Edward William Clayton lub po prostu Ed, wpadł do gabinetu zaraz za Lydią. Dzięki Bogu wyhamował bo inaczej Martin zaliczyłaby bliskie spotkanie z podłogą.
-Ed, prosiłabym cię o opuszczenie na razie tego miejsca,przeszkadzasz nam.-powiedziała dość łagodnie Emma w kierunku bruneta.
-Ja?! Przeszkadzam?! Czy was już do reszty powaliło?! Mało jej wrażeń po ostatniej rodzinie?!-zaczął żywnie gestykulować, znacznie podnosząc ton głosu.
- Clayton, powtórzę ostatni raz. Proszę. Opuścić. Ten. Gabinet.-wycedziła, już powoli zirytowana Willson.-Jestem pewna, że Melanie, będzie miała okazję aby potem, szczególnie z tobą,pomówić.
Chłopak zlustrował Pana O'Briena wzrokiem, który po dłuższej obserwacji uśmiechniętego Johna, przeszedł na mnie.
-Zaraz porozmawiamy.-wyszeptałam w jego kierunku, unosząc pokrzepiająco kąciki ust.
-Zgoda ale przygotuj się na rodzicielski wykład Nicolson.-Zagroził mi palcem, następnie łapiąc Martin za rękę-Chodź ruda.
Wyciągając Lydie, tetralnie, jak to Ed, trzasnął drzwiami.
-Z dnia na dzień ten chłopak coraz bardziej mnie zaskakuje.- oj uwierz Emma, że nie tylko ciebie- No cóż, chyba formalności mamy już za sobą, teraz tylko kwestia zaklimatyzowania się u pa..
-Mów mi Johny.-posłał jej przyjacielski uśmiech, odwzajemniony przez nią. Czyżby pan O'Brien, kręcił z Emmą?
-Dobrze, a więc..Johny, wspominałeś, że masz syna. Czy on wie? O Melanie?
-Cóż...Dylan-podniósł prawą rękę aby przeczesać, siwiejącą już powoli czuprynę-jest dość specyficznym dzieckiem. Nie zareagował zbyt entuzjastycznie na tą wiadomość. To dobry chłopak, sam wyszedł z inicjatywą aby zastanowić się nad powiększeniem rodziny, ale ostatnio-urwał, denerwując się coraz bardziej-jest coraz bardziej nerwowy, chyba się czymś przejmuje, ale momentami go nie poznaje.
Zakończył swoją wypowiedź patrząc z niepokojem po naszych twarzach. Czyli wszystko znowu może się nie udać. Super. Nie wiem, na prawdę nie wiem czego się spodziewałam. Prawdziwej rodziny, bez problemów z jednorożcami i tęczą nad naszym domem? Tsa..jak zawsze nic nie idzie po mojej myśli. Czy byłam zawiedziona? Tak. Zdecydowanie tak.
-Cóż, trzymam kciuki za to aby się udało.-wieczna optymistka jak zawsze-Melanie, może idź porozmawiać z Clayton'em i przy okazji spakujesz się a ja przedyskutuje z John'em jeszcze sprawę twojej edukacji oraz warunków mieszkalnych.
Podniosła się z fotela a zaraz za nią ja, kierując się w stronę drzwi. Gdy już miałam naciskać klamkę chwyciła mnie lekko za ramię.
-Nie trać nadziei Melanie.-uśmiechnęła się pokrzepiająco.
-Gdybym ją traciła już by mnie tu nie było.
Wyszłam z pokoju, delikatnie przymykając drzwi, w odróżnieniu do mojego przyjaciela, który nie uznawał zasady robienia czegokolwiek cicho. Tam gdzie Ed, równają się kłopoty oraz masa śmiechu.
Stał opierając się o ścianę, wybijając nerwowy rytm na ekranie telefonu. Podchodziłam do niego nie wiedząc, czego tym razem się spodziewać. Wybuchu czy zrozumienia?
Wdech. Wydech. Wdech. Wydech.
-Hej.-rzuciłam cicho i niepewnie posyłając przepraszający uśmiech.
Brunet podniósł głowę znad swoich rąk, chowając wcześniej trzymany przedmiot do kieszeni. Odepchnął się lekko od ściany, prezentując w pełni swoją postawę. Wyższym się nie dało być.
-Hej.-jego kąciki ust podniosły się do góry, ukazując dołeczki. Rozchylił ramiona, skinięciem głowy, zapraszając mnie do przytulenia. Dwa razy nie trzeba było mi powtarzać. Wdychając zapach Ed'a, poczułam jak oddycha z wyraźną ulgą.-Przepraszam Melanie.
Zdziwiona, oderwałam się od niego, patrząc z niezrozumieniem na chłopaka.
-Za co?-wykrztusiłam z nie małym zdziwieniem.
-Za tą cała akcję w gabinecie Willson. Po prostu..-przerwał, kładąc dłoń na karku, nerwowo go pocierając.-boje się o ciebie maleńka najzwyczajniej w świecie. Wiesz dobrze, że te wszystkie nowe "rodzinki"-uniósł palce w górę, robiąc nimi w powietrzu cudzysłów-nie robią twojemu zdrowiu jak i psychice na dobre. Co za tym idzie cierpię na tym ja i Lydia, szczególnie po ostatnim incydencie.
A czy ja się boję? Tak. Boję się wplątania po raz kolejny w ten cały syf i tego, że nie dam sobie tym razem rady z tego wyjść. Jedna pojedyncza łza wypłynęła, jednak Ed szybko ją starł.
-Ej kochanie, nie płacz. Pamiętaj, zawsze ci z Rudą pomożemy, nie przejmuj się. A teraz mów. Co to za facet tam był?
Uff, na szczęście. Nie lubię się z nim kłócić. On jest dla mnie jak brat a Lydia jak siostra. Nie wiem czy dałabym sobie radę bez nich tutaj. Do końca życia będę im wdzięczna za to co dla mnie zrobili i robią.
-John O'Brien, komendant miejscowej policji. Jego żona zmarła podczas porodu bliźniaków Melanie i Dylan'a. Dwa dni po niej, odeszła również Melanie. Z tego co wiem to trochę śmieszna sytuacja. Poród odbył się 31 grudnia. Dziewczynka urodziła się 31 grudnia a Dylan 1 stycznia. Dowiedziałam się, że nie jest on za ciekawie w stosunku do mnie nastawiony.
-Nie martw się, jak coś to jeden telefon i poznam się z nim troszkę lepiej.
-Dziękuję ci, że jesteś Ed.
-Nie ma za co Mademoiselle[1]. A teraz chodź trzeba cię spakować!
Idąc do mojego pokoju, ledwo co powstrzymywałam się od nagrania tego idioty. Najpierw wyrąbał się na dywanie schodkowym, tłumacząc to tym, że pani Marie zrobiła to bo podkradł jej ogórki z kuchni. Gdy byliśmy na piętrze zapukał do pokoju Alice, drąc się na cały korytarz aby nie zapomniała o pigułkach antykoncepcyjnych na co Alex wkurzony wyszedł i wylał na niego szklankę wody. Żeby było mało gdy byliśmy przy skręcie, na ostatnią prostą do mojego lokum krzyknął, że najwidoczniej Alice okres ma i nie może skosztować ale, żeby następnym razem nie zapomniał o gumkach. Współczuję mu z całego serca dzisiejszej nocy.
-Clayton, chodź bo zaraz się spóźnię!
-No już zaraz..-dogonił mnie tanecznym krokiem stając przede mną wypinając dupkę i kładąc ręce na biodrach-Myślisz, że Emczi, będzie bardzo na mnie zła?-zapytał piskliwym głosikiem.
-Jestem pewna, że już ustala z panią Marie, terminy twoich wstępnych wizyt.-zakryłam usta o mało co nie parskając śmiechem na schodzący uśmieszek Ed'a zamieniający wyraz twarzy chłopaka z rozradowanego na poważny.
-Chyba muszę ja przeprosić..-odparł z niepokojem brunet.
-Chodź bo sama się nie spakuję Clayton!-krzyknęłam ze śmiechem w jego kierunku.
-Zaraz. O wiem! Kupię jej różę i czeko..
-Pani Marie czeka..
-Już biegnę, kochanie!
Cały Ed, ale za to go kocham. Jego i Lydie.
Witam w 3 rozdziale WBREW REGUŁOM. Dzisiaj bardziej spokojniejszy rozdział i tak wiem, że chcecie już Isaac'a i obiecuję, pojawienie się go ale nie gwarantuję jego obeności przed 10 rozdziałem. Akcje planuję rozwijać powoli a nie przechodzić od razu do sedna xo
Wasza Holly :*~919 słów
CZYTASZ
WBREW REGUŁOM || Isaac Lahey
Fanfiction- Isaac? Podniósł wzrok znad pudełka, które parę sekund temu było źródłem wszelkiego zamętu w ciągu ostatnich tygodni. Przełknęłam gulę, ciążącą mi jak kotwica rzucona wgłąb wodnej otchłani. Zimne, szare przeszywające spojrzenie kasztanowłosego...