Rozdział 7

55 4 0
                                    

  „A co sądzisz o tej ? Nie jest zbyt wyzywająca ?" - spytała Paige, przymierzając już piątą sukienkę tego wieczoru. „Myślę, że jeśli nie przestaniesz zmieniać zdania, to na pewno się spóźnimy." - odparłam z dezaprobatą. Leżałam na łóżku przysłuchując się tykaniu zegara, podczas gdy moja przyjaciółka zakładała swoje „szczudła" - czytaj - buty na obcaście, w których połamałabym sobie nogi. „Dobra, jestem gotowa." - obwieściła Marsh, przybierając swoją najbardziej uwodzicielską pozę. Muszę przyznać, iż wyglądała doprawdy olśniewająco. Czarne, długie włosy delikatnie opadały na jej blade ramiona. Szkarłatna, dopasowana sukienka, którą kupiłyśmy w Chicago, doskonale podkreślała drobną figurę Paige. Piwne oczy patrzyły na mnie wyczekująco. „Pośpiesz się, zaraz się spóźnimy." - napomniała mnie przyjaciółka.

   Kilka minut później stałyśmy już przed willą Caleba. Był to ogromny dom położony u wzgórza Darkwood. Styl całej posiadłości utrzymany był w stylu wiktoriańskim, a z ogrodu dobiegała głośna muzyka i szmer rozmów. Bramy posiadłości strzegły posępne gargulce, które - miałam wrażenie - wpatrywały się wprost we mnie. Na dziedzińcu zaparkowanych było kilka samochodów, a na werandzie siedziała grupka trzecioklasistów. Przemierzając schody, skupiłam swój wzrok na odnowionej fasadzie. Taka posiadłość z pewnością musiała kosztować majątek. „Ładny dom." - mruknęłam do Paige, której podekscytowanie bezpowrotnie odebrało już zdolność trzeźwego myślenia. Nim się obejrzałam, moja przyjaciółka zmierzała już na parkiet. „Ki, muszę przywitać się z kilkoma osobami. Dołączę do Ciebie za pół godziny !" - powiedziała, po czym wtopiła się w tłum spoconych ciał. Osobiście, nie byłam fanką imprez. Chodziłam na nie wyłącznie z powodu Paige, gdyż chciałam mieć pewność, że bezpiecznie wróci do domu...Tak jak kiedyś...Rosalie.

   „Rose ! Gdzie jesteś ?!" - wołałam, przemierzając leśną ścieżkę. Moja siostra miała być w domu jakieś dwie godziny temu. „Rosalie !" - maszerowałam dobrze znaną mi drogą nad jezioro Fakeheaven, gdzie potrafiła spędzać całe godziny. „To ostatnie miejsce, w którym mogłabym ją znaleźć." Niebo ściemniało się, a wiatr przybrał na sile. Ścieżka zniknęła, a ja stałam tuż nad krawędzią akwenu. Mimo wiatru, woda pozostawała niezmąconą taflą szkła. Przede mną rozpościerał się widok na wzgórze Darkwood, a także Fakeheaven w całej swojej okazałości. Nie był to jednak dobry moment, by podziwiać florę Baltimore...Gorączkowo rozglądałam się dookoła. Kątem oka, spostrzegłam drobną istotkę na skraju jeziora. Ubrana była w niebieską sukienkę w białe grochy. Jasne włosy upięte były w koka. Twarz malowała smutek, który przykrywał cierpienie. Nieświadomie, uśmiechnęłam się na jej widok. Dopóki nie zobaczyłam, co trzyma w drobnej rączce...Zerwałam się z miejsca. Biegłam ile sił. „Rose !" - krzyczałam, jednak ona wydawała się nie słyszeć. Nie drgnęła nawet na chwilę. Pewnie przyłożyła broń do skroni. Rozległ się huk. „Nie !!!" - wrzasnęłam, upadając przed ciałem mojej martwej siostrzyczki. Pistolet wypadł z jej chudych dłoni, turlając się po ziemi. Krew poczęła wypływać z jej lewej skroni. Wzięłam ją w ramiona, brudząc wszystko krwią. Strumienie łez poczęły spływać po moich policzkach, a z moich ust wypłynęła znana melodia: „O, Motylu wolny w niebie, leć daleko, hen przed siebie. Nie zatrzymuj się przed burzą, nie uchylaj przed gromami. Leć Ty prosto do Valhalli, bohaterów pełnej sali..."

   Po powitaniu się z kilkoma znajomymi, postanowiłam się przewietrzyć. Wzięłam swoją szklankę i powędrowałam na werandę. Wieczór był chłodny, jednak nie przeszkadzało mi to. Zamyślona, zaczęłam przyglądać się gościom. W większości byli to tegoroczni absolwenci, a także kilka osób z mojego rocznika. Dużo osób bawiło się przy muzyce, w tym Paige. Niektórzy dyskutowali przy barze, a zakochane pary obściskiwały się za drzewami. Wszystko byłoby normalne, gdyby nie pojawił się Caleb. Wysoki brunet o śniadej karnacji i czarnych, pustych oczach. Od zawsze brutalny, arogancki i wygadany. „W skrócie, dupek." - pomyślałam, przewracając oczami. Jak zawsze, otoczony wianuszkiem plastików z silikonem zamiast mózgu... „To już chyba tradycja." - uznałam, przypominając sobie wszystkie filmy o amerykańskich liceach. „I jak się bawi Norton High ?" - spytał Baldwin, na co otrzymał okrzyki aprobaty. Blondynka po jego prawej zaczęła szeptać mu do ucha, co wyraźnie go ucieszyło. Zaczęła przesuwać dłońmi po jego umięśnionych rękach, niechcący zachaczając o krawędź jego koszuli. Na jego nadgarstku widniały drobne symbole, których nie potrafiłam rozpoznać. Przypominały one starożytny język. Coś, czego nie widziałam nigdy wcześniej, a jednak wydawało mi się znajome.

   Po zaledwie kilku sekundach, szybkim ruchem zasłonił odkryte znamię i odepchnął od siebie dziewczynę. Niedługo potem, wrócił do wnętrza domu. Mój wzrok, ponownie począł błądzić po ogrodzie. Z osłupienia, wyrwał mnie czyjś ciepły głos. „Załóż to, Kiaro. Jeszcze się przeziębisz." Obróciłam się, by zobaczyć Aidena. Stał za mną, uśmiechając się lekko. Miał na sobie biały T-shirt i czarną skórę. Włosy, jak zawsze, zaczesane do tyłu. Uśmiechnęłam się, biorąc od niego kurtkę. „Dziękuję" - powiedziałam, wpatrując się w jego oczy. Nałożyłam na siebie własność chłopaka, dyskretnie rozkoszując się zapachem. Aiden oparł się o balustradę tuż obok mnie, a jego wzrok powędrował w noc. Staliśmy tak przez chwilę, nic nie mówiąc. Księżyc spoglądał na nas spod pokrywy chmur, rzucając słaby blask. „Pięknie dziś wyglądasz." - odparł, przerywając ciszę. Na sam komplement, moje serce zaczęło bić mocniej. „Odpowiedź." - ponaglił mój wewnętrzny głos. „Ty też...Z-znaczy, wyglądasz przystojnie...N-nie to miałam na myśli. Chciałam powiedzieć..." - zamilkłam, zalewając się rumieńcem. „Dziękuję." - odpowiedział, wyraźnie rozbawiony moim zażenowaniem. „Od kiedy nie potrafię złożyć nawet jednego zdania ?!" - pomyślałam, spuszczając wzrok. „Wiem, co stało się po lunchu." - odparł, wpatrując się w przestrzeń. „Przykro mi, że tak wyszło. Lexie nie potrafi przegrywać, a zwłaszcza z osobami, które jej dorównują. Powinienem był bardziej jej pilnować." Zamilkł, zaciskając dłonie na poręczy balustrady. „Spokojnie. Nie jestem, aż tak krucha jak sądzisz." - szepnęłam, delikatnie zwracając się ku niemu. „Jeśli tak..." - przysunął się w moją stronę - „Czemu czuję potrzebę, by Cię chronić ?" Po raz kolejny, wtopiłam swój wzrok w jego błękitne tęczówki. „Mogłabym utonąć w tych oczach." - pomyślałam, uśmiechając się lekko. „A ja w Twoich." - usłyszałam, jakby z drugiego końca mojego umysłu.

   „Urocze przedstawienie, gołąbeczki." - odparła Lexie, opierając się o framugę drzwi. Na te słowa, odsunęliśmy się od siebie jak oparzeni. „Wybaczcie, że przerywam Wam tą romantyczną chwilę." - westchnęła, udając zachwyt. „Mamy mały wypadek. Chodźcie." Po tych słowach, ruszyła w tłum. Niepewnie spojrzałam na Aidena, który posłał mi pokrzepiający uśmiech. Chwilę później, byliśmy już na pierwszym piętrze. Nie było tu nikogo, a wokół panował przyjemny półmrok. Na ścianach, wisiały portrety w potężnych, pozłacanych ramach. Wiele z nich przedstawiało motywy biblijne, co kompletnie nie pasowało mi do Caleba. Z końca korytarza, emanowała dziwna poświata. Coś, jakby światło jarzeniówek. Dotarłszy do celu, Hamilton delikatnie uchyliła drzwi. Minęło dobre kilka sekund, aż moje oczy przystosowały się do jasności. I wtedy ją zobaczyłam...

~*~*~*~

Oto i siódmy rozdział :-) Wiem, wiem...Trzeba było czekać dość długo, jednak mam nadzieję, że się nie rozczarowaliście. Dajcie znać w komentarzach ;-)

Pozdrawiam, Niejawna...

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Oct 07, 2016 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Potomkowie Piekieł [ ZAWIESZONE ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz