Rozdział I

52 11 5
                                    


-Dobry wieczór. – powiedziałem i strzeliłem do zaspanego mężczyzny. Uwielbiałem tą metodę zabijania. Nawet ją nazwałem : przebudzenie. Gość spokojnie sobie śpi, a tu nagle pobudka i pierdut między oczy. Wyszedłem z mieszkania i skierowałem się kilka ulic dalej na plac przy opuszczonej fabryce.

Po jakichś pięciu minutach rowerem przyjechał John. Nie rozumiem tego człowieka. Ma kilka samochodów z najwyższej półki, a z pieniędzmi zawsze przyjeżdża rowerem. Przecież to wygląda jeszcze bardziej podejrzanie. Podał mi plecak. To już siedemnasty do kolekcji. Mam jeszcze dwanaście toreb sportowych, osiem toreb na laptopa i trzynaście aktówek w różnych rozmiarach.

-Przelicz. – powiedział mój zleceniodawca. Był siwiejącym mężczyzną po 50 z tak zwanym 'piwnym brzuchem'. To on zajmował się wszystkim związanym z każdym zabójstwem, oprócz bezpośredniego zabicia. Do tego miał mnie. On przyjmował zadania, robił szybkie, ale dokładne rozeznanie i brał kasę, z której jakiś procent osobiście przekazywał mi. Rzadko kiedy mówił, kogo zabiłem i dlaczego. Jakoś nie za specjalnie mnie to z resztą interesowało.

Szybko zerknąłem do plecaka i stwierdziłem, iż hajs się zgadza. John rozglądnął się, kolejny raz upewniając się, że nikogo nie ma w okolicy.

-Mam dla ciebie nowe zadanie. – szepnął. – Środa około 23. Może być bliżej północy. Sacramento. Dokładny adres jeszcze ci podam.

-Okej. – odpowiedziałem i ruszyłem do mojego domu.

Mieszkałem w domku jednorodzinnym na osiedlu pełnym rodzin z dziećmi i emerytek. Odziedziczyłem go po rodzicach dwa lata temu. Lubię ten dom. Nie jest zbyt duży i nie różni się od pozostałych stojących w okolicy, ale znaczy dla mnie bardzo dużo. W końcu tu się wychowałem. Tu jestem znany jako Brian - miły pan sąsiad informatyk, a nie jako Brian – płatny morderca. Wcześniej nie miałem stałego miejsca zamieszkania. Ciągle podróżowałem po całym kraju, pracując dla różnych organizacji, a do Daly City, miasteczka koło San Francisco, przyjeżdżałem tylko na święta i ważne uroczystości rodzinne.

Po powrocie do siebie, położyłem się i od razu zasnąłem.

-----

Wyciągnąłem pistolet i głośno odchrząknąłem. Wiedziałem, że mężczyzna był sam w domu. Przestraszony śpiący blondyn jak na zawołanie otworzył oczy. W tym momencie rozległ się strzał. Nie lubiłem patrzeć na ciała ludzi, których zabiłem, więc od razu wyszedłem z sypialni kierując się do wyjścia. Przechodząc przez kuchnię, zobaczyłem na stole moją ulubioną czekoladę z orzechami. Przecież i tak już jej nie zje – pomyślałem. Wziąłem smakołyk do ręki, kiedy w oczy rzuciła mi się karteczka i koperta leżące na drugim końcu stołu. Z ciekawości zerknąłem na żółtą kartkę.

„Pamiętaj żeby wysłać jak najszybciej. Kocham, S"

Pewnie ten list musi być ważny. I osoba podpisująca się jako „S" nie może wysłać go sama. Stwierdziłem, że w domu na spokojnie go przeczytam i o ile nie będzie nic podejrzanego to na nowo zakleję, i wyślę. Czyżby na chwilę zmiękło mi serce? Schowałem list, a także karteczkę do kieszeni skórzanej kurtki i spokojnie wyszedłem z dużego domu mojej najnowszej ofiary na ulice Sacramento.

Mijałem grupki roześmianych nastolatków, którzy szwędali się po pustych ulicach miasta. Mijałem bezdomne zwierzęta. Mijałem poprzepalane latarnie, które nie zaświecą, aż ktoś nie zmieni żarówki. Mijałem domy, w których spokojnie spali ludzie. W takim domu chwilę wcześniej byłem. I pozbawiłem życia osobę, która pewnie miała rodzinę, dobrą pracę. Nienawidzę, gdy napadają mnie takie myśli. Przecież od niecałych 20 lat zabijam. John daje znać, mówi co i jak, to idę i to robię. Nie mogę nie wykonać zadanego zlecenia, bo wtedy to ja dostanę kulkę w głowę. A tu kolejny raz stawiałem sobie wyrzuty sumienia. Z jednej strony czułem się zmęczony tym wszystkim, z drugiej przecież nie mogłem tak po prostu tego skończyć. Eee tam, chłopie, całe życie przed tobą – pomyślałem. Była taka piękna czwartkowa noc. Czym się przejmować? Szedłem przed siebie, aby za rogiem skręcić w ciemną uliczkę i odpalić szluga.

-Ej stary! Daj bucha. – zaczepił mnie jakiś młody chłopak. Nie miałem nastroju do dawania wykładów po północy, jak to palenie jest nieodpowiednie dla osób w jego wieku, więc podałem mu mojego papierosa i poszedłem dalej. – Dzięki! – krzyknął jeszcze z oddali. Gdy już znalazłem się na parkingu, na którym zostawiłem mój wóz, czym prędzej wsiadłem do środka, żeby jak najszybciej dojechać do domu. Trochę ponad dwie godziny później byłem na miejscu i mogłem sobie pozwolić na należyty odpoczynek.


***

Witam serdecznie i zapraszam do czytania mojego debiutanckiego opowiadania!

PrzebudzenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz