Rozdział 13

404 34 3
                                    

Zamknęłam oczy. Chciałam zrozumieć to, co właśnie się stało. Nie mogłam zrozumieć postępowania moich rodziców. To zabójcy. Z głębokich przemyśleń, wyrwał mnie nóż wbity w moją klatkę piersiową. Zrobiła to. Zabiła mnie.

/*\

Nie mogłam otworzyć oczu. Moje ciało było sparaliżowane. Nie mogłam ruszyć żadną częścią ciała. Czułam, że jeśli teraz pozwolę sobie odpłynąć, nie wrócę. Przegram. Oddam tej rządnej krwi baletnicy moje życie. Mimo iż czułam, że na nie nie zasłużyłam, jakimś cudem Bóg chciał bym to ja żyła. Nie ona. Chciałam poruszyć palcem. Gdyby mi się to udało, proces częściowego wybudzania, uważałabym za rozpoczęty. Usłyszałam muzykę. Poważną, klasyczną muzykę. Szlochy wypełniały pomieszczenie. Otworzyłam oczy. Leżałam w... trumnie? Ubrana w czarną sukienkę, włosy spięte w francuski warkocz, Leżałam bez ruchu w trumnie. Zostałam zamordowana? To chyba jeszcze nie koniec. Podniosłam lekko głowę. W kościele siedziało prawie całe miasto. A w pierwszym rzędzie... Ona. Baletnica. Nagle muzyka zmieniła się. Teraz grała pozytywka. Miałam gęsią skórkę. Usłyszałam głos mojej Ellie. Czytała przemówienie. Na moją cześć.
- [...] Była dla mnie jak siostra. Kochałam ją. - powiedziała przez łzy.
- Też cię kocham siostrzyczko. - uśmiechnęłam się i wstałam.
Ich miny. Miny osób, które oczekiwały mojego pogrzebania były po prostu bezcenne. W tym baletnicy. Jej duże oczy patrzyły na mnie ze złością i pogardą.
- Przesadziłaś. - wyczytałam z ruchu jej ust.
Bez zastanowienia wybiegłam z kościoła. Kierowałam się do domu. Poczułam ból w pięcie. Wbiłam sobie coś z stopę. Nie miałam butów.
- Ugh... - warknęłam i pobiegłam dalej. Przed drzwiami zdałam sobię sprawę, że były one zamknięte na klucz, którego nie miałam.
- Żarty jakieś?! - powiedziałam do siebie.
Jedna myśl. Wsuwka.

Biegłam po schodach. Gonił mnie. Śmiałam się od ucha do ucha. Czułam motylki w brzuchu. Śmiech rozsadzał mnie od środka. Dwa warkoczyki latały na prawo i lewo, podczas, gdy rumieńce na mojej twarzy nabrały jeszcze bardziej buraczkowego koloru. Miałam kilka sekund, by otworzyć sobie drzwi. Drzwi do pokoju rodziców, które zawsze zamknięte były na klucz. Wsuwka. Wyjęłam z moich blond włosów i zaczęłam bezmyślnie kręcić nią w zamku. Otworzyłam. Zatrzasnęłam mu drzwi, centralnie przed nosem. Usłyszałam jego śmiech. Po chwili sama tarzałam się po podłodze, a z moich oczu ciekły łzy. Łzy szczęścia.*

Zaczęłam kręcić nią w zamku. W ciągu kilku lat w sierocińcu byłam już nieźle wprawiona. Po dwóch sekundach drzwi otworzyły się, a ja poczułam znajomy zapach. Zapach domu. Mojego domu. Pobiegłam do kuchni. Wysunęłam szufladę, wyciągnęłam z niej kilka, największych noży kuchennych. Następnie skierowałam się w stronę pokoju. Z pod łóżka wyciągnęłam różowe pudełko. Kłódka. Szlag. Podeszłam do lustra. Uparłam o nie głowę. Miało być tak pięknie. Nagle mnie olśniło. Przesunęłam ręką po górnej "framudze" lustra i znalazłam tam mały, posrebrzany kluczyk.
- Bingo.
Podeszłam do pudełka i delikatnie otworzyłam kłódkę, rzuciwszy ją potem na podłogę. Kryły się w niej pistolety. Pistolety, o których pojęcia nie miał nawet Charlie. Na jego wspomnienie do oczu napłynęły mi łzy. Musiałam być twarda. Przynajmniej teraz. Usiadłam w kącie pokoju. W samym rogu, by nie zaskoczyła mnie atakiem "od tyłu"
- Kiedy przyjdzie, będę gotowa. - mruknęłam.

Siedziałam w kącie. Nic. Od blisko dwóch godzin nic. Czyżby nie przyszła? Czyżbym ją wystraszyła? Może. Moje "wielkie wyjście" z trumny musiało serio ją przestraszyć. Jakim cudem, zmartwychwstałam, nie wiem i czuję, że nigdy się nie dowiem. Zeszłam do kuchni. Jako trupa mnie nie karmili, a ówcześnie mój brzuch dawał o sobie znać. I to bardzo. Jednym z moich noży posmarowałam sobie masłem kanapkę. Tyle wystarczy. Usłyszałam cichy szmer. Zwinne się obróciłam i rzuciłam nożem w miejsce, gdzie przysiegam jeszcze przed sekundą stała baletnica.
- Widzę, że umieranie dobrze robi twojej kondycji. - zamiast baletnicy zobaczyłam roześmianą Ellie ze łzami w oczach. Podbiegłam natychmiast i ją przytuliłam. - A teraz opowiadaj jak to jest bawić się w Jezusa!
- No... Jak "nie żyłam" to...yyy... Nie mogłam niczym ruszyć, niczym. Ani palcem, ani zamrugać oczami. Kompletny paraliż.
- Dobrze... Więc teraz mi powiedz jakim cudem ty właściwie zostałaś zabita... No, jeśli wiesz. - powiedziała.
- Wiem, aż za dobrze. Rozmawiałam z baletnicą i jak się zamysliłam... Wbiła mi nóż w klatkę piersiową... - odparłam i zamknęłam oczy, czując, że nabierają się w nich łzy.
- Anabelle, przykro mi... Ale dlaczego ty rozmawiałaś z tym potworem?!
Opowiedziałam jej wszystko co wiedziałam.
- [...] I teraz chce ukraść moje życie, życie którego brutalnie pozbawili ją moi rodzice... - mruknęłam.
- I jest ci jej żal?
- Ani trochę. Zabiła tyle osób. Tragiczny los jej do tego nie upoważnia. Nic, jej do tego nie upoważnia.
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem.
- Tęskniłaś? - spytała z fałszywym uśmiechem.
- Niezbyt, ale potraktuj tą odpowiedź jak chcesz. - odwzajemniłam fałszywy uśmiech i rzuciłam w nią nożem. Idealnie.
- To bolało ślicznotko. - powiedziała I podeszła do mnie. Przejechała palcem po moim policzku.
- Zabieraj łapska! - krzyknęłam i uderzyłam ją.

*pochyłą czcionką pisane będą wspomnienia Anabelle.

"Opętana Pozytywka"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz