Kylo w milczeniu obserwował śpiącego generała. Sprawiał wrażenie niewinnego. Pomyśleć, że to on był jednym z najbardziej okrutnych ludzi w galaktyce. A jednak, nawet jego sen oczyszczał. Zazwyczaj pochmurne oblicze było w tej chwili spokojne, wręcz zadowolone.
Ren nie był głupi. Może nie dorównywał genialnemu Huxowi, ale jego głowa nie była pusta. Może czasem zbyt łatwo poddawał się emocjom, ale to było uzasadnione. Całe dzieciństwo uczono go życia w harmonii (chociaż początkowo nikt nie pomógł mu wykorzystywać Mocy) oraz miłości (mimo że Han Solo ciągle uciekł albo kłócił się z Leią). Nic dziwnego, że w końcu się zbuntował.
Od czasu dołączenia do Najwyższego Porządku zmieniło się wiele rzeczy. W końcu budził respekt (ignorujący go szturmowcy się nie liczyli). W końcu coś znaczył. I nie był rozpoznawalny tylko przez nazwisko. Już nie utożsamiano go z Republiką. Teraz był potężnym wojownikiem. Człowiekiem bez słabości.
No, może z jedną słabością. Słabością, którą prawie udusił. Słabością, która teraz drzemała obok niego. Słabością, która chyba miała właśnie dobry sen.
Przez głowę wojownika przeszła myśl, że rudzielec pewnie zawsze spał na wygodnych materacach. Nie potrafił wyobrazić sobie generała leżącego na niewygodnej pryczy. On po prostu został stworzony do luksusu.
Bren leży w ciemności. Już jakiś czas temu stwierdził, że nie ma sensu próbować zasypiać, skoro i tak nie da rady. Trochę tęskni za dawna akademią, wojskowe materace są niewygodne i śmierdzą. Rano zawsze bolą go plecy, a kark jest okropnie sztywny. Czasem chce wrócić. Wie, że miałby jeszcze szansę. Znów byłby w elitarnej szkole, skończyłby ją najlepiej ze wszystkich, dostałby ciepłą posadkę w jakimś ważnym miejscu, a potem powoli piąłby się po szczeblach kariery, żeby zostać generałem, a potem wielkim Imperatorem.
Wzdycha. Może nawet zrobiłby to, gdyby nie Timmy. Jego najlepszy przyjaciel śpi już od kilku godzin. Zdążył już dojść do siebie po wybuchu i teraz wygląda tak, jakby to wydarzenie nigdy nie miało miejsca. A przecież minęło zaledwie kilka miesięcy. Rudzielec ma bliznę na nodze, która prawdopodobnie zostanie na jego ciele do końca życia.
Chłopak myśli. Dochodzi do wniosku, że nienawidzi swojego imienia. Brendol kojarzy mu się z jego ojcem, sztywnym i bezdusznym człowiekiem, którym on tak bardo nie chce się stać. Bren przypomina mu o traumatycznym dzieciństwie.
Chce mieć jakieś nowe imię. Może na "A". W końcu to pierwsza litera, a Hux zawsze powinien być na czele.
Chrapanie Tarkina wytrąca go z równowagi. Nie pozwala mu zamknąć oczu. Postanawia obudzić przyjaciela.
- Timmy? - woła w ciszę.
Chłopak wzdycha i przewraca się na drugi bok.
- Timmy - powtarza Bren.
Tarkin podnosi rozczochraną głowę.
- Co? - chrypi.
Hux peszy się. Jego pytanie jest dosyć głupie.
- Jakie imię by mi pasowało?
- Timoteus - parska szatyn.
- Nie, nie - mówi szybko rudzielec. - Musi być na A.
- Na A? - prycha jego przyjaciel. - Aaaa... rmitage.
- Nawet ładne - Bren uśmiecha się. - Armitage. Dzięki.
Tim nie odpowiada. Jego oddech znów jest głęboki i wolny. Śpi.
Rudzielec splata dłonie na brzuchu i wpatruje się w sufit. Uświadamia coś sobie. W zasadzie, uzmysłowił to sobie już podczas pamiętnej walki.

CZYTASZ
Istota rozumna
FanfictionBO NA POLSKIM WATTPADZIE JEST ZA MAŁO KYLUXA V2 Hux jest dręczony przez demony przeszłości, a Ren niczego nie ułatwia. Między mężczyznami dochodzi do spięcia, które nieuchronnie zbliża ich do siebie...