Rozdział 10

6.5K 653 735
                                    

Dochodziła dziesiąta i tym samym druga godzina, którą Harry spędził na bezmyślnym patrzeniu się w sufit. Chociaż już o dziewiątej usłyszał Louisa, krzątającego się po mieszkaniu, nie miał ochoty wychodzić z łóżka. Dziś był pierwszy lutego, więc miał urodziny. Kończył już dwadzieścia dwa lata, a nie miał nawet żadnych planów na przyszłość. Nie skończył studiów, nie miał pracy, nie miał nawet żadnych zainteresowań! To znaczy, lubił sobie czasami pośpiewać i napisać jakiś tekst, jeśli akurat nie miał co robić, ale przecież nie mógł się z tego utrzymać. Niemniej jednak nie sądził, że mogłoby go stać na coś bardziej ambitnego. Jak na razie Jasmine pomagała mu finansowo i był jej za to wdzięczny, ale nic nie trwało wiecznie. Nie mógłby tak jej wykorzystywać. Ale co powinien zrobić, by jakoś sobie poradzić?

Cóż... Może tak na początek przeleżeć cały dzień? Nie miał w sobie żadnej energii, nie lubił swoich urodzin. Z każdym rokiem czuł się w ten dzień coraz bardziej bezradny i niepotrzebny. Jeżeli przyjrzałby się swojemu życiu dokładniej, tak z perspektywy czasu, dostrzegłby, że zmierzało ono donikąd.

- Harry? Wstałeś?

Czy był sens w ogóle coś z tym robić? Mógł ewentualnie podjąć się jakiejś pracy, bo na studia nie miał pieniędzy. Ale kto zatrudni schizofrenika? Oczywiście nikt nie musiałby o tym wiedzieć, ale Harry nie lubił i nie potrafił kłamać. Miał ochotę stanąć przed lustrem i zaśmiać się sobie prosto w twarz, bo z takim podejściem na pewno nie poradzi sobie w życiu. Powinien dorosnąć.

- Słyszysz mnie? - Louis ponownie się odezwał, wydawał się być zniecierpliwiony. Harry potrząsnął głową, przerywając rozmyślenia nad sensem swojej jakże marnej egzystencji, i wyskoczył z łóżka.

- Tak, Louis, słyszę - odparł, wciągając na nogi dresy. - Zaraz przyjdę.

Usłyszał ciche mruknięcie, po czym oddalające się kroki. Przejechał dłonią po włosach i skierował się w stronę drzwi. Zatrzymał się tuż przed nimi, znowu przyłapując się na zapomnieniu o założeniu koszulki. Jeśli chodziło o swoje ciało, to nie miał raczej żadnych zastrzeżeń, ale mimo to wolał nie paradować przed Louisem półnagi.

Kiedy już kwestię ubioru miał za sobą, poszedł do kuchni, gdzie czekał na niego Louis. Siedział przy stole, na którym stały talerze z jeszcze ciepłą jajecznicą.

- Dzień dobry - przywitał się szatyn, dolewając sobie kawy. - Nie stój tak, tylko siadaj i jedz.

Harry posłusznie podreptał na swoje miejsce i zabrał się za jedzenie swojej porcji. I chociaż pewnie jajecznica była bardzo dobra, to Harry nawet nie skupiał się na tym, co lądowało w jego ustach. Całą swoją uwagę poświęcał lustrowaniu przyjaciela po drugiej stronie stołu. Wyglądał jakoś inaczej. Grzywka, którą zwykle stawiał do góry, opadała teraz na jego czoło. Co chwilę poprawiał ją, jakby chcąc, by była jeszcze bardziej idealna, chociaż w mniemaniu Harry'ego było to chyba niemożliwe. Uroku dodawał mu siwy sweterek, w który był ubrany. Okej, Harry'emu bardzo często się coś zdawało, ale teraz na pewno coś było na rzeczy. Bo Louis promieniał. Dlaczego?

- Masz jakieś plany na dziś? - zapytał starszy, zerkając na Harry'ego.

- Um, nie sądzę? Czemu pytasz?

Tomlinson uśmiechnął się, wstając od stołu. Wyszedł z kuchni, by po chwili wrócić z małym, fioletowym pudełeczkiem. Harry zmarszczył brwi i wpatrywał się w niego w osłupieniu.

- Co to?

- Prezent. Otwórz. - Louis zrobił krok do przodu i wręczył Harry'emu pudełko. - Wszystkiego najlepszego.

Zupełnie się tego nie spodziewał. Dosłownie teraz zbierał swoją szczękę z podłogi. Pewnie siedziałby tak jeszcze pół godziny w całkowitym zdumieniu, ale ponaglający wzrok Louisa zmusił go do otworzenia prezentu.

Graveyard whistling (Larry Stylinson)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz