Rozdział 1

16 3 0
                                    

Cztery postacie sunęły na powierzchni. Cztery postacie, które po raz pierwszy w życiu są na zewnątrz. Cztery postacie, które jako pierwsze od 15 lat wydostały się na zewnątrz. W pierwszej chwili po wyjściu każde z nich odczuwało coś innego. Byli mniej więcej przygotowani na to co ma ich tu czekać, ale to tak naprawdę nie ukazało im tego co zobaczyli. Gdy tylko byli pewni, że są bezpieczni zaczęli rozglądać się na wszystkie strony. By nie ślepiło ich słońce mieli specjalne gogle choć nawet mimo tego musieli zmrużyć, gdy spojrzeli na słońce. Takie samo wrażenie zrobiły na nich budowle. Oprócz tego jeszcze pozostawiane samochody i inne rzeczy. Wszystko jednak przynajmniej w małym stopniu byłi zniszczone, ale jakie to miało znaczenie? Byli jak oczarowani. Każdy by był. Ale szybko uświadomił sobie, że nie czas na to. Musieli znaleźć sobie miejsce idealne na siedzibę. Miejsce, które będzie ostoją dla nich i dla przyszłych, którzy wyjdą. Na ich czwórce się nie skończy to dopiero początek. Tyle, że nikt kto opuścił podziemia nie może się tam wrócić. Dlatego też teraz te cztery postacie sunęły pomiędzy jakimiś bydynkami starając się wydostać z miasta. Niebezpiecznie byłoby, gdyby zostali w mieście. Z informacji, które zdobyli zwiadowcy 15 lat temu jasno wynikało, że miasto jest najniebezpieczniejsze.

Dźwięk kroków sprawił, że wszyscy nagle się zatrzymali i spojrzeli po sobie. Nie powinno tutaj być nikogo. Był późny ranek.... kroki wyraźnie zaczęły się zbliżać. Wszyscy czworo stali ściskając broń i nasłuchując.

Stopa ciągnieta po ziemi.
Szur.
Krok.
Szur.
Krok.
Krok.

Zza budynku wyłoniło się człowiek... a raczej coś człowieko podobne... zombie. Jego skóra wydawała się być zgnita. Nie miał jednej ręki, a jedna noga trzymała się tylko na kości i to ona musiała wytwarzać ten dziwny dźwięk. Cześć jego "twarzy" była kompletnie zniszczona i we krwi. Oczy miał bez zierenic białe z widocznymi czerwonymi brzegami, a ubranie porwane, brudne i pokrwawione. Jednym słowem był ucieleśnieniem wszystkiego najgorszego czego grupa mogła się spodziewać.

Strzał.
Za raz po nim kolejny.
I jeszcze trzy.

- Uspokój się! Marnujesz naboje - warknął Nathaniel i szybkim ruchem wyrwał broń Rossalie. Ta stała nadal z przerażeniem na twarzy i trzesącymi się rękami. Zombie padł na ziemię. Lukas i James nawet nie drgnęli cały czas stali ściskając bronie. Na ich twarzach również malowało się przerażenie, chyba po raz pierwszy odkąd zaczęli treniwtać. Wszyscy byli szkoleni przez wiele lat, byli najlepszymi z najlepszych, ale gdy zobaczyli prawdziwego zombie po raz pierwszy... byli przerażeni. Nie byli na to przygotowani tak jak im się wydawało. Imitacje zombie na których także ćwiczyli w najmniejszym stopniu nie odzwiercierałt prawdziwych.

- On... miało tu ich nie być! - piskliwym głosem nie podobnym do swojego zwykłego odezwał się Lukas mimo iż nic nie robił być cały spocony... ze stachu.

- Nie pękaj mi tu. Byliśmy przygotowani do tego, że nie wszyscy muszą się schować - odezwał się przywódca wydawał się z nich najbardziej opanowany, ale gdzieś w sobie także był przerażony i sam do końca nie wierzył swoim słowom - Zrobiliśmy hałas teraz musimy się pospieszyć. James wyciągnij pistolet. Rossalie ty miecz. Jesteś zbyt nie rozważna - stwierdził. Dziewczyna bez mrugnięcia wykonała polecenie. Jej ręce nadal się trzesły, a to ona była z nich według wszelakich testów najbardziej opanowana miała być podporą drużyny by mężczyźni bardziej się starali, jednak to nie wypaliło. James nie potrafił się ruszyć. Cały czas stał ściskając miecz.

- Nie dam rady. Ja chce do podziemi... - powiedział słabym głosem.

- Nie ma powrotu. Więc jeśli nie chcesz skończyć jak tamten to lepiej się ogarnij - Nathaniel piorunował go wzrokiem.

- Ale jeślibyśmy teraz wrócili to może by nic się nie stało...

- Otrząśnij się - przywódca podszedł do niego i uderzył go mocno w policzek. James przez chwilę stał i patrzył się w bok, na jego twarzy było wiele wypisanych emocji, Nathaniel chciał już uderzyć go po raz drugi, ale w tym momencie James spojrzał sportem na przywódcę. Tym razem jednak widać było, że się po zbierał.

- Zrozumiałem - wyciągnął pistolet i skinął głową. Ruszyli w dalszą drogę tym razem musieli już biegnąc. Wiedzieli, że zombie mają czuły słuch. Normalnie (przynajmniej z opowiadań zwiadowców sprzed 15 lat) zombie bez powodu nie krążyły w upalne dni jak ten po mieście. Wolały zimno i noce. Dlatego też właśnie w środku lata wyszli. Jeden zombie jak na razie im wystarczył nie chcieli musieć walczyć z kolejnym. Nie byli pewni czy dali by radę. Mieli, więc nadzieję, że uda im się uciec przed wszystkimi.

Krajobraz się zmienił, masywne budynki ustąpiły miejsca jakimś polom. A niedaleko za nimi widać było już drzewa. W umysłach każdego z nich pojawił się mały triumf, nie zwolnili jednak, a jeszcze bardziej przyśpieszyli. Był to dla nich jednak nie dala wysiłek, biegli już długo do tego było gorąco, dodatkowo nieli duże obciążenie. Musieli mieć parę rzeczy, które pozwoliły by im jakieś pierwsze zaklimatyzowanie się. Miali przynajmniej chłodzące skafandry, ale w ogólnym rozrachunku nie wiele im dawały. To było bardzo uciążliwe, ale pod wpływem takich emocji jakie dzisiaj przeżyli nie zwracali na to wszystko uwagi. Ich jedyną myślą było brnąć do przodu.

~~~

- Jesteśmy gdzieś tutaj - Nathaniel wskazał miejsce na mapie. Zatrzymali się na jakiejś leśnej polanie.

- Czyli teraz kierujemy się na północ? - spytał ktoś z nich. Przywódca przez chwilę milczał ze skupieniem na twarzy. Rozważał wszystkie za i przeciw. Przez wyjściem robili plany względem tego co zrobią na zewnątrz i gdzie założą główna siedzibę, było przewidzianych parę opcji, jedną znich choć według wszystkich (przynajmniej wtedy) najgłupszą było jakieś więzienie najbardziej oddalone od miasta na północ. Wszędzie było od niego daleko, ale w tej sytuacji Nathaniel naprawdę brał je pod uwagę i to w dużym stopniu. Wszyscy czekali na jego słowa.

- Nie - odezwał się w końcu mężczyzna - musimy się wrócić bliżej miasta. Najlepszą opcją będzie szkoła - kiedyś było to miejsce dla dzieci trochę ułomnych z intetnatem. Dla ich bezpieczeństwa musiało być choć trochę zabudowane tak by nikt nie potrzebnie się nie wydostał. Nathaniel miał nadzieję, że będzie w miarę dobrym stanie.

- Ale... - James zaczął, ale nie dane mu było dokończyć.

- Musimy mieć bliżej do miasta. Ciesz się, że nie wybrałem miejsca jeszcze bliżej albo w samym mieście - przerwał mu przywódca. Wiedział, że strach nie jest dobrym doradcą, ale sam bliżej nie chciałby mieć bazy.

- Czyli się wracamy - upewnić się Rossalie. Jej też się to nie podobało choć wiedziała, że to zapewne najlepsza opcja.

- Tak. Lepiej się pospieszyć, mamy jeszcze tylko parę godzin do zmroku - wszyscy od razu się zebrali. Żadne z nich nie miało zamiaty być, nawet jeśli to las, bez czterech ścian wokoło...

Więc jest i pierwszy rozdział. Po raz pierwszy właściwie piszę coś w tym stylu na wattpadzie, więc idealne to nie jest.

Jeśli jednak choć trochę sie spodobało to możesz zostawić po sobie jakiś ślad. Bardzo by mnie ucieszył i zapewne zmotywował albo chociaż zmusił do pracy nad sobą ^^

Miasto ZagładyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz