Rozdział V

484 45 7
                                    

Punkt Widzenia Midorikawy

-Hm... to chyba chciałbym spróbować- odrzekłem i... naprawdę poczułem się podekscytowany.
W czasie, gdy ja i Hiroto się przebieraliśmy, Tsubame, Kiiro i Yuriko pośpiesznie przygotowali scenerię.
-Coś mnie tknęło by to, nie tylko zaprojektować, ale i uszyć- powiedziała ciepło brunetka.- Zazwyczaj nie poświęcam takim projektom tyle uwagi, zwłaszcza, że nie znam modela.
-Co masz na myśli przez "takim"?- zapytałem. Ciemnozieloną, luźną, bawełnianą koszulkę z artystycznymi szwami i wykończeniem z pewnością wiele osób chętnie by założyło. Spodenki przed kolano, które kazała mi założyć również cieszyły by się uznaniem.
-Bo to styl codzienny- odrzekła tak łagodnie, jakby tłumaczyła dziecku dlaczego nie wyrosną mu skrzydła, choć tak bardzo o tym marzy.
-I...?- nadal nie do końca ją rozumiałem.
-I takie ubrania są tutaj nie potrzebne- dodała.- Yuriko, Kiiro i ja mamy zupełnie inny styl. Wolimy coś bardziej... oryginalnego. Takimi też tworzymy nasze projekty do "Amai Hana".
-Jasne, łapię- mruknąłem.
-Eye! Czy chłopcy są już gotowi?- dobiegł nas krzyk operatorki sprzętu.
-Tak, tak, Morgan. Już idą!- odpowiedziała.
***

Roześmiani wracaliśmy do domu. To był dosyć... niecodzienny, ale przyjemny dzień. Wreszcie dowiedziałem się prawdy o sekrecie Hiroto, poznałem jego... szefową i jej zespół, no i spędziłem z nim trochę czasu. Chociaż jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, to on nie miał dla mnie ostatnio zbyt wiele czasu.
-I jak? Podobało ci się?- zapytał niespodziewanie.
-Pewnie- odparłem wesoło.- Nawet fajną masz tą ekipę- rzuciłem i obaj się roześmialiśmy.
-Tak, to naprawdę ciekawi ludzie. Nie masz pojęcia z jaką pasją i zaangażowaniem poświęcają się "Amai Hana". To dla nich trochę jak... jak... piłka dla Endou!- opowiadał podekscytowany.
-Skoro już mowa o piłce... Szkoda, że nie udało nam się zdążyć na trening w Raimonie...- zrobiło mi się smutno. Piłka to moja pasja. Pasja, która ma ogromny wpływ na moje życie. Lata szkolenia do projektu Aliea, misja Gemini Storm, przeogromne pragnienie by każdym meczem, każdym kopnięciem piłki uszczęśliwić naszego Otõsan. Później ogromny żal, wstyd i smutek, bo zawiedliśmy tego, który od zawsze był dla nas najważniejszy. Tak. Ta porażka bolała, bardzo bolała. Ale... Czy ta porażka, w pewnym sensie, nie przekształciła się w zwycięstwo? Otõsan pogodził się ze śmiercią swojego syna- Kiry Hiroto, zrozumiał, że projekt Aliea nie był czymś dobrym, my- dzieci, które przygarnął, jego dzieci- zrozumieliśmy, że by sprawić mu radość nie musimy niszczyć wszystkiego, co stanie na naszej drodze. Trochę dziwnie to teraz brzmi... Prawda? Jednak tak było. Trzy miesiące po rozwiązaniu Aliea Akademii nastąpiła selekcja graczy do drużyny narodowej. I ja, i Hiroto zostaliśmy wybrani. To było coś niesamowitego! Ale nic co dobre nie trwa wiecznie... Byłem słaby. Zbyt słaby żeby polecieć na Liocott Island. Zastanawiam się czy...
-Midorikawa... Midorikawa!- usłyszałem ciche wołanie Kiyamy, a po chwili poczułem jak chłopak lekko ściska moje ramię.
-Ah. Przepraszam, zamyśliłem się- mruknąłem cicho.
-Gdzie tym razem byłeś?- Uśmiechnął się delikatnie.- W przestrzeni kosmicznej?
Nie wiem jak on to robi, ale tylko w jego ustach taki komentarz może zabrzmieć uprzejmie.
-Nie, w przeszłości- mruknąłem słabo. Poczułem się jakby otaczające nas powietrze stało się siedemset razy cięższe i pięć razy zimniejsze. Rudy już się nie uśmiechał.
-W którym momencie byłeś zanim ci- urwał szukając odpowiedniego słowa- przerwałem?
-Tuż po naszym meczu z Koreą, wtedy, gdy Kudou-san mnie wyrzucił. Zastanawiałem się czy Otõsan choć przez chwilę był ze mnie zadowolony- wyznałem cichutko. Opuściłem głowę, chyba nie miałem odwagi spojrzeć w oczy mojego przyjaciela.
-Oczywiście, że był!- Pośpiesznie mnie zapewnił.- Do drużyny narodowej dostało się aż dwóch jego synów.
-Tak, ale jeden z nich odpadł w jednym z pierwszych meczów.
-Byłeś kontuzjowany- wykrzyknął.
-Tak, ale już nie wróciłem- dodałem gorzko. Kiyama nie odpowiedział. Wręcz słyszałem jak trybiki w mózgu chłopaka obracają się żeby wymyślić jakąś podnoszącą na duchu odpowiedź. Wyczuwałem jak w głębi duszy panikuje. Rozbawiło mnie to.
-Wtedy się nie udało. Teraz zrobię co w mojej mocy by Otõsan był ze mnie dumny- powiedziałem cicho i wydaje mi się, że rudzielec odetchnął z ulgą słysząc te słowa.

Tylko 646 słów, bo nie jestem w nastroju. Może tego nie widać, ale staram się by każdy rozdział miał około tysiąca słów (czasem wyjdzie tego troszkę więcej, czasem troszkę mniej).
Wracając do tematu... Jakoś tak nie mam nastroju, bo stąd (kokpitu/ biura dowodzenia/ inne ładne, mądre słowo) wygląda to troszkę tak, jakby nikogo tu nie było.

Kurcze... Marudzę i chyba się nad sobą użalam. Nie tak to miało być. ;P xD
W każdym razie może jakiś koment na zachętę albo coś? ^^
Może jakieś uwagi, propozycje, uzasadniona (w moim języku: uargumentowana) krytyka?
Tak oto ponad sto słów, czyli coś koło 1/7 tego rozdziału, przeznaczyłam na notatkę. Super. Mimo wszystko mam nadzieję, że zaglądającym tu podobało się.

W Oku ObiektywuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz