Rozdział I

5K 270 40
                                    

   Było bardzo wcześnie, jednak nie spałam już od kilku minut. Szykowałam się, ponieważ miałam iść pomóc rodzicom w piekarni. Założyłam swoją ulubioną kremowo-czerwoną suknię, czerwone balerinki, a na ramiona zarzuciłam chustę we wzór biedronki.

- Marinette. Już wstałaś? - zapytała pewna dziewczynka, wychylając się z za drzwi od mojego pokoju.

- Tak, Alya. Powiedz rodzicom, że już idę do piekarni.

- Nie musisz Mari, dziś ja pomogę. Możesz iść sobię gdzieś.

- A...ale... - Próbowałam zaprotestować, jednak jak zawsze siostra mi na to nie pozwoliła.

- Nie ma żadnego "ale", codziennie pomagasz. Teraz czas, byś miała wolne.

- Ech, no dobra. - Z rezygnacją podeszłam do okna, natomiast siostrzyczka poszła do naszych rodziców. - I co ja mam porobić? - Zaczęłam zastanawiać się na głos. Szczerze mówiąc, bardzo się nudziłam i nie miałam pomysłu na spędzenie dnia.

   Po chwili do mojego ucha doszły ćwierkania ptaków. Miałam wrażenie, że wyćwierkały mi jakąś propozycję spędzenia wolnego czasu. Postanowiłam wyjść na dwór, a gdy wychodziłam, poprosiłam matkę o koszyczek chleba, ponieważ chciałam wstąpić do sierocińca. Kiedy wyszłam, z pod mojej chusty wyleciało małe czerwone stworzenie. Była to moja mała wróżka, która pomagała mi, gdy miałam problem, była też moją najlepszą przyjaciółką.

-Mari, znów idziesz odwiedzić sierociniec?- zapytało stworzonko.

-Znasz mnie Tikki, lubię i chcę pomagać.

-Wiem, dlatego jestem twoją wróżką.- Z ust stworzenia, jak i moich wydobył się cichy chichot. Po chwili czerwony stworek wrócił pod chustę, a ja ruszyłam rześkim krokiem na obrzeża grodu francuskiego (chyba każdy wie co to był gród). Zachwycałam się urokami średniowiecznego miasta, dziećmi biegającymi po drodze, powozami konnymi, parami spacerującymi po tym jakże cudownym miejscu. Nie zauważyłam przechodnia, dlatego już po chwili wylądowałam na ziemi. Po chwili przed twarzą ujrzałam rękę, więc bez wachania skorzystałam z pomocy.

Perspektywa Adriena

   Szedłem właśnie do gabinetu mojego ojca, wiedziałem, że chce mi powiedzieć coś związanego ze mną, lub z królestwem. Stanąłem przy drzwiach i zapukałem, po chwili usłyszałem pozwolenie, dlatego wkroczyłem do wnętrza gabinetu. Zauważyłem starszego mężczyznę i pewną dziewczynę, która patrzyła się na mnie wzrokiem godnym polującego drapieżnika. Miała blond włosy i dość mocny makijaż. Ubrana była w złoto-żółte szaty ze zdobieniami zrobionymi z drogocennych minerałów. Na jej głowie widniał diadem, dlatego nie trudne było się domyślić, że jest to księżniczka z sąsiedniego królestwa. W końcu przmówił mój ojciec.

- Adrienie, wezwałem cię, aby powiedzieć ci o moich planach. Zamierzam powiększyć moje królestwo, przez zaślubiny. - Mój ojciec zawsze myślał tylko o sobie. Coś było jego, nie nasze, jego. Tak było i tym razem, na pewno nie wezwał mnie, by spytać się o moje zdanie. Poza tym, bardzo nie podobał mi się ten pomysł, ta dziewczyna była próżna i płytka. Spojrzałem na rodziciela pewny siebię.

- A co jeśli nie chcę? - Mojego ojca zamurowało, nie spodziewał się, że jego wiecznie posłuszny syn, zada mu takie pytanie.

- Jak śmiesz się tak do mnie odzywać?! Nie masz nic do powiedzenia w tej kwestii! Powiększe swoje królestwo i majątek, a ty mi w tym pomożesz! Marsz do pokoju! - Skierowałem się w stronę drzwi, ale zatrzymałem się...

- Jeśli myślisz, że nie mam nic do powiedzenia w kwestii mojej przyszłości, to bardzo się mylisz. Zapamiętaj, nie jestem narzędziem do powiększania wagi skarbca. - Wyszedłem wraz z trzaśnięciem dębowych drzwi. Pobiegłem do swojego pokoju, gdy nagle z mojej koszuli wyleciało czarne stworzenie. Był to mój przyjaciel i pomocnik, choć niechętnie pomagał.

RonreoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz