3

129 8 1
                                    

Shiloh opierała dłonie na udach próbując uspokoić nierówny oddech. Bieg trwał niecałe 10minut, a czuła, jakby niewidzialny głaz przywarł do jej płuc uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Zatrzymała się dopiero przed niewielkim wzniesieniem na górę Loran, i chcąc nie chcąc musiała przez chwilę złapać oddech. Wzniosła oczy ku górze i nie chcąc tracić cennego czasu z grymasem na twarzy zaczęła powoli się wspinać. Zdecydowanie mogła zaliczyć swoją małą wycieczkę jako poranny trening, wiec skupiła myśli na swoim oddechu starając się go nieco uciszyć. Gdy organizm zaczął się już przyzwyczajać do wysiłku, a jej sapanie zdecydowanie ucichło; spojrzała przez ramie na skąpany w mroku las. Rzeczywistość, była dla Shiloh o wiele przyjemniejsza i ładniejsza. Między wierzchołkami drzew przedzierał się słaby blask księżyca, a zimny wiatr delikatnie muskał jej zaczerwienione policzki. Fauna przypominała o swoim istnieniu przeróżnymi dźwiękami a Flora nie była krwiożercza i nie atakowała nikogo swoimi mackami, lecz spokojnie kołysała, jakby była pogrążona w głębokim śnie. Srebrnowłosa bez zastanowienia mogłaby spędzić w tym miejscu więcej czasu - dokładnie tak, jak to robiła rankiem w Dragonwell, na murach jej ukochanego miasta - dlatego też z trudem oderwała oczy by wspiąć się jeszcze wyżej. Gdy była niemal w połowie drogi, ostrożnie wyjrzała zza skały na płaski teren, przeszywając czujnym spojrzeniem każdy najciemniejszy zakamarek. Nie widząc nic niepokojącego, przeskoczyła zwinnie głaz, zachwycając oczy niesamowitym widokiem rozciągającym się ponad drzewami. Doskonale widziała malutkie świecące ogniki pochodni wokół Karczmy, a nawet i skrawek jeziora i pomostu na którym jeszcze chwile temu siedziała. Uśmiechnęła się od ucha do ucha, zamknęła oczy i głęboko nabrała powietrza do płuc, postanawiając przy okazji wspiąć się jeszcze wyżej. Odwróciła się wiec, i krzyknęła przeraźliwie upadając na głaz przez który przeskakiwała. Zamarła. Po zboczu góry Loran, czając się niczym tygrys na swym polowaniu, schodził wielki, skrzydlaty gad. Jego złote ślepia uważnie błądziły po zarysie ludzkiej postury ukrytej w cieniu jednego z głazów, a z nozdrzy co rusz uchodził kłęb szarego dymu wraz z szkarłatnymi iskrami. Kamienie z głuchym hukiem toczyły się spod jego ostrych pazurów upadając na ziemie. Shiloh nie potrafiła się ruszyć nawet o milimetr, wpatrując się w długie kolce którymi przyozdobiony był jego masywny łeb, a ostre kły wystawały z pyska tylko czekając na rozszarpanie swojej ofiary. Poczuła odór z jego pyska, a gruba szyja mignęła rubinem.

— Jesteś odważna, przychodząc tutaj. A jakże głupia jednocześnie — Shiloh niemal zachłysnęła się powietrzem, gdy ze Smoczego pyska wydobył się ciężki dźwięk, a z nozdrzy ponownie wyleciał obłok dymu — Żałosna. Słaba. Nędzna. Kreaturo. Twój żywot właśnie dobiega końca —  Shiloh przerażona chwyciła dłonią za rękojeść miecza, unosząc się na drżących nogach, tym samym ukazując swoja twarz w świetle księżyca. Smok nagle niespokojnie cofnął łeb do tyłu i rozłożył poszarpane skrzydła, które wbiły się w ściany góry.

— Dovahkiin!! — huknął nagle w nieznanym dla dziewczyny języku. Shiloh pod wpływem wstrząsu zachwiała się niebezpiecznie wbijając miecz w podłoże, a szeroko otwarte oczy uniosła ku wzbijającego się w powietrze Smoka. Zasłoniła szybko twarz ramieniem gdy bestia masywnymi skrzydłami utworzyła wietrzny wir niemal spychający przerażoną dziewczynę na samo zbocze. Zdumiona patrzyła przez palce jak zarys bestii zanika w ciemnościach nieba, chowając swoje wyblakle cielsko za wierzchołkiem góry. Nie czekając dłużej uwiesiła miecz z powrotem na plecach, i najszybciej jak tylko była w stanie zaczęła schodzić w dól, co chwile zerkając z obawa na czarne niebo. Jednak po Smoku nie było ani śladu. Gdy była na tyle nisko, ze upadek nie zagrażał jej życiu - zeskoczyła, ruszając biegiem przez las. Nie zważała na gałęzie wystające z drzew, mimo ze próbowała je omijać, kilka drasnęło jej zaczerwienione policzki. Dziewczyna nagle jęknęła gdy jej noga natrafiła na wystający korzeń, i niemal poleciała na ziemię; jednak w porę złapała się pierwszego lepszego drzewa które stało jej na drodze. Oparła się ociężale plecami próbując uspokoić oddech. Tą szaloną noc zdecydowanie mogła zaliczyć do jednych z najgorszych jakie do tej pory miała. Dotknęła opuszkiem palca policzek czując niemile pieczenie. W duchu już podziękowała Torrezowi za maść na rany, która kilka dni wcześniej od niego dostała, dzięki czemu obejdzie się bez zbędnych pytań i ciekawskich spojrzeń. Podniosła głowę i o mało co nie zadławiła się własną śliną. Alvor zacmokał głośno.

Dragon Age : PrzebudzenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz