Rozdział 10

442 47 2
                                    

Gdy weszłyśmy do szkoły wszystkie oczy były zwrócone w naszą stronę. Nadia widząc ile ludzi na nas patrzy mocno ścisnęła moją dłoń. Uśmiechnęłam się w duchu. Postanowiłam, że pójdziemy do dyrektorki i oznajmię jej, iż mała  będzie dzisiaj ze mną na lekcjach. Będąc pod gabinetem zapukałam.
- Wejść. - odpowiedziała oschle dyrektorka. Jaka ona jest miła... Wyczujcie ten sarkazm.
- Dzień dobry pani dyrektor. - powiedziałam.
- Witaj Anabelle, co cię tu sprowadza? - spytała.
- To jest moja kuzynka, Nadia. Niestety dzisiaj nie miał kto się nią zająć, więc wzięłam ją ze sobą na zajęcia. Czy nie będzie problemu, jeśli będzie ze mną na lekcjach? - spytałam.
- Nie, nie będzie, ale idźcie już, bo mam coś do załatwienia. - oznajmiła, a ja domyśliłam się, że chce nas zbyć.
Kiedy wyszłyśmy z gabinetu poszłyśmy pod salę biologii, gdzie miałam pierwszą lekcję. Osoby z mojej klasy dziwnie się na mnie patrzyły. Po dzwonku na pierwszą lekcję razem z malutką zajęłyśmy miejsce w ostatniej ławce, w której miałam zwyczaj siedzieć.

Po siedmiu okropnie długich godzinach w szkole szłyśmy już do domu. Po drodze wstąpiłyśmy do sklepu. Na szczęście rodzice po śmierci zostawili nam w testamencie dużo pieniędzy, więc teraz będąc już sama mam za co żyć. Kupiłam Nadii kilka koszulek, kilka par spodni, bieliznę i piżamę w jednorożce. Wiem, że to może zbyt pochopna decyzja brać pod swój dach obce dziecko, ale wierzę, że nie kłamała, że jej rodzice naprawdę ją poniżali i bili...

- Nadia, ja idę do łazienki przebierz się i włącz telewizję.
Wchodząc do łazienki zaczęłam od zmycia makijażu, potem zdjęłam ubrania. Pod prysznicem usłyszałam przerażający krzyk. Wyskoczyłam z kabiny, chwyciłam ręcznik i wybiegłam. Woda lała się ze mnie jeszcze, więc podłoga była cała mokra. W salonie zobaczyłam śpiącą na kanapie blondynkę. Na stoliku obok leżała nakręcona pozytywka. Ta piękna melodia... Zobaczyłam, że w telewizji leciał horror, stąd pewnie te wrzaski... Wróciłam do łazienki, gdzie ogarnęłam się do końca. Chciałam iść się już położyć spać, lecz przypomniałam sobie o dziewczynce, która wciąż spała na mojej kanapie. Wzięłam kocyk i ją przykryłam. Sama też już się położyłam.

Następnego dnia obudził mnie telefon. Zanim odebrałam spojrzałam na zegarek.
7.23
Nie wiem kto to, ale nieźle sobie nagrabił budząc mnie o tak wczesnej porze.
- Halo? - spytałam.
- Witaj. - Taa... To baletnica... Poznałam ją po głosie. Kiepski żart.
- Czego chcesz? - warknęłam.
- Odpowiedz mi poprawnie na trzy pytania, to się dowiesz - powiedziała.
- Dajesz. - palnęłam, zanim dokładnie przemyślałam to co powiedziałam.
- Znasz horror "Obecność" prawda? Więc ile dzieci miała rodzina w tym filmie? - takiego typu pytań się nie spodziewałam.
- Yy... troje? - odpowiedziałam, oglądałam ten film, tylko to było jeszcze za czasów, gdy horrorów się bałam, więc dawno temu. Teraz moje życie to jeden wielki horror, więc to już kwestia przyzwyczajenia.
- Błędna odpowiedź. Następne pytanie. Jak miała na imię lalka opętana przez demona?
"Pff... W opętaniu to ty jesteś nieźle obeznana." - pomyślałam.
- Banał, Annabelle. -  odpowiedziałam pewna siebie.
- Miałaś szczęście. Kolejne brzmi następująco : Jak chcesz zginąć? - zachichotała.
- Nie z twojej ręki. - warknęłam.
- Błędna odpowiedź. A teraz może pójdziesz do swojej małej księżniczki? - Zaczęła się śmiać. Złowrogo. Bardzo złowrogo.
Rzuciłam słuchawką i wybiegłam do salonu. Baletnica stała tam z nożem przy szyi Nadii.
- Jeden twój krok, a poderżnę jej gardło! - krzyknęła.
- Nie waż się! - wrzasnęłam.
- Skoro tak... Żegnam. - powiedziała cichutko i zniknęły. Obie.
"Czy ciebie Bóg opuścił?!" - pomyślałam.
Złapałam za telefon i wykręciłam numery moich przyjaciół. Po kilku minutach byli już na miejscu. W skrócie opowiedziałam im kim była Nadia i o pytaniach zadanych przez baletnicę.
- Musimy ją ratować! - krzyknął Jacob.
- Bystry jesteś... - warknęła Ellie.
- Przestańcie! Pomyślmy logicznie. Gdybyście byli baletnicą dokąd uprowadzilibyście małe dziecko? - spytałam.
- Do lasu. - odpowiedział Jacob po chwili namysłu.
- Dobrze... W takim razie gdzie jest najbliższy las?
- Najbliższy chyba w Wenersburgu. - oznajmiłam.
- W takim razie jedziemy do Wenersburga. - uśmiechnął się Jacob.

Na nasze szczęście Wenersburg znajdował się kilkanaście kilometrów za Nowym Jorkiem.
- Zaczekajcie chwilę. - mruknęłam zanim wyszliśmy.
Pobiegłam do pokoju. Otworzyłam szufladę i moim oczom ukazał się niewielki pistolet. Lubiłam chodzić z Charliem na strzelnicę, więc załatwił mi własną broń. Pistolet schowałam do kabury.
- Możemy iść. - powiedziałam.

Nie jechaliśmy długo. Zaledwie kilkanaście minut. Na miejscu rozdzieliliśmy się. Mieliśmy krótkofalówki, więc mieliśmy ze sobą kontakt, gdyby nie było zasięgu. Ja poszłam na północ. Usłyszałam krzyki. Czy to Nadia? A może Jacob lub Ellie? Nie wiedziałam... Zaczęłam biec, w stronę źródła dźwięku. Kiedy się zmęczyłam troszkę przystopowałam. Usłyszałam szelest liści bardzo blisko siebie. Bez zastanowienia odwróciłam się i pociągnęłam za spust broni. Udało się. Strzeliłam baletnicy prosto w ramię. Upadła. Nachyliłam się nad nią. Czy to już koniec? Nie.

"Oni zawsze wracają." - pomyślałam.

Miałam rację baletnica podniosła się błyskawicznie. Wbiła mi nóż w brzuch. Chyba niezbyt głęboko, lecz i tak zaczął obficie krwawić. Zaczęłam uciekać. Biegła za mną. W trakcie biegu odwróciłam się szybko i strzeliłam. Chybiłam. Dobiegłam do jakiejś polany. Do drzew na niej powiązani byli kolejno: Jacob, Ellie i Nadia.

- Już biegnę! - krzyknęłam.

- Anabelle, nie! - wrzasnął Jacob.

- Już za poźno. - Poczułam na szyi nóż baletnicy...

"Opętana Pozytywka"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz