Dedykowany olkaniemiec
Harry POV
Chyba nigdy nie byłem aż tak zniecierpliwiony i zdenerwowany, jak wtedy. Chowałem twarz w dłoniach, czekając kolejną, okropną sekundę, minutę, godzinę, aż w końcu dowiem się co u nich. Wiedziałem, że były trudności, inaczej, tyle osób w fartuchach nie wbiegałoby ciągle do sali i wybiegało z niej.
Szarpałem za swoje kręcone włosy. Dziwię się, że je w ogóle jeszcze miałem. Nawet nie obchodził mnie Zayn, siedzący niedaleko mnie. Teraz liczyła się tylko moja Cassie i moja mała księżniczka. Niall z Jess i Louisem próbowali mnie uspokajać, chociaż i tak stresowali się jak ja.
Nareszcie z sali wyszedł upragniony lekarz. Wstałem gwałtownie na jego widok.
- Pan jest... - zapytał spokojnie, co mnie zezłościło.
- Narzeczonym. Co z nimi?! - mój ton był dosyć bezczelny.
- Przykro mi to mówić, ale niestety jedna z nich nie przetrwa tej walki - mruknął, kładąc mi dłoń na ramieniu. Nie miałem nawet siły krzyknąć "co?!" czy coś w tym stylu, bo po prostu poczułem okropne ukłucie serca. Pustka ogarnęła mnie, powodując ogromne ilości słonej cieczy pod powiekami. Miałem to gdzieś, że silny facet płacze na środku szpitala. Zacząłem beczeć, jak mały dzieciak. Nie potrafiłem się uspokoić, mimo wsparcia przyjaciół.
To okropne, ale pomyślałem, żeby to jednak Cassandra przeżyła. To z nią się zżyłem i to z nią chciałem dożyć ostatnich chwil. Fakt, że to najczęściej dzieci umierają podczas takich akcji minimalnie mnie uspokoił, jednak było mi szkoda narzeczonej, bo naprawdę odbije się to na jej psychice, zresztą na mojej też.
Czekałem, jak na ścięcie. Czekałem, czekałem, czekaliśmy. Operacja się zakończyła, jednak nic nam nie mówiono. Zaproszono mnie do gabinetu ordynatora. Moje oczy były już spuchnięte i czerwone od długotrwałego płaczu. Widziałem współczucie, które posiadała mała ilość lekarzy. Wiem, że to ich praca i stykają się z tragediami na co dzień, no ale halo, to też ludzie, powinni mieć uczucia.
Siwy facet zaczął powoli opowiadać mi przebieg operacji. Dobierał odpowiednio słowa, jakby bał się, że mi coś zrobi.
- Więc... ogromnie mi przykro to mówić, ale pańska narzeczona... nie dało się jej uratować, jej organizm nie miał siły - w końcu powiedział, a we mnie właśnie pękło. Co? Nie mam pojęcia.
Nie na co dzień dowiadujemy się takich rzeczy. Nagły przypływ emocji jest nie do okiełznania.- JAK TO?! CASSIE... N-NIE ŻYJE?! - krzyknąłem, w sekundzie podnosząc się z miejsca. Ordynator pokazał gestem, żebym się uspokoił, ale ja miałem ochotę się powiesić.
- NIECH TO BĘDZIE PONURY, PRIMAAPRILISOWY ŻART DO JASNEJ CHOLERY - wrzasnąłem ponownie, patrząc z ubłaganiem, żeby przyznał mi rację. Nie zrobił tego. Wybiegłem z gabinetu. Nie miałem pojęcia co mam zrobić, gdzie mam pójść, na jakie tory się rzucić.
Ponownie z moich oczu zaczęły lecieć wodospady łez i wtedy to do mnie doszło. Cassandra nie żyje. Nie ma jej. Już nigdy nie usłyszę jej przepięknego śmiechu, nigdy nie zobaczę jej dużych, czarujących oczu, nigdy nie dotknę jej miękkiej skóry, która była wiecznie zimna przez anoreksję. Nigdy nie pocałuję jej różowych, przepysznych ust. Nigdy nie powiem jej, jak ją kocham.
- Harry, Harry, mów! - dopiero zacząłem słyszeć głosy kompanów.
- Nie żyje... CASSIE NIE ŻYJE - pierwsze słowa wypowiedziałem cicho, ale następne już wykrzyczałem, jakbym tym chciał sprawić, żeby to nie była prawda. Nawet nie spojrzałem na nich reakcje. Przypomniałem sobie, że gdzieś w szpitalu leży nasz bezbronny potomek. Mała, Stylesowa dziewczynka.
Poprosiłem pielęgniarkę, żeby mnie do niej zaprowadziła, próbując utrzymać emocje na wodzy.
Wszedłem na salę wypełnioną inkubatorami. Kobieta w fartuchu wskazała na jeden z nich. Za szybą leżało malusieńkie, słodziutkie, różowiutkie cudo. Ubrana w niebieskie śpioszki, spała w najlepsze. Liczne kabelki były podpięte pod jej ciałko. Widać było, że to wcześniak. Nigdy nie widziałem tak małej istotki.
Znowu zacząłem płakać, tyle, że ze wzruszenia. Wykonywała małe ruchy, jakby jej się coś śniło. Nie wiem, czy tak małe dzieci śnią, ale jeśli tak, to życzę jej najlepszych snów. Przez szklany otwór włożyłem jeden z palców, a ona złapała go swoją mikroskopijną rączką. Nosek i usta miała identyczne, jak mama. Po mnie odziedziczyła kolor oczu, ale ich wielkość zgadzała się z wielkością oczu Cassie, gdy patrzyłem na jej zdjęcia z dzieciństwa. Przypomniałem sobie, że mojej narzeczonej zawsze podobało sie imię Kate, więc tak postanowiłem nazwać tę słodką dziewczynkę.
- Moja mała, najpiękniejsza księżniczko, obiecuję, że będę o ciebie dbał najlepiej na świecie. Jesteś moim jedynym powodem do życia. Kocham cię i nie pozwolę, żeby ktokolwiek cię kiedykolwiek skrzywdził. Zaufaj mi -
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Moje pierwsze w życiu fanfiction dobiegło końca.
Kurczę, zawaliłam to, mam nadzieję, że chociaż zakończenie było w dobrym stylu. Nie wiem, czy w ogóle będę zadowolona kiedykolwiek ze swojej książki...
Będzie mi ZM okropnie brakować. Mam nadzieję, że Good Boy (ostatnio mam baaardzo dużo weny na niego) wypełni tę pustkę.
To był zaszczyt, pisać dla Was to ff. Mam nadzieję, że ktokolwiek je chociaż trochę polubił lub zżył się z nim, jak ja.
Komentarze będą naprawdę mile widziane, są motywujące i mówiące "jednak jesteś chociaż trochę coś warta"
Zapraszam więc Was na moje kolejne opowieści. Kocham pisać, więc nie pozbędziecie się mnie tak szybko!
♥ ~O