Rozdział siódmy

4 1 0
                                    


Dotknąłem opuszkami palców część swojej dolnej wargi, w których w kącikach mogłem poczuć już zaschniętą krew. Przejechałem po spierzchniętych ustach koniuszkiem języka i po raz kolejny próbując wyswobodzić swoje dłonie z zaciskających moje nadgarstki sznurów spiąłem mięśnie. Byłem wyczerpany. Nocna analiza wyszukanych słów wprowadziła mnie w potok niewielkich kropelek na czole, które ocuciły moje zmysły. Myśli, których nie potrafiłem powstrzymać, a które za często wyniszczały moją wiarę. Postawa niewzruszonego beztwialstwa wycofywała mnie z niewzruszonego pola. Odpychała mnie.

- Sądzisz, że świetnie będę wyglądał na ślubnym kobiercu? - zaszczycił mnie ponownie swoim towarzystwem. Wydąłem wargi, próbując nie powiedzieć żadnego kąśliwego słowa. - Obok Harriet. - obrócił się wokół własnej osi, zamierzając oddać mi cios psychiczny. Jej imię podniosło ciśnienie, jednakże nie na tyle, abym wybuchnął. Musiałem zachować spokój i przezwyciężyć to obojętnością. Miałem już dość słabości, którą we mnie wyswobadzał. - Słyszysz mnie? - pociągnął za nieułożone włosy, by być pewien, że chociażby na niego spojrzę. Szyderczo uśmiechnąłem się, lecz przez brak słów ulatniających się z moich ust, dostałem w twarz. - Zaczniesz współpracować? - splunął.

- Po co mnie tutaj więzisz? - zatoczyłem wzrokiem wokół jego sylwetki. Jego elegancki żakiet niemal o dwa rozmiary za mały oraz spodnie, idealnie wyprasowane. - Zagrożenie i tak zawsze może się pojawić, nie sądzisz? - obdarowałem go przelotnie uśmiechem, by móc przez chwilę górować nad jego możliwościami. Udało się, zacisnął ze zdenerwowania swoje drobne piąstki.

- Nie jesteś żadnym zagrożeniem. - prychnął zdeterminowany. - Twoja kobieta właśnie ćwiczy sakramentalne "tak" - jego śmiech zabrzmiał w całym pomieszczeniu. Chciałem machnąć na to ręką, jednakże tak bardzo jak mi na niej zależało tak bardzo próbowałem się stąd wydostać.

- Nadal jesteś naiwny skoro myślisz, że moja żona Cię poślubi - tym razem ja się zaśmiałem choć wcale nie byłem pewien swoich słów. Słowa, które usłyszałem jeszcze kilka dni temu mogły potwierdzić moją niepewność.

- Myślisz, że uwierzy w Twoją śmierć? - zarechotał jak psychopatyczny uciekinier - Jak sądzisz, jak zareaguje, gdy dowie się, że nie żyjesz?

- Doskonale wiesz, że to nie przejdzie. - próbowałem ukryć drżący głos. Nie byłem w stanie określić motywu do jakiego jest w stanie się posunąć. Z jego możliwościami wszystko było by możliwe. Wolałem nie ryzykować. - Nie uwierzy w nagłą śmierć.

- Wątpisz w moje możliwości? - kucnął przy mnie, a następnie wyjął z kieszeni niewielki, żelazny przedmiot. Dokładnie przyglądałem się jego poczynaniom, jednak siła rażenia i ból w okolicach palca wskazującego były gorszym przeżyciem. Ułamki sekund, a krzyk jaki wydobył się z mojego gardła mógł usłyszeć w przeciągu kilku kilometrów każdy.

- Ty jesteś popieprzony. - próbowałem chwycić się za miejsce, z którego sączyła się krew, a ból był nie do powstrzymania. W niewielkim odstępie czasu krew była już wszędzie. Nigdy nie zdawałem sobie sprawy, że z obciętego palca krew może tak tryskać. Było mi słabo i nie dobrze jednocześnie.

- Gdy po raz kolejny tutaj przyjdę mogę odciąć Ci coś bardziej potrzebniejszego. - chwycił z podłogi mojego palca na którym świeciła obrączka i zawinął w chustę. Byłem wstrząśnięty. Nie wiedziałem co mogłoby być gorsze. Świadomość, że właśnie straciłem palca czy to, że może udowodnić w jakikolwiek sposób swoje fantazje. Tym razem nie mogłem myśleć racjonalnie. Z każdą chwilą czułem się coraz gorzej, a widok krwi powodował omdlenia. Z całych sił próbowałem nie zasypiać, może to nie dozwolone. Nie wiem. Nigdy wcześniej nie straciłem palca. Bolało okropnie. Krzyczałem i wyłem na przemian. Nic nie oddawało tego jak mogłem się czuć.

Do utraty siłOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz