. Rzadko zdarzało mi się płakać, a już na pewno nie przy siostrze czy rodzicach. Zawsze starałam się być dla nich wsparciem, a nie na odwrót. Dlatego właśnie nauczyłam się cierpieć w sobie i tłumić smutki w zarodku. Jak widać, tym razem technika nie przetrwała... „Nie mogłam już dłużej, zrozum Kiara. To mnie zniszczyło. Nie dawało żyć. Wiesz o tym." - odrzekła Rosalie, tym samym mocniej zaciskając dłoń na pistolecie. „Wybacz mi..." - zaraz po tym rozległ się huk, a ja rzuciłam się w jej stronę. „Nie !!!" - mój wrzask przerodził się w skowyt pełen bólu i rozpaczy. Co najmniej jakbym to ja została postrzelona. Ciało mojej siostry utrzymywało się w miejscu jeszcze przez kilka sekund, aż z jej roztrzaskanej głowy nie zaczęły wylatywać krwistoskrzydłe motyle.

„...Kiara..." - usłyszałam znajomy głos dochodzący z oddali. Mglista wizja mojej przyjaciółki, Paige, pojawiła się przed moimi oczami. Mrugnęłam jeszcze kilka razy, by obraz stał się całkowicie wyraźny. Ku mojemu zaskoczeniu byłam w galerii sztuki. Ściślej mówiąc, leżałam na kamiennej ławce na samym środku sali. Wokół mnie krzątało się kilka osób, których nie znałam, a Paige wpatrywała się we mnie z przerażoną miną. Zdaje się, że coś do mnie mówi. „Jezu, Kiara ! Wszystko w porządku ? Dobrze się czujesz ?" - mówiła tak szybko i niewyraźnie, że pół minuty zajęło mi rozszyfrowanie jej wypowiedzi. „Tak, w porządku. Co się stało ?" - zapytałam wciąż trochę zamroczona. Kręciło mi się w głowie i trochę bolał mnie łokieć, ale to w sumie nic takiego. „B-byłyśmy w galerii na Charles Street i nagle t-ty...zemdlałaś." - odpowiedziała, wyraźnie zaniepokojona. „Hmm, więc to wyjaśnia te...sny. Musiałam uderzyć się w głowę i tyle." - pomyślałam, mimo wszystko bez przekonania.

Resztę dnia spędziłam w domu. Po incydencie w galerii, Paige nalegała by odwieźć mnie na pogotowie, jednak odrzuciłam jej ofertę mówiąc, że mama się mną zajmie. Gdy tylko miętowy Fiat 500 mojej przyjaciółki zaparkował na podjeździe, moja rodzicielka faktycznie się mną zaopiekowała. Mam tu na myśli całodniowe niańczenie, wizytę prywatnego lekarza, serię badań kardiografem i domowy rosół. Skąd kardiograf ? Tak, moja matka to Eva Norrington, kardiolog w Johns Hopkins Hospital na Orleans Street. Nawiedzona na punkcie jogi, diety i zdrowego trybu życia. „Kochanie, wrócę za 5 minut. Jeśli przez ten czas źle byś się poczuła, mam przy sobie telefon." - powiedziała, schodząc po schodach do kuchni. „Dobrze." - odpowiedziałam krótko, udając nagłe zaciekawienie swoim telefonem. Tak naprawdę, nie było w nim nic ciekawego, prócz SMS-ów od Paige, która zawsze potrafiła polepszyć mój dzień. Gdy tylko mama zniknęła z pola mojego widzenia, ze zrezygnowaniem położyłam iPhone'a na szafkę nocną. Zamknęłam oczy, próbując oczyścić swój umysł ze wszelkich myśli, jednak nie udało mi się tego dokonać. Pod moimi powiekami, wciąż pojawiały się fragmenty z dzisiejszego snu...czy jak to tam nazwać. Kompletnie nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć. Wpierw droga, później tajemniczy chłopak, a na koniec Rose. To ostatnie mogłam jeszcze zrozumieć, ale resztę ? „Echh..." - mruknęłam pod nosem. Leniwie spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę 22.36. „Chyba powinnam się położyć." - zabrałam rzeczy i powolnym krokiem ruszyłam w stronę łazienki.

~*~*~*~

Pierwszy rozdział - napisany :D Mam nadzieję, że się Wam spodobał. Zachęcam również do czytania następnych rozdziałów, które są w trakcie realizacji.

Potomkowie Piekieł [ ZAWIESZONE ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz