Rozdział 12

6.1K 623 863
                                    

Rzeczą, której Louis wręcz nienawidził w sobotach, był pulsujący ból głowy, spowodowany zbyt dużą ilością alkoholu, spożytego poprzedniej nocy. Dawno już nie odwiedził klubu i tym razem zdecydowanie przesadził z drinkami. Miał w głowie pustkę, pamiętał tylko, dlaczego tam właściwie poszedł. Poczuł przygnębienie, z powodu powracającej do niego przeszłości, która dawno powinna odejść w niepamięć. Od kiedy tylko poznał Zayna, wzbudzał w nim mieszane, dziwne uczucia. Pojawił się w życiu Louisa właśnie wtedy, gdy ten potrzebował bliskości. I wykorzystał to, z czego Louis zdał sobie sprawę naprawdę późno. Nigdy by mu nawet przez myśl nie przeszło, że może być tak naiwny, jak jakaś nastolatka. Zayn natomiast był... tajemniczy, opiekuńczy i przystojny. Louis mógłby mianować go nawet najprzystojniejszym mężczyzną, z jakim miał do czynienia, ale wtedy przypominał sobie o Harrym. To zdumiewające, że nawet Zayn Malik nie był w stanie przebić urody Stylesa.

Wracając do Zayna - oczywiście był on jedną wielką porażką i chyba najgorszym typem człowieka, z jakim Louis miał przyjemność się zetknąć. Mulat świetnie potrafił manipulować ludźmi i wykorzystywać ich słabości. Wszystko robił wyłącznie na swoją korzyść, przesadzał z alkoholem, awanturował się. Był jeszcze jeden aspekt, ale o nim Louis nawet nie chciał, nie był w stanie, myśleć, bo samo to wywoływało u niego upokorzenie. Powinien wstać. Wziąć prysznic. Nie myśleć. Po prostu przestać o tym pamiętać.

Nie trudząc się nawet, by coś na siebie założyć, podreptał w samych bokserkach w kierunku kuchni. Jego zaspane oczy rozszerzyły się natychmiast, kiedy tam dotarł. Spodziewał się zastać tam jedną osobę, a tym czasem przy stole były dwa zajęte miejsca. Harry siedział wpatrzony w kubek kawy z dużą ilością mleka, a... Tego chłopaka skądś kojarzył. Jak mu tam było? Marcus? Marco?

- Um... Dzień dobry - wymruczał, otwierając lodówkę. Wyciągnął piwo. Ponieważ była sobota. Ponieważ mógł.

- Dzień dobry, śpiąca królewno - odpowiedział rozpromieniony Marcus-albo-Marco, popijając coś ze swojego kubka. Co on właściwie tu jeszcze robił?

Louis uśmiechnął się krzywo i zerknął na Harry'ego, który od kiedy Louis wszedł nie poruszył się o milimetr.

- Harry? Nalejesz mi też kawy? - zapytał. Zajrzał do szafki, której niewiele brakowało do zarwania się, w poszukiwaniu leków przeciwbólowych.

- Michael, powiedz Louisowi, że nie jestem jego służącą i może sam sobie nalać cholernej kawy. - Kiedy te słowa opuściły usta Harry'ego, Louisa zamurowało. Powoli obrócił się w kierunku dwóch chłopaków i zmierzył ich spojrzeniem.

- Em, Louis, Harry powiedział, że...

- Słyszałem - uciął Louis, nawet nie patrząc na Michaela.- O co tu chodzi, Harry?

- Michael, powiedz mu...

- Skończ to! - Louis uderzył pięścią w blad, Harry podskoczył na swoim miejscu. Podniósł wzrok i ściągnął brwi.

- Będę u siebie - powiedział tylko i biorąc ostatni łyk kawy, wstał od stołu i wyszedł. Louis odchylił głowę i rozmasował skronie, ciężko wzdychając. Tak bardzo bolała go głowa. Malutka tabletka wylądowała na jego języku, przełknął ją niczym nie popijając. Usłyszał odsuwane krzesło, a po chwili poczuł czyjąś dłoń w dole pleców.

- Chyba się trochę zdenerwowałeś - przyciszony głos Michaela rozbrzmiał się obok ucha Louisa. Przygryzł skórę jego szyi. - Pozwól, że się tym zajmę.

- Michael. - Tomlinson obrócił się i położył dłonie na klatce piersiowej chłopaka, odsuwając go na bezpieczną odległość. - Powinieneś już iść.

Graveyard whistling (Larry Stylinson)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz