Rozdział VII

421 39 3
                                    

Od autora: Uwaga! Ten rozdział może ssać i być (jak dotąd) najgorszym ze wszystkich.

A i nadal szukam Bety... Serio, nie ma potrzeby by była z fandomu. Niech po prostu będzie.

Punkt Widzenia Midorikawy

Jest wcześnie rano, niebo wciąż jest jeszcze szare, wszyscy jeszcze pewnie śpią. Jest tak cicho. Wprost idealnie by pogrążyć się w myślach.
Westchnąłem ciężko. Dzisiaj pora na moje coroczne spotkanie. Dziwnie się czuję. Chyba się tego obawiam. Tak długo czekałem, więc dlaczego czuję jak strach ściska mnie za gardło? Ah... To pewnie przez moją ciężką pracę. Obiecałem sobie, że na tym spotkaniu uśmiechnę się do niego i powiem: "Otõsan, zrobiłem to!", a on także się uśmiechnie i z miłością powie mi, że jest ze mnie dumny.
Co zrobiłem? Z jakiego powodu miałby być dumny?
Nic. Z żadnego.
Ah! Tak ciężko pracowałem, a jednak nie zrobiłem nic by mógł być ze mnie zadowolony!
Z jakże wesołych rozmyślań wyrwało mnie rytmiczne pukanie do drzwi mojego pokoju. Próbowałem je zignorować, ale z każdą sekundą stawało się one coraz bardziej uporczywe.
-Już idę- jęknąłem niczym prawdziwy męczennik i powlokłem się do drzwi. Nieustanne pukanie wydawało się poganiać mnie. Wreszcie otworzyłem drzwi. Moim oczom ukazała się zniecierpliwiona twarz Reiny.
- No nareszcie...- wyburczała niezadowolona.- Czekałam chyba z godzinę- zawołała z pretensją w głosie. Westchnąłem ciężko.
- Reina... rzadko kiedy potrafisz wytrzymać piętnaście minut czekania.
- Co?- oniemiała ze zdziwienia i teatralnie położyła dłoń na sercu.- O cóż ty mnie posądzasz?!- zawołała i już bez żadnego fałszu dodała butnie- Potrafiłam być bardzo cierpliwa i poważna, wiesz przecież.
- Tak... Byłaś taka gdy należałaś do Genesis- mruknąłem unikając jej wzroku. Zapadła niewygodna cisza. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że wciąż stoimy w drzwiach mojego pokoju.
- Może... chcesz wejść?- rzuciłem zakłopotany chociaż sam chciałem stąd uciec najdalej jak to możliwe.
- Nie- potrząsnąła głową i uśmiechnęła się słabo.- Właściwie to przyszłam po ciebie. Wszyscy już usiedli do stołu i jedzą śniadanie.
- Już?- odparłem zaskoczony. Niemożliwe, a może? Czy aż tyle zajmuje mi myślenie?
- Możliwe, możliwe. Sobota i spanie do późna? Chyba śnisz, nie z Suzuno i Nagumo- skrzywiła się nieznacznie.
Racja. Oni są gotowi do walki każdego dnia i o każdej porze. Żadnych wyjątków.
- Jasne. Zaraz zejdę- obiecałem, a ona nie czekając już na nic, skierowała się schodami na dół, prosto do kuchni.
****

- Midorriikaaawa...- usłyszałem pełen niezadowolenia jęk. Dziwne, tym razem to nie była ani Reina, ani nawet Kiyama.- Słyszysz? Mówię do ciebie- dorzucił zirytowany.
Tuż nad moim ramieniem pochylał się Nagumo. Wydawał się naprawdę zdenerwowany. Zapewne chodzi o kolejną kłótnię z Suzuno, znowu będę musiał pełnić rolę mediatora?
- Słyszę, słyszę. O co chodzi?- mruknąłem i próbując nie okazać znudzenia, unikałem jego wzroku.
- W Europie w średniowieczu obowiązywała reguła rzuconej rękawicy, prawda?
- E... Bo widzisz, historia to raczej rzecz Hiroto, ja lepiej sobie radzę z biologią i...- gorączkowo szukałem powodu by tylko nie dać się w to wciągnąć. Czy to źle, że nie mam ochoty bawić się z nimi i pomagać im się godzić? Nie, nie sądzę. Zgoda i tak potrwa jakieś pół godziny (może godzinę jeśli wszystko dobrze pójdzie), a ja nie mam nastroju na to.
- Odpowiedz- zażądał kategorycznie. Podniosłem wzrok znad talerza i spojrzałem na niego. Błąd. Teraz już nie ucieknę. Doskonale widzę to w jego oczach.
- Tak... Ta reguła obowiązywała przez dość długi czas, tak mi się wydaje...- odparłem z westchnieniem.
Eh... Jeszcze nie skończyłem jeść, a już zaczynają się problemy.
- Dobrze- odparł spokojnie o zaczął powoli odchodzić- Będę o tym pamiętać.

To... wszystko? Żadnej walki? Żadnej kłótni? Żadnych wyzwisk pod adresem Suzuno?
Zdumiewające.

- Midorikawa, jedz- z zamyślenia wyrwał mnie głos Hitomiko. Przeprosiłem i pośpiesznie dokończyłem posiłek.
****

Przeszukiwałem swoją szafę w celu znalezienia odpowiednich ubrań. Za około godzinę zaczyna się moje widzenie z Otõsan, więc mam niewiele czasu na przygotowanie się.
Po kolejnym gruntownym przejrzeniu zawartości wspomnianego mebla, poddałem się i zdecydowałem się na dżinsowe rybaczki i koszulkę z krótkim rękawkiem. Jeszcze bawełniana bluza i trampki i jestem gotowy. Ta... gotowy, ale niekoniecznie psychicznie. Jakby w odpowiedzi na moje wątpliwości, rozległo się krótkie pukanie i do pokoju wszedł Kiyama.
- Mido, powinniśmy się już zbierać- odparł przyjaźnie z lekkim uśmiechem na twarzy. Westchnąłem ciężko.
- Ok, już idę- mruknąłem i powłóczyłem nogami do wyjścia. Gdy miałem rudego, chłopak złapał moje ramię w ten sposób zatrzymując mnie.
- Spokojnie- wyszeptał.- Idziesz spotkać się z tatą, on za tobą bardzo tęsknił.
Odwzajemniłem uśmiech. Spróbowałem opanować stres. Dam radę. Dam radę.
****

Droga do ośrodka karnego, w którym przebywa Otõsan, minęła mi i Hiroto w ciszy. Nie czułem się wystarczająco komfortowo by zacząć rozmowę. Mój towarzysz najwyraźniej mnie rozumiał. Chyba... Chyba cieszę się, że to on zastępuje Hitomiko.
- Tędy- Hiroto, po raz pierwszy od dłuższego czasu, odezwał się i wskazał mi drogę.
- Przecież wiem- mruknąłem zirytowany. On w odpowiedzi posłał mi uśmiech dodający otuchy. Wiedział, że wciąż się obawiam.
Skierowaliśmy się w odpowiednią stronę.
Droga z sierocińca do nowego "miejsca zamieszkania" taty nie była trudna. Najpierw przejechać kilka stacji metrem, potem z metra przejść alejkami zamieszkanymi przez obcokrajowców, minąć mały park i sklep ze słodyczami i skręcić w dosyć schludną ulicę pełną starych budynków.
****

- To wy mieliście dziś przyjść na wizytę, tak?- mruknął obojętnie znudzony policjant. Leniwie sprawdził coś w papierach, machinalnie się przedstawił pokazując swoją odznakę i wylegitymował nas. Gdy już skończył, wstał z jękiem i poprowadził nas wgłąb budynku.
- Ok. Zawsze najpierw jest przeszukanie odwiedzających, potem opiekun dostaje dwie minuty na wymianę grzeczności z osadzonym i następuje długo wyczekiwana część. Juu huuu- przewrócił oczami. Co za chamstwo. Rzuciłem okiem na Kiyamę. Tak jak podejrzewałem- jego spokój był tylko pozorem. W jego oczach lśniła złość. Chwyciłem jego nadgarstek i ścisnąłem.
Zdziwiony oderwał morderczy wzrok od policjanta i posłał mi pewne zdumienia spojrzenie.
- Tym razem moja kolej być wspierającym- wyszeptałem. W jednej chwili z jego twarzy zniknęło zdziwienie, złość wyparowała. Jego skóra nabrała nieco zdrowszej, bladoróżowej barwy. Usta uniosły się leciutko tworząc słodki uśmiech, a oczy rozbłysły ciepłem.
- O tak...- odparł jakby... rozmażonym tonem.- Z pewnością.

W Oku ObiektywuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz