Rozdział 14

953 64 16
                                    

Nie mogłem w takim stanie wyjść z domu. Krew przestała opuszczać moje ciało, ale rany pozostały. Nie chciałem, by Lydia mnie zobaczyła, więc Scott zadzwonił po Kirę. Przyszła po dwóch minutach.
Pytacie czemu tak szybko? Kiedy Lydia do mnie dzwoniła, wszyscy siedzieli w aucie pod moim domem. Kira i Scott wysiedli po rozmowie, on przybiegł do mnie. Lydia pojechała odwieźć Dunbara i Hayden. Kira czekała na Alfę.
-Nie pytaj - uprzedził ją Scott, kiedy mnie zobaczyła.
Pokiwała tylko głową i usiadła obok mnie na łóżku. Wyjęła ze swojej torebki jakieś rzeczy do makijażu, ale nie mam pojęcia co było czym. Scott podał jej mokry ręcznik, którym mogła wycierać rany przed zamaskowaniem ich.
-Może piec-ostrzegła otwierając kolejny upiększający przyrząd. Posmarowała mi tym usta. Piekło jak cholera. Musiała zobaczyć, że się krzywię- To pomadka ochronna trochę przyśpieszy gojenie się warg.
Scott poszedł do łazienki i zamknął się w niej. Usłyszałem lecącą wodę. Pewnie próbował pozbyć się krwi z ręczników którymi on wycierał podłogę, a ja siebie.
-Zimno Ci? - zapytała Yakimura. Trząsłem się, chociaż nawet nie zauważyłem.
-Nie ważne - zaczęła pakować swoje rzeczy do torby - Skończyłaś?
-Zrobiłam co mogłam, nie mam więcej kosmetyków przy sobie - wyglądała na zmartwioną- Zakładam, że skoro wezwaliście mnie, mam nic nie mówić Lydii.
Pokiwałem głową, ona westchnęła.
-Dzięki wielkie, Kira- powiedziałem.
Scott wyszedł z łazienki, wycierając dłonie o jeansy.
-Możemy iść? - zapytał.
-Idziemy gdzieś? - zakłopotała się dziewczyna.
Scott uśmiechnął się i spojrzał na mnie.
-Kira, musimy Ci coś powiedzieć.

./.

Rękę zabandażowałem. Jak ktoś się będzie o to pytał, odpowiedź będzie prosta: Naprawiałem lampę Roscoe.
Scott mi przypomniał, że czas na zdjęcie szwów z lewej ręki. Scott siłą wepchnął reflektor na miejsce po czym usiadł za kierownicą. Przez jego dziewczynę, ja wylądowałem na ławce frajerów. Nie chciałem ze skaleczoną ręką jechać do szpitala, a Melissa i tak szła dopiero na nocną zmianę. Więc pojechaliśmy do domu McCalla.
-Cześć mamo!- krzyknął Scott wchodząc za Kirą do domu.
Kobieta wyjrzała z kuchni i uśmiechnęła się na mój widok.
-Stiles -odetchnęła i podeszła mnie przytulić.
-Dzień Dobry -odpowiedziałem delikatnie obejmując Melisse.
- Czas zdjąć szwy?-zapytała, odsuwając się ode mnie.
Pokiwałem tylko głową. Ona uśmiechnęła się do Kiry i ręka zaprosiła nas wszystkich do salonu. Scott i Kira usiedli na kanapie, ja przy stole, bo tam Pani McCall będzie się najwygodniej pracowało. Ona wzięła z kuchni lateksowe rękawiczki i pensetę (czemu ona to trzyma w kuchni???). Wróciła i usiadła na krześle obok mnie. Delikatnie ciągnęła za każdą następną nitkę. Nikt się w tym czasie nie odzywał.
Kiedy skończyła, wzięła wszystkie szwy w rękę i zniknęła w łazience.
- Czyli teraz gdzie? -zapytał Scott, patrząc na zegarek.
-A która jest?
- Trzynasta.
- Ja...muszę Was odwieźć, wrócić do domu po rzeczy. Chcę pojechać na cmentarz. Muszę pojechać po Lydie, zanim dotrzemy na miejsce... Mogę Was prosić o coś? -zapytałem pocierając miejsce po starej ranie.
- Jasne -odpowiedzieli równocześnie.
- Kupcie najmniejsze żarówki. Najmniejsze. Ale mnóstwo. Kupcie sznurek. Poprzywiązujcie je tam do drzew, wiecie wokół polany. Kiedy tam dojdziemy i ja przyjdę się do Was przebrać, Kira czy...
-Oczywiście, że to zrobię.
Uśmiechnąłem się. Będzie dobrze.

./.

Zapakowałem koszyk z jedzeniem i koc na tylne siedzenie. Usiadłem za kierownicą. Zadzwoniłem do ojca.
- To dziś -powiedziałem.
- Co?! Stiles , co ty?! Gdzie jesteś?! - krzyczał do słuchawki mój ojciec.
- Ej, tato nie. Wszystko ze mną okay. To drugie.
- Oh....W takim razie, gratuluję odwagi synu.
I rozłączyłem się. Zacząłem cofać. Nie powiem, ze było to łatwe, bandaż trochę utrudniał mi objęcie dłonią kierownicy. Ale mój prywatny pasożyt już się nie odezwał. Z radia leciała jakaś spokojna piosenka, na ulicach nie było ludzi. Podczas wakacji wszyscy stąd uciekają. Też bym wyjechał. Gdyby nie...to co mnie tutaj trzyma.
Zaparkowałem na parkingu cmentarza, który jak zwykle był pusty. Jakby ludzie w tym mieście wstydzili się śmierci. Miasto przesiąknięte do szpiku zgonami, a jego mieszkańcy nie umieją o tym rozmawiać, przytłacza ich to. Kiedy śmierć stała się tematem tabu?
Usiadłem na ławeczce przed grobem Claudii Stilinskiej. Płyta nagrobna była tak prosta, jak to było możliwe. Imię i nazwisko. Data urodzenia i śmierci. I jedna linijka czystego bólu: ,, Bóg nie płaci za swoje pomyłki. "
Śmierć mojej mamy spowodowała to, że przestałem wierzyć w Boga. Żaden człowiek sam sobie raka nie wymyślił. Żadnej choroby sobie sam nie wymyślił. A to my na nie umieramy. Choroby są błędami Boga, za które my płacimy. Za które zapłaciła moja mama.
-Cześć mamo - szepnąłem opierając łokcie o kolana - Dzisiaj... Dzisiaj chcę wpuścić do mojego życia jeszcze jedną kobietę. Chcę żebyś kiedyś ją poznała bliżej, ale kiedy nadejdzie jej czas. Jest piękna, inteligentna... Zupełnie jak Ty - z mojego policzka spłyneła łza, która zniknęła gdzieś w trawie - Przyprowadzę ją tu niedługo. Jestem pewien, że ją polubisz.
Wiatr zawiał mocniej, liście na pobliskim drzewie zaszeleściły głośniej. Uśmiechnąłem się i wyjąłem z kieszeni kurtki małą świeczkę, podgrzewacz. Zapaliłem go zapalniczką i postawiłem na grobie.
-Kocham Cię mamo - dodałem wstając.
Poszedłem do grobu Kaitlyn. Zaraz przed nim kucał blondyn. Jej chłopak. Chciałem zawrócić, by mu nie przeszkadzać, ale zauważył mnie.
-Hej - uśmiechnął się lekko.
-Cześć - pomachałem mu ręką i podszedłem bliżej.
Chłopak wstał i podał mi rękę.
-Cameron.
-Stiles - odpowiedziałem.
-Juz drugi raz spotykamy się przez Kat, co? - zagadnął.
-Jakoś tak wyszło - westchnąłem patrząc na nagrobek.
Staliśmy w ciszy, patrząc się na grób. Minęło nam tak jakieś piętnaście minut.
-Stiles - zaczął Cameron- Masz dziewczynę? - musiał zobaczyć moją minę bo dodał- Nie, spokojnie. Nikogo nie szukam. Nikt jej nie zastąpi.
-W takim razie mam - odpowiedziałem.
Chłopak chwilę szukał czegoś w kieszeniach swojej kurtki, po czym wyjął małe, czarne, kwadratowego pudełeczko. Podał mi je.
-Daj jej to.
Otworzyłem je, ale od razu zamknąłem.
-Zwariowałeś? - zapytałem.
-Nie - pokręcił głową - Chciałem się oświadczyć Kaitlyn dokładnie dzisiaj. Masz dziewczynę, która kiedyś musi zostać narzeczoną. Więc chcę żebyś to wziął.
-Cameron ja.. - zacząłem, ale ciężko było mi cokolwiek z siebie wydusić.
-Po prostu to weź. I kiedy już się oświadczysz, przyjdź tu z wybranką. Proszę.
Oniemiały pokiwałem tylko głową i schowałem pudełeczko do kieszeni.

. /.

-Twoja mama zamierza kiedyś wrócić do miasta? - zapytałem Lydie podając jej rękę, by wysiadła z auta. Kiedy zapytała o moje zachowanie rano, powiedziałem, że lunatykowałem. A w historię o naprawianiu lampy uwierzyła.
-Stiles - powiedziała zamykając za sobą drzwi, kiedy ja brałem rzeczy z tylnego siedzenia - jestem pełnoletnia. Mogę legalnie mieszkać sama.
-Dobra, Pani Niezależna - wziąłem ją za rękę i ruszyliśmy ścieżką w stronę polany.
Co chwila na nią zerkałem, zapadał już zmrok, a chciałem dobrze wiedzieć jak wygląda.
Kiedy doszliśmy rozłożyłem koc. Usiedliśmy na nim. Wyjąłem z koszyka sałatkę owocową i kanapki z serem.
-Sam to robiłeś? - zapytała biorąc łyżkę i zjadając już sałatkę.
-Ćwiczę - odpowiedziałem wyjmując jeszcze butelkę z wodą. Odkręciłem ją i pociągnąłem dużego łyka.
Położyłem się, kiedy Lydia zjadła jedną kanapkę, zrobiła dokładnie to samo. Na niebie były już gwiazdy.
-Ej widzisz Wielką Niedźwiedzice? - zapytałem podnosząc dłoń i starając się jej to pokazać palcem.
-Znasz się na konstelacjach? - przysunęła się do mnie.
-Moja mama co nieco mnie nauczyła - usiadłem - a teraz Panią przeproszę, ale muszę udać się na stronę.
Lydia niechętnie przytaknęła. Kiedy wiedziałem, że mnie nie widzi, zacząłem biec do miejsca obok ścieżki, którą przyszliśmy.
-McCall! - jeknąłem. Jezu, byle Lyds mnie nie usłyszała.
-Pssst.
Skręciłem w lewo, gdzie świeciły jego czerwone oczy.
-Dawaj ten garnitur!
Zrzuciłem z siebie kurtkę i koszulkę. Garnitur wisiał na wieszaku na drzewie. Marynarkę położyłem Scottowi na ramieniu, założyłem koszulę. Zdjąłem spodnie i buty, naciągnąłem czarne spodnie, ale zapomnialem, cholera o butach, więc musiałem iść trampkach. Wszystkie stare ciuchy zostawiłem pod drzewem.
-Gdzie Kira? - zapytałem zawiązując sobie krawat.
-Po drugiej stronie ścieżki - odpowiedział, obchodząc mnie dookoła - Chciała dać nam chwilę.
-Na co? - mruknąłem, wyjmując z kieszeni rzuconej kurtki, małe pudełko od Camerona.
Stanąłem przed nim, nareszcie moje oczy przyzwyczaiły się do tego mroku.
-Stary, na pewno chcesz to zrobić? - zapytał kładąc mi dłonie na ramionach.
-Scott wiesz, że...
-Wiem, Stiles. Nawet jeśli do tego nie dojdzie, to jest jakieś zobowiązanie.
-Dam radę.
Uśmiechnął się i uścisnął mnie. W tym momencie zapaliły się żarówki rozwieszone wokół nas i całej polany.
-Powodzenia - szepnął i puścił mnie.
Wyszedłem na ścieżkę, kierowałem się ku Lydii, która teraz stała na kocu i rozglądała się, chyba mnie szukając.
Moje ręce zaczęły się pocić. Czułem, jak policzki zaczęły piec.
Co ja jej powiem? Że co, że ją kocham? Ona to wie. Że umieram? To też wie.
Nie miałem czasu, by się nad tym zastanowić. Znaczy miałem i to pół dnia. Ale jak to młodzież, wszystko robię na ostatnią chwilę.
Stanąłem przed nią, ona trochę jakby spanikowana cofnęła się o krok.
-O co... - zaczęła.
-Lydio - przerwałem jej, wyciągając ręce i delikatnie biorąc jej dłonie w swoje- Kocham Cię - oryginalne - Jesteś najlepszym co spotkało mnie w życiu. Jesteś tu, chociaż mogłaś właśnie siedzieć na kanapie u Parrisha. Jesteś tu, chociaż jestem kompletnym palantem, który co chwila popełnia błędy.
Jej oczy zaczęły błyszczeć, zagryzła wargi. Już wiedziała do czego zmierzam.
-Jesteś osobą, dla której mogę jechać do Meksyku po głupią czekoladę - zaśmiała się cicho- jeśli tylko byś chciała.
Uklęknąłem przed nią i wyjąłem pudełko z kieszeni. Lydia zasłoniła usta dłońmi. Te żarówki wokół polany, dawały jakąś magię tej chwili. Naszej chwili.
-Lydio Martin - otworzyłem pudełko, by mogła zobaczyć zawartość - spędzisz ze mną resztę mojego, może i krótkiego, ale jednak życia?



__________________________
Spóźnione, bo (znowu) jestem chora.
Mało opisów, bo obiecałam, że dodam w weekend, a całą sobotę przespałam, 3/4w niedzieli ciężko pracowałam ;-;

Więc suma sumarum mialam pomysł, ale nie miałam siły, by zebrać mysli, a później nie miałam czasu ;-;

Czekam na opinie!

Xoxo
StilinskaT

There Is No Place For Us || StydiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz