-Stiles? -mówił Jackson do słuchawki- Jesteś tam?
- Tak, tak -odpowiedziałem - Kiedy przyjeżdżasz?
Usłyszałem szelest kartek, po czym chłopak cicho westchnął.
- Jutro.
Jęknąłem cicho, ale przełknąłem ślinę i wstałem.
-Okay. Do zobaczenia.
-Stiles, ale...
Nie zdążył dokończyć, bo się rozłączyłem. Przebrałem się w czyste ubrania i wziąłem kluczyki od auta. Przeszedłem tak cicho, jak mogłem przez korytarz, by wyjść z domu. Kiedy otwierałem drzwi, ojciec spał opierając się głową o stół, w dłoni trzymał szklankę. Zamknąłem drzwi na zamek i pobiegłem do auta.
Jackson wraca. Wraca i chce się spotkać z Allison. Z Allison Argent. Która nie żyje. Którą zabiłem.
Nie wie o Kirze. Ani o Malii. Ani o Liamie. Nie wie o niczym.
Zanim się obejrzałem byłem pod domem Martinów. Zaparkowałem na podjeździe i wysiadłem. Nie ma pani Martin? Rozejrzałem się, ale nigdzie nie było jej auta. Zamknąłem jeepa i podszedłem do drzwi. Zamknięte. Obszedłem dom dookoła. Dwa razy. Za drugim razem odkryłem, że okno w kuchni jest otwarte. Popchnąłem lekko szybę, która cofnęła się do wnętrza domu. Przełożyłem nogę i położyłem ją na blacie. Prawą ręką złapałem się parapetu od zewnątrz. Przełożyłem drugą nogę i zahaczając nią o koniec blatu wciągnąłem się do środka. Zamknąłem okno, rzuciłem butami do przedpokoju i skradając się poszedłem do pokoju Lydii.Zegarek naścienny mówił, że jest już trzecia.
Zajrzałem do pokoju dziewczyny. Spała na swoim łóżku, otulona kołdrą. Ręce miała położone na kołdrze. Podszedłem i usiadłem na ziemi, obok jej łóżka. Jedną z jej dłoni wziąłem w swoje ręce. Głowę oparłem o szafkę nocną. Ale nie zasnąłem. On mi nie pozwolił.
Po co tu przylazłeś?
Łatwiej mi przy niej myśleć.
Śmieszne. I żałosne. Jak cały Twój żywot.
Zaliczasz się do tego marnego żywota.
Nie podpiszę się pod tym.
Wstrząsnęły mną drgawki, ale ona nawet się nie poruszyła.
Jesteś porażką, Stiles. Zabiłeś własną matkę. Zabiłeś Allison Argent. Zabijasz ojca. Chcesz doprowadzić i do jej śmierci? Sam zmierzasz ku destrukcji. Pragniesz, by zmarła przed Tobą?
Jego głos był bardzo chrapliwy. Próbował zmusić mnie do wyjścia z tego domu. Zamknąłem oczy. Mówił przez następne pięć godzin to samo. A ja wcale nie spałem.
O ósmej pięć Lydia otworzyła oczy.
Mało czasu Ci zostało, kolego.
Rudowłosa zabrała swoją rękę spomiędzy moich dłoni i podniosła się na niej. Jej oczy błądziły po mojej twarzy, szukając w niej chyba jakiegoś wyjaśnienia całej tej sytuacji. Wstałem i otrzepałem spodnie.
-Ja przepraszam, nie powinienem -jęczałem odwracając się do drzwi. Szybko złapała mnie za rękę , przez co skupiłem na niej wzrok.
- Chodź tu -poprosiła zsuwając się na jedną stronę łóżka.
Uniosłem brwi, ale nie protestowałem. Położyłem się obok niej, kładąc prawą rękę pod jej głową. Palce lewej splotłem z jej palcami.
- Wszystko okay? -szepnęła przyciągając nogi do brzucha.
- Wszystko okay -odpowiedziałem uśmiechając się do niej.
Cwane. Kiedy jej powiesz?
-Po prostu chciałem się z Tobą zobaczyć - dodałem cicho bawiąc się jej włosami.
- Jak długo tu jesteś?
-Jakieś pięć godzin.
Jej oczy powiększyły się.
- Patrzyłeś na mnie jak spałam?
Pokiwałem głową.
- Całą noc. Byłaś bardzo spokojna.
- Pierwszy raz...-spojrzała na nasze splecione dłonie - pierwszy raz od dawna nie miałam koszmaru.
- Może mam magiczne moce. Albo potwory się mnie boją - oboje się zaśmialiśmy - Miewasz koszmary?
Pokiwała lekko głową, nie patrząc mi w oczy.
- Co ci się śni? - zapytałem.
Zdrętwiała i zabrała swoją rękę od mojej. Zacisnęła ją na pościeli.
- Nie chcę- jęknęła.
Dłonią podniosłem jej brodę, by musiała na mnie spojrzeć.
- Lydia, możesz mi o wszystkim powiedzieć. Bez wyjątku.
Westchnęła.
- Zawsze śni mi się, że każesz mi pociągnąć za spust pistoletu, wycelowanego w Ciebie.
Odwróciła wzrok, ale ja nadal na nią patrzyłem. Co jeśli kiedyś naprawdę ją o to poproszę?
- Strzeliłaś kiedykolwiek?
Zrobiła się czerwona, ale nie odpowiedziała. Odwróciła się do mnie tyłem i poczułem jak jej łzy skapywały na moje przedramię.
Pociągnęła. I to pewnie nie raz.
- Hej- przyciągnąłem ją do siebie i nachyliłem do jej ucha - Spokojnie.
- Ja...ja Cię zabiłam Stiles -wychlipała, wtulając twarz w moją rękę.
-Lydia -powiedziałem- Lydia Martin -odwróciła się do mnie i spojrzała mi w oczy - Leże obok Ciebie. Oddycham tym samym powietrzem. Właśnie wyznałaś mi, że mnie zabiłaś w swoich koszmarach. Ale to koszmary. Tylko. A ja leżę tutaj obok, nawet po tym wyznaniu. I dalej bezgranicznie Cię kocham -wytarłem łzy z jej policzków. - Dla mnie nie liczy się to co robisz w swojej głowię, bo pewnie miliard razy mnie tam zabiłaś. Liczy się to, że nie zrobiłaś tego naprawdę.
Uśmiechnęła się i objęła moją twarz swoimi dłońmi, po czym pocałowała mnie. Tym razem to ja się odsunąłem.
- Może śniadanie? - przygryzła wargę na tą propozycję - Okay - zaśmiałem się i wstałem.
Poszedłem do kuchni i przejrzałem lodówkę. Wyjąłem z niej jajka i masło. Wyjąłem patelnię i postawiłem ją na płycie indukcyjnej. Dziesięć minut później zaniosłem do pokoju Lydii talerz z jajecznicą i pół bułki z masłem.
Kiedy wyszła z łazienki, zachichotała patrząc na biurko. Gdy przeniosła wzrok na mnie, tylko wzruszyłem ramionami.
-Do tego ograniczają się moje zdolności kulinarne.
Usiadła na krześle i zaczęła jeść.
-Jackson do mnie dzwonił - wypaliłem, bawiąc się telefonem.
Odwróciła się do mnie.
-Czego chciał? - zapytała.
Zmrużyłem oczy.
-Spotkać się z Allison./. /
-Kto mu o tym powie?
Spojrzałem na Scotta, który właśnie zadał to pytanie. Siedział na fotelu naprzeciwko kanapy na której usiadłem razem z Lydią. Ona przełożyła swoje nogi nad moimi kolanami.
Lyds pokręciła tylko głową i dalej bawiła się nitką, wystającą z mojej bluzy, której nadal mi nie oddała.
- Ja powinienem - westchnąłem - Ja jej to zrobiłem. Ja powinienem dostać w twarz - Lydia spojrzała na mnie smutno i położyła swoją dłoń na mojej.
- Stary... - zaczął McCall.
-Nie, Scott- przerwałem mu - Ja mu to powiem. Kiedy jutro przyjedzie do mojego domu, będziemy tam my. Tylko nasza trójka. On czwarty. Powiem mu i dostanę to czego nie dostałem od żadnego z Was.
-Stiles, przemoc nie jest rozwiązaniem - zaoponowała dziewczyna.
-Dla facetów jest. Wyżyje się i znowu wyjedzie. A mnie poboli i przestanie. A później moja dziewczyna mnie pocieszy na randce - puściłem jej oczko uśmiechając się lekko.
Scott zaśmiał się, poprawił włosy.
-Jacy wy jesteście uroczy.
Nie mogłem oderwać wzroku od rudowłosej.
-Nie musisz iść już do Kiry, czy do pracy? - odparłem.
Uniósł ręcę w geście kapitulacji i wyszedł z pomieszczenia, z domu.
Co robiliśmy przez resztę dnia?
Ja cieszyłem się, że mam ją w swoich ramionach. Całą i zdrową. A ona? Oglądała filmy przysypiając na moich nogach lub torsie._______________________________
Rozdział krótki, ale przepraszam. Następny pojawi się w piątek i mam nadzieję, że będzie dłuższy. I że do tego czasu wyzdrowieje, by nie musieć znowu przekładać rozdziału ;)
Czekam na komentarze!
CZYTASZ
There Is No Place For Us || Stydia
Romansa- Nie jestem pieprzonym Augustusem Watersem. A Ty nie jesteś Hazel Grace Lancaster. Ja jestem Stiles. A Ty Lydia. Przeszliśmy piekło wzdłuż i w szerz. Wchodząc zgubiliśmy Allison. Wychodząc z niego, zgubicie mnie - nie odzywała się. Widziałem, jak p...