Odcinek 8

226 20 0
                                    



Ohh, from the minute you walked in my life
I've never felt so alive, cause everything I did was wrong,
Now everything I do feels right...*

Uhm, to, co właśnie odwalam, feels right jak jasna cholera, pomyślała Marie sarkastycznie, zmieniając stację radiową.

Niemiecka autostrada numer 4 zdawała się nie mieć końca, a z tablic informacyjnych wynikało, że Marie znajdowała się dopiero na wysokości zjazdu na Jenę. Od finiszu podróży, czyli Klingenthal, dzieliło ją jeszcze grubo ponad sto kilometrów.

- Ja postradałam rozum – powiedziała do siebie chyba po raz tysięczny od wtorku, czyli dnia, w którym odebrała telefon od Domena Prevca.

Propozycja, jaką Domen miał dla Marie Asther, była generalnie prosta: chłopak organizował dla swojego starszego brata małą imprezę z okazji zbliżających się urodzin. Imprezę – niespodziankę. Chciał sprosić kolegów z ekipy i kilku znajomych Petera, a pomysł zaproszenia Marie zrodził się w jego głowie pod wpływem superlatywów, w jakich Peter wyrażał się o swojej nowej znajomej. Tak przynajmniej sprawę przedstawił – swoim nieco kulawym angielskim – Domen. Marie była zdziwiona, wszak Peter ani w Willingen, ani podczas krótkich rozmów na Facebooku nie wydawał się być szczególnie zafascynowany jej osobą – w jakikolwiek sposób. Owszem, złapali ze sobą dobry kontakt, miło się im rozmawiało, ale to tyle. Żadnych wielkich emocji. Tymczasem z relacji Domena wynikało coś zgoła innego. Choć w zasadzie... Peter Prevc był osobą bardzo skrytą, raczej nie ujawniającą emocji i może tylko przy bracie pozwalał sobie na szczerość?

Marie nie czuła się jakoś szczególnie podekscytowana wyznaniami Domena, ale zrobiło się jej miło. Mimo to nie była przekonana do podróży. Miasteczko Klingenthal leżało przy granicy niemiecko – czeskiej, dobre kilkaset kilometrów od Willingen, nie wspominając nawet o Tuluzie. Ponadto plan Domena wydawał się dziewczynie wyjątkowo dziurawy. Po jakie licho młody Prevc spraszał wszystkich do Klingenthal, skoro mógł zorganizować tę imprezę w Słowenii, w wolnym od skoków czasie? I jak chce ukryć przygotowania przed czujnym Peterem? Co z zakwaterowaniem wszystkich w hotelu? Domen jednak na każde jej pytanie miał przygotowaną odpowiedź. A co do pokoju w hotelu, obiecał, że wszystkim się zajmie.

I Marie, dziwiąc się samej sobie, skapitulowała.

W zasadzie, co jej zależy? Trwały wakacje, tłumaczenie artykułu (prawie) skończyła, do rozprażonej słońcem Tuluzy nie miała na razie ochoty wracać, ale też zaczęło się jej nudzić Willingen ,taras ciotki Grety i towarzystwo Wladimira. A jako że usterka w samochodzie została naprawiona, droga stała przed Marie Asther otworem. Głupia w swych założeniach wyprawa do Klingenthal mogła być miłą odskocznią od codzienności.

I'm on the highway to hell, on the highway to hell,** dobiegało z radia.

Optymistyczne jak cholera, pomyślała Marie. Jak pamiętała, była to ulubiona piosenka jej ojca.

Może miała coś z niego? Tę odzywającą się momentami tendencję do podejmowania zwariowanych, spontanicznych decyzji, pozornie – lub faktycznie – bez sensu? Taką chęć smakowania życia? Jak wtedy, gdy wyjechała do Tuluzy? Albo gdy tuż przed końcowymi egzaminami w szkole średniej dała się namówić koleżance i pojechała z nią do Niemiec na koncert Tokio Hotel, nawet nie będąc fanką zespołu? Marie do tej pory wspominała te dwie noce spędzone w namiocie pod halą w Oberhausen... Albo gdy wybrała się w towarzystwie Celine samochodem do Portugalii, nie rezerwując wcześniej noclegu i w efekcie lądując w mocno podrzędnym hostelu? Wycieczka do Klingenthal wpisywała się w ten ciąg.

Poza planemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz