Rozdział 9

1.1K 81 32
                                    

Kiedy wróciłem wieczorem do domu, mój ojciec siedział przy stole. Przed nim stała szklanka do połowy wypełniona Whisky, która stała również w butelce obok. Obok szkła leżał plik kartek.

- Cześć, tato -powiedziałem podchodząc do niego i kładąc rękę na oparciu krzesła. Mężczyzna mruknął coś, ale nie oderwał wzroku od kartki.- Co to jest...?-zapytałem sięgając po papier. 

On, niczym ninja, złapał mnie za nadgarstek i zasłonił drugą ręką wydruki.

- Tato -jęknąłem, po czym mnie puścił. Obszedłem stół i usiadłem naprzeciwko ojca. Nie dasz to sam wezmę - Jesteśmy partnerami, pamiętasz? -dodałem dolewając mu whisky do szklanki. Obracał palcami szkło, przyglądając się zawartości. Z mojej perspektywy wyglądał jak Tony Stark, rozpaczający nad swoim losem potępionego milionera, zanim został Iron Man'em.

-Jesteśmy -przytaknął i upił ze szklanki. 

-W takim razie...-schyliłem się i wydarłem mu kartki spod łokcia. Starał się je złapać, ale alkohol spowolnił jego ruchy. Odchyliłem się do tyło na krześle i zacząłem czytać. M. Stilinski. Dalej jakiś medyczny żargon. Przerzuciłem trzy kartki, zupełnie nie rozumiejąc sensu słów na nich wydrukowanych. Dopiero na czwartej, było coś napisanego po ludzku. Jednak wcale nie chciałem tego wiedzieć. Po prostu nie chciałem. Rzuciłem plikiem kartek przed ojca i wyszedłem, czując wszechogarniającą mnie złość i bezradność.

Pewnych rzeczy lepiej nie wiedzieć, hm? zaśmiał się szyderczo.

Zamknij ryj. Inaczej nie dożyjesz rana


./.

Chodziłem nerwowo po całym pokoju. Wyglądałem przez okna, chowałem noże i każdą potencjalną broń. Kiedy czwarty raz nadepnąłem na stopę Scotta, nie wytrzymał.

- Usiądź do jasnej cholery - warknął pocierając dłonią o dłoń. Podejrzewam, że denerwował się bardziej ode mnie.   Przeczesywał włosy, sprawdzał telefon. - Twój tata pozwolił Ci zaprosić tu Jacksona?

- Nie pytałem - mruknąłem. Nie gadałem z ojcem od wczorajszego wieczoru. Ukrył przede mną ten plik kartek. Nic mi o tym nie powiedział. Nie mamy o czym rozmawiać. Scott zerknął na mnie tylko, ale już nic nie powiedział. Lydia pisała coś na swoim telefonie.

Kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi, wszyscy spojrzeliśmy w tamtym kierunku. 

- Zabije mnie -szepnąłem, ale ruszyłem otworzyć drzwi.

Zerknąłem przez wizjer. Jackson. W skórzanej granatowej kurtce, białym T-shirtcie i zwykłych jeansach. Po prostu Jackson. 

Otworzyłem drzwi.

- Cześć -powiedziałem wpuszczając go do domu. Bez słowa wszedł i od razu poszedł do salonu. Kiedy zobaczył Lydie i Scotta stanął jak wryty.

- Cześć -powiedzieli równocześnie. 

Jackson odwrócił się do mnie i uniósł ręce w geście rozczarowania.

- Gdzie ona jest? -zapytał.

- Możesz usiąść? -poprosiłem. Położyłem mu rękę na ramieniu, po czym zaprowadziłem na fotel, który stał naprzeciwko kanapy na której siedział McCall i Lydia.

-Po to tu jesteśmy - powiedział Scott.

-Żeby Ci wszystko powiedzieć - dodała Martin.

Whittemore rozsiadł się wygodnie na fotelu, wskazał na Lydię.

-Ty się nie odzywaj, Ty -przeniósł palec na Scotta- zadzwoń po Allison. A ty -wskazał na mnie- Masz dwie minuty na wyjaśnienie mi wszystkiego.

Moi przyjaciele zacisnęli wargi w wąskie linie, ale żadne się nie odezwało. Przysiadłem na oparciu kanapy i zacząłem, chociaż serce waliło mi nieprawdopodobnie szybko.

- Okay...am...Rok temu. Opętał mnie zły duch. Nogitsune - dalej poszło łatwo. Powiedziałem jak musieli mnie ratować, jak zabiłem Allison. Byłem szczęśliwy, że z siebie to wyrzuciłem, a Jackson mógł się dowiedzieć wszystkiego. Kiedy skończyłem, nikt się nie odzywał.

Po kilku minutach ciszy, nasz gość wstał i poprawił kurtkę. Śledziłem go wzrokiem, kiedy powoli, pewnym krokiem poszedł do mnie z rękami w kieszeni. Po chwili wyjął jedną z nich i zamachnął się. Wylądowałem na ziemi. Zaczął mnie kopać po brzuchu. Zwijałem się z bólu. Żadne z moich przyjaciół nie zareagowało, dokładnie tak jak im kazałem. Chłopak na zmianę mnie kopał i bił pięściami po twarzy. Nie pamiętam kiedy przestał.


./.


- To źle wygląda - powiedziała Lydia przykładając mi worek z lodem do rozciętej skroni. Chciałem jej odpowiedzieć, ale moja rozcięta warga mi na to nie pozwalała. Zasadniczo nie mogłem się ruszać. 

- Nie wiem jak mogłeś kazać nam nie reagować - dodał Scott. Wzruszyłem ramionami, co również wywołało ból.

- Już jestem! -usłyszałem krzyk ojca. 

Podniosłem głowę z poduszki i spojrzałem w jego kierunku. 

-Jezus Maria, co ci się stało? -nie odpowiadając, położyłem znowu głowę. 

- Jackson go pobił, w ramach zemsty za śmierć Allison - odpowiedział mu Scott, opierając się o kanapę, na której leżałem.

- Czemu mi nie powiedziałeś, że ten wariat tu przyjdzie?

Nie wytrzymałem. Odsunąłem rękę Lydii i pomimo bólu wstałem. Stałem dokładnie przed moim ojcem.

- A Ty mi powiedziałeś o tym, że mam raka mózgu? -zapytałem. Ojciec spojrzał się na swoje stopy, przyjaciele na mnie.- Powiedziałeś to mojemu przyjacielowi?-zapytałem wskazując na Scotta, który bezradnie patrzył się na szeryfa - Powiedziałeś to mojej dziewczynie? -teraz wskazywałem na Lydię. - Ukrywałeś to przed nami wszystkimi. Tylko szkoda, że to ja na to umieram.


_____________________________________________________________


Wiem trochę krótki, ale jestem rozstrojona emocjonalnie po wtorkowym koncercie Imagine Dragons, na którym byłam ;-;

Bardzo przepraszam i czekam na Wasze opinie.


There Is No Place For Us || StydiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz