Razem

286 16 10
                                    

Dalsza droga mijała nam już zupełnie spokojnie, na rozmowach o quidditchu oraz miotłach. Andrew odwiedził nas jeszcze raz. Akurat, gdy wózek ze słodyczami pojawił się tuż obok naszego przedziału, Sheva wbiegł do środka obładowany wszelkimi łakociami. Miał zarówno Fasolki Wszystkich Smaków, jak i Czekoladowe Żaby, Owocowe Żelki Chochlika, Gumy Mordoklejki. Nic dodać, nic ująć.

- To wynagrodzenie za uratowanie mi skóry – stwierdził zostawiając nas w szoku ze wszystkimi słodyczami na kolanach. Jako pierwszy rzucił się na to wszystko James. Zaraz po nim zarówno ja, jak i Peter zaczęliśmy opychać się tym, czym się tylko dało. Myślałem, że umrę. Nigdy się tak nie najadłem tego, co słodkie i niezdrowe, jak tego dnia. Mama by mnie za to powiesiła na drzewie za uszy i kazała śpiewać psalmy. Siedzieliśmy w najlepsze, gdy pojawił się jakiś wysoki Krukon o kasztanowych włosach, oznajmiając:

- Załóżcie swoje szkolne szaty. Już niedługo dotrzemy do celu. – bez wątpienia był on prefektem. Strach i podniecenie znów powróciły. Pociąg zaczął zwalniać, a w końcu zatrzymał się zalewając peron falą uczniów. Ja i chłopcy wysiedliśmy na samym końcu. Podobnie zrobił Andrew, tylko, że my nie rozglądaliśmy się na wszystkie strony z lekkim przerażeniem w oczach, wypatrując oprawców.

- Pierwszoroczniacy, do mnie! – potężny męski głos nawoływał nas do zebrania się w jednym miejscu. Jak się okazało głos ten należał do jakiegoś wielkiego mężczyzny, do złudzenia przypominającego pół olbrzyma. Jego długie kasztanowe włosy zlewały się z okazałą brodą, a pucate policzki bawiły swoim ogromem. Nawet nie myślałem, że w tym roku będzie tak wielu pierwszoklasistów. Wielkolud zaprowadził nas do dorożek. Siedziałem z kolegami w jednej z nich, gdy nagle ruszyła. Nie widziałem stworzenia, które ją ciągnęło. Wydawało mi się, że jedzie bezwładnie, pchana jakąś mocą, jednak moje wilcze zmysły wyczuwały obecność jakiejś istoty.

Później wsiedliśmy do niewielkich łódek ustawionych równo, jedna obok drugiej, na skraju jeziora. Noc była piękna. Miliony gwiazd wyścielało niebo, a księżyc rozjaśniał panujący mrok. Całe piękno nieba odbijało się od ciemnej powierzchni wody. Czarna, bezkresna nicość poniżej nas, przerażała. Zacząłem się zastanawiać, czy dziadek Jamesa nie mówił przypadkiem prawdy. Nie chciałem spotkać się z jakąś przerośniętą ośmiornicą, która potraktowałaby mnie jak swoją późną kolację.

Przeprawiliśmy się przez wodę i ruszyliśmy do zamku. Mama wiele razy opowiadała mi o nim, ale moje wyobrażenia nawet w połowie nie oddawały ogromu i piękna tego miejsca. Setki baszt, wielkie wrota i te zimne mury, które koiły nerwy. Przekroczyliśmy próg przygody i nowego życia.

Na schodach znajdujących się naprzeciw wejścia, stała młoda kobieta. Jasne włosy upięte miała w solidny klasyczny kok, który dodawał surowości jej poważnej twarzy. Wąskie, niebieskie oczy przyglądały nam się uważnie.

- Jestem Minewra McGonagall. Witam was w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Przez najbliższe miesiące, a nawet lata, to będzie wasz dom. Teraz zaprowadzę was do Wielkiej Sali, gdzie odbędzie się Ceremonia Przydziału. Dzięki temu dowiecie się, do jakiego Domu powinniście zostać przydzieleni. Proszę za mną – James ziewnął, mimo, iż był to dopiero początek. Wprowadzono nas do olbrzymiej Sali. Ustawione były tam cztery wielkie stoły. Przy każdym z nich siedziała już spora grupa uczniów. Na stół nauczycielski nie zwracałem uwagi. Szczerze mówiąc mało mnie to obchodziło w tamtej chwili. Sufit pomieszczenia wydawał się być ze szkła. Idealnie oddawał obraz nieba, jakie widzieliśmy na zewnątrz. Cała Sala ustrojona była w herby domów. Chwaliłem w duszy dzień, kiedy to matka relacjonowała mi jak to się odbywa. Tak jak przypuszczałem wniesiono wysoki, okrągły stołek i przyniesiono starą, poniszczoną już Tiarę. Nudna piosenka magicznego kapeluszu – założę się, że nikt jej nie pamiętał – i po raz kolejny przemówiła profesor McGonagall.

Remus Lupin diary yaoiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz