Rozdział 2

1K 72 17
                                    


"Brandon wiedziałby co zrobić - zawsze wiedział. To jemu przeznaczone było to wszystko - ty i Winterfel. On powinien zostać królewskim Namiestnikiem i ojcem królowych. Ja nigdy nie prosiłem się o podobne zaszczyty."

~ Eddard Stark

Spokojne wody rzeki okalającej pierścieniem Riverrun sunęły powoli i nieubłaganie jak czas, który dzielił ich od rozstania. Przez te wszystkie lata, gdy byli nierozłączni, nabrała przekonania, że tak już będzie zawsze i nikt nie zdoła ich rozdzielić. Stanowili drużynę. Ona, Petyr i Lysa. Jednak niedawno skończyła osiemnaście lat i była najstarszym potomkiem Hostera Tully'ego, cieszyła się dzieciństwem już nazbyt długo.

Dewiza jej rodu brzmiała: Rodzina, obowiązek, honor. Tak więc oto wkrótce stanie na ślubnym kobiercu by spełnić swój obowiązek, przynosząc honor swojej rodzinie.

– Jak myślisz, jaki on będzie? – pytała Lysa, mocząc bose stopy w nurcie Tridentu. Catelyn wiedziała, że siostra jednej strony jej zazdrościła, śniąc swój sen o płomiennej miłości, lecz z drugiej - cieszyła się, że nie ona pierwsza dozna podobnego zaszczytu.

– Ten Człowiek z Północy? Słyszałam, że czczą drzewa jako swoich bogów, są dzicy i nieokrzesani.– udała, że się wzdryga. Dziewczyna roześmiała się głośno.

– I pewnie strasznie zarośnięci! Jak zwierzęta. Błe! – zawtórowała jej Lysa, przejmując pałeczkę. – A ty staniesz się ich panią i będziesz paradować nago po Winterfel, okryta wilczym futrem i wydawać im rozkazy.

Petyr prychnął pogardliwie. Od samego rana nie odezwał się ani razu. Teraz siedział nieruchomo oparty o pień rozłożystej wierzby i bez słowa patrzył na zamek, w którym dorastali. Młodzieniec nie należał do rodziny Tullych, lecz do pomniejszego rodu Baelishów, którzy byli ich lennikami. W efekcie bliskiej przyjaźni Hostera z jego ojcem, zrodzonej na polu bitwy, Lord pozwolił mu wychowywać się na swoim dworze razem z własnymi dziećmi i osobiście zadbać o jego przyszłość. Od tamtej chwili stał się dla niej jak brat - mówiła mu o wszystkim co ją trapiło i wiedziała, że nigdy nie zawiódłby jej zaufania. A ufała mu bardziej niż któremukolwiek ze swojego prawdziwego rodzeństwa.

– Cat, czy możemy porozmawiać w cztery oczy? – powiedział cicho, nie patrząc w jej stronę.

– Lordzie Baelish, obiecałeś mi, że pójdziesz dziś ze mną na lekcję tańca! Potrzebuję partnera – oburzyła się Lysa, patrząc na niego z wyrzutem. Niemal wszędzie ciągała Petyra ze sobą - niczym maskotkę, którą mogła bawić się do woli, a on nigdy nie odważył się jej odmówić. Kochała go naiwną, dziewczęcą miłością głównie dlatego, że był jedynym obiektem w jej otoczeniu, na którym mogła skupić swoje niewinne jeszcze uczucia.

Splotła palce z jego palcami.

– Kiedy będziemy już małżeństwem, a ty i Brandon Stark zamieszkacie w Winterfel, będziemy was odwiedzać co jakiś czas i narozmawiacie się do woli.

Catelyn stłumiła wybuch śmiechu gdy ujrzała pogardliwe spojrzenie szarozielonych oczu, jakim ją obdarzył.

– Po co? – odburknął – wtedy to i tak nie będzie miało znaczenia.

– Petyrze... ­ – napomniała go delikatnie, jednak zignorował ją.

Podniósł się z miejsca i szybkim krokiem ruszył w stronę zamku, mijając po drodze zdyszanego Edmure'a.

– Czołem, Littlefinger! – krzyknął chłopiec, jeszcze bardziej rozdrażniając młodzieńca, który nawet nie odwrócił się, by odpowiedzieć. To właśnie Edmure wymyślił to przezwisko, by mu dokuczyć ze względu na jego niewielki wzrost i pochodzenie - skalistą ziemię kamiennych Paluchów, należącą do rodu Baelishów. Niemal natychmiast przyjęło się na dworze i już mało kto nazywał go jego prawdziwym imieniem.

Gra o Tron: Pieśń o zimowej różyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz