Rozdział II

51 11 2
                                    

Zrezygnowałem z mojego codziennego porannego biegania, na rzecz spania. Podniosłem się koło 11 i włączyłem lokalne wiadomości. Ciekawe czy jest coś zabójstwie z Sacramento? Gość miał nawet ładną chatę. Nie przejmowałem się, gdy jakieś morderstwo było rozgłaśniane. Nawet na cały kraj. W razie potrzeby miałem w specjalnych skrytkach dokumenty i w każdej chwili mogłem wyjechać, gdzie tylko chciałem. John by mi w tym pomógł. Służby nigdy nie trafiły na mój ślad i mam nadzieję, że tak pozostanie.

„Znaleziono ciało 42-letniego mężczyzny w jego własnej sypialni. Prawdopodobnie został zastrzelony podczas snu. Zatrzymano dwóch podejrzanych - jego wieloletnich wrogów, którzy kilka godzin po morderstwie pijani bawili się w nocnym klubie."

Nocny klub. To jest to. Już wiem jak sobie umilę dzisiejszy wieczór.

Po wyczerpującym zajęciu, jakim jest wypicie kawy i nie udławienie się nią w czasie politykowania kilku osób, stwierdziłem, że jak co czwartek muszę uzupełnić lodówkę. Tak w sumie to przeżyłbym z tym, co w niej zostało, ale skończyły mi się gumki. Wziąłem szybki prysznic i stanąłem przed lustrem.

-No to jaki outfit na dzisiaj wybieramy, hę? – mówiłem głosem prezentera telewizyjnego do swojego odbicia. –Jeansy i białą koszulkę? Czy jeansy i szarą koszulkę? A może jeansy i czarną koszulkę? Jakże to będzie ciężki wybór. – westchnąłem ubierając biały t-shirt. – Chyba zaczyna mi odpierdalać. Muszę uważać żeby nie dostać jakiejś szajby.

Po powrocie z zakupów, rozłożyłem się na kanapie i zacząłem jeść jeszcze ciepłego kebaba. Kończąc konsumować przypomniałem sobie o liście. Wyciągnąłem z kieszeni kurtki kopertę i otworzyłem ją.

Drogi Brian'ie,

Ooo, jaki zbieg okoliczności – zaśmiałem się.

Zacznę od napisania, kim jestem i dlaczego postanowiłam się z tobą skontaktować. Nazywam się Susan McGohan, ale ty znasz mnie pod nazwiskiem Evans.

O żesz chuj w dupę strzelił. Znałem kiedyś kobietę o takim nazwisku. Nawet dobrze ją znałem. Popatrzyłem na kopertę i doznałem szoku. List był zaadresowany do mnie. Moje pełne, dokładne dane. Czytałem literkę po literce, nie wierząc w to co widzę. „Szanowny Pan Brian Wright. 996 Farrier Pl. Daly City, CA 94014, United States". Czyli to do mnie blondyn miał wysłać list. Jak cudownie się złożyło. Ale, czego do cholery, mogła chcieć Su?

Dwa lata temu wykryto u mnie raka piersi. Dowiedziałam się zbyt późno. Lekarze dają mi jeszcze tylko miesiąc życia. Postanowiłam przed śmiercią wyznać ci prawdę i o coś Cię poprosić. Otóż, gdy wyjeżdżałam z Daly City, byłam w ciąży. Chciałam ci o tym powiedzieć, ale bałam się, że mnie odrzucisz. Zawsze miałeś swoją pracę, swoje zajęcia. Z resztą nawet nie byliśmy w prawdziwym związku. Byliśmy gówniarzami, którzy spotykali się raz na jakiś czas. Bez zobowiązań. I to odpowiadało i mi, i Tobie. Miałam 17 lat, gdy dowiedziałam się o ciąży. Bałam się rodziców jak cholera, dlatego wyciągnęłam pieniądze z konta, które odkładali na mój college i wyjechałam do San Jose. Tam poznałam Frank'a. Zaakceptował mnie i dziecko. Przeprowadziliśmy się do jego rodzinnego miasta – Sacramento. Dwa miesiące po ślubie urodziłam córkę. Nazwałam ją Emily, a przejęła nazwisko Franka. Mówimy na nią Mia. Niedawno skończyła 15 lat. I jak już się pewnie domyślasz, jest twoim dzieckiem.

Że co do chuja?!

Od małego wiedziała, że Frank nie jest jej biologicznym ojcem, ale dopiero tydzień temu opowiedziałam jej o Tobie. Wie, że nie byliśmy w sobie jakoś szaleńczo zakochani. Wytłumaczyłam jej przyczyny mojego postępowania. Jest mądrą dziewczyną. Rozumie dlaczego uciekłam z domu. Po jej urodzeniu na nowo odbudowałam kontakt z rodzicami. Tato już nie żyje, a mama jest w domu opieki. A teraz przejdę do meritum sprawy. Mam do ciebie wielką, ogromną prośbę. Frank nie ma żadnych praw do Mii, bo w dokumentach podałam Ciebie jako ojca. Nie mam żadnej bliskiej rodziny, która mogłaby się nią zająć po mojej śmierci. Zostałeś tylko Ty. Błagam, weź ją pod swoją opiekę, jak umrę. Jesteś moją ostatnią nadzieją. Inaczej pójdzie do domu dziecka. Nie zdążymy już załatwić praw dla Frank'a. Mia jest całkowicie samodzielna. Sama zrobi sobie śniadanie, czy pójdzie do szkoły. Sama potrafi się sobą zająć, znaleźć sobie zajęcie. Nie musi wychodzić z domu z ochroną. Wiem, że jej nie znasz. Nawet nie jesteś pewny czy to napewno twoja córka. Dlatego do koperty dołączyłam fiolkę z próbką DNA Mii. Proszę, zrób badania. Oczywiście ostateczna decyzja należy do Ciebie, ale bez względu na wszystko uważam, że oboje zasługujecie na to, aby się poznać. Ja pisząc to, leżę w szpitalu. Prawie w ogóle z niego nie wychodzę od pół roku. Wychodzę to za dużo powiedziane, bo od dwóch miesięcy nie mogę chodzić. Nowotwór kompletnie wykończył mój organizm.

I w tym momencie po moim policzku spłynęła słona łza.

Mia codziennie spędza ze mną bardzo dużo czasu, opiekuje się mną. Jest moim kochanym Aniołkiem. Bardzo Cię proszę o jak najszybsze przemyślenie tej sprawy.

PS Mój prawnik, Henry Klinston, skontaktuje się z Tobą po mojej śmierci. Wtedy przekażesz mu co postanowiłeś. Chyba, że zdecydujesz wcześniej.

PS 2 Wciąż pamiętam, że wisisz mi 10 dolców.

Susan

Pierwszy raz od wielu lat popłakałem się. Gdy już się częściowo uspokoiłem, postanowiłem przeanalizować list od początku. A więc Susan ma pieprzonego raka. Umiera. Ma córkę. Ma moją córkę. Ma męża. A nie, jednak nie ma męża, zabiłem go wczoraj. Prosi mnie, abym zajął się jej córką. Moją córką. Cholera, nie wiem, czy moją, nie widziałem jej na oczy. Muszę zrobić testy. I muszę zająć się nastolatką, możliwe, że jeszcze w tym roku. W tym miesiącu. W tym tygodniu. Kurwa, Susan umiera! Nie mam warunków to zostania opiekunem dziecka, nastolatki, jasny chuj – nawet dorosłego! Nie nadaję się do tego. Zabijam innych. Kurwa, zabiłem ojczyma tej dziewczyny i męża Susan. Muszę skontaktować się z jakimś prawnikiem. I oddać Su 10 dolców.

Uśmiechnąłem się na moment, czytając kolejny raz ostatnie zdanie. Nie wierzyłem, że ona ciągle pamiętała o dyszce, którą pożyczyła mi na fajki lata temu. Siedziałem chwilę w całkowitej ciszy, patrząc się w okno.

Starałem się głęboko i spokojnie oddychać. Byłem w szoku. Nagle okazało się, że mam córkę. I to nastolatkę. W dodatku nigdy o niej nie słyszałem. Nie miałem pojęcia o jej istnieniu. Musiałem zrobić testy na ojcostwo. Chociaż Susan wydaje się być pewna, co do biologicznego ojca swojego dziecka, to jednak nie mogłem jej całkowicie ufać. Jak sama napisała, żyliśmy w luźnym związku bez zobowiązań. Wiedziałem, że spędzała ze mną jedną noc, a drugą z kimś innym. Ale, że ja, płatny zabójca, miałem wziąć pod opiekę piętnastoletnią dziewczynę?! Przy tym, czym się zajmowałem, było to niebezpieczne. I do kurwy, nie wyobrażałem sobie siebie w roli ojca. Może gdybym miał jakiś kontakt z dzieckiem od małego. Wszystko przychodzi tak nagle. Życie Brian, życie..


***

Dziękuję za wszystkie motywujące mnie gwiazdki i miłe słowa pod poprzednim rozdziałem! Mam nadzieję, że rozdział się podoba :)

PrzebudzenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz