Odcinek 4

309 24 2
                                    

*    *    *


Peter musiał przyznać, że Katja w kwestii zakupów spisała się znakomicie. Kupiła mu ciemnoszare spodnie, białą koszulę z czarnymi lamówkami oraz jaśniejszą od spodni marynarkę w delikatną kratę. A także butelkę wina („Nie wypada iść z pustymi rękoma"). Buty trochę cisnęły w placach, ale Peter uznał, że wytrzyma. Wszak to tylko kolacja, a nie wyprawa w góry.

- Fiu, fiu! - Anže akurat wyszedł z łazienki i zlustrował kolegę wzrokiem od stóp do głów. - Odstrzelony jak szczur na otwarcie kanału.

- Odwal się. - Peter jeszcze szybko przeczesywał włosy. Była już dziewiętnasta czterdzieści, a on nie znosił spóźnień.

- Miłej zabawy, he, he.

Zabrzmiał to mocno dwuznacznie (w ustach Anže Laniška WSZYSTKO brzmiało dwuznacznie, taki wiek), ale Peterowi nie chciało się już dyskutować. Sugestywnie przewrócił tylko oczami, zabrał wino i wyszedł.

Na miejsce zawiozła go niezastąpiona Katja.

- Jak będziesz chciał wracać, zadzwoń. I udanego wieczoru.

- Dzięki. Do zobaczenia.

Peter wysiadł z samochodu i rozejrzał się ciekawie.

Dom ciotki Marie sprawiał wrażenie bardzo przyjemnego miejsca. Parterowy, z pochyłym dachem i starannie wypielęgnowanym trawnikiem (jak wszystkie tutaj, Niemcy mieli hopla na tym punkcie). Kolorytu dodawały mu klomby kwiatów, które teraz, pod koniec lipca, kwitły wszystkimi barwami. Nad gankiem wisiała lampa w żeliwnej oprawie, a na jednym z parapetów wygrzewał się w ostatnich promieniach letniego słońca rudy kocur. Futrzak obrzucił Petera zaciekawionym spojrzeniem bursztynowych oczu, ale chyba uznał chłopaka za niezbyt fascynującego, bo nie ruszył się ze swojego miejsca.

Peter nie po raz pierwszy tego dnia zastanowił się, czy dobrze zrobił, przyjmując zaproszenie Marie (i jego myśli nie miały nic wspólnego z rudym kotem). W zasadzie nie znał ani tej dziewczyny, ani tym bardziej jej ciotki. Był z natury osobą dość nieśmiałą i ciężko przychodziło mu nawiązywanie kontaktów z ludźmi. Z Marie rozmawiało mu się co prawda dobrze i dość swobodnie, ale tak naprawdę Francuzka była dla niego zupełnie obca. Po powrocie z treningu próbował co prawda – czując się z tym wyjątkowo głupio i w wielkiej tajemnicy przed Anže – odszukać Marie na Facebooku, ale próba z góry była skazana na niepowodzenie. Nie znał nazwiska dziewczyny, a osób o tym imieniu były pewnie na Facebooku dziesiątki tysięcy, więc szybko dał sobie spokój. Musiał zatem iść zupełnie w nieznane. Tymczasem odwiedzanie kogoś w domu zawsze wydawało mu się dość intymne. Lepiej było spotykać się na neutralnym gruncie. Ale może we Francji istniały inne obyczaje?

Tak czy owak, teraz było już zdecydowanie za późno, by się wycofać. Nie mógł zdezerterować spod drzwi.

- Boże, Peter, weź się w garść – mruknął do siebie. - To tylko kolacja.

Nacisnął dzwonek.

Otworzyła Marie.

- Cześć – uśmiechnęła się szeroko. - Wejdź. Miło cię widzieć.

- Mi ciebie również.

Marie wyglądała inaczej niż podczas ich spotkania na drodze. Miała na sobie prostą, ciemnozieloną sukienkę i kolorowy naszyjnik. Kręcone włosy rozpuściła, podpinając je tylko przy uszach. Całości dopełniał lekki makijaż.

- Proszę, to dla ciebie. - Peter wręczył jej przyniesione wino.

- Naprawdę nie trzeba było. Ale dziękuję. A w ogóle, jaki ty elegancki!

Poza planemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz