Rozdział 16

470 41 32
                                    

Bez zastanowienia ruszyłam w stronę szpitala. Pełen pogardy wzrok ludzi ani trochę nie wzbudzał we mnie pewności siebie. Bałam się konsekwencji mojej ucieczki.
Promyki słońca delikatnie padały na moją lekko już czerwoną twarz. Nagrzany beton drażnił moje bose stopy, ale nie ustawałam, szłam przed siebie. Przed wejściem do starego budynku stał ochroniarz, więc nie mogłam tam tak po prostu wejść. Udałam się na tyły szpitala, z nadzieją, że ktoś akurat wyjdzie i nie zamknie za sobą drzwi. No cóż, nadzieja matką głupich. Mijały sekundy, minuty, godziny, a drzwi dalej były zamknięte i nie zapowiadało się aby zaraz je chciażby uchylił. Chciałam się poddać, odejść. Przez myśl nawet przeszło mi, aby rozpocząć życie biednej, młodej żebraczki. Być może dobroduszni ludzie wrzuciliby mi do puszki kilka złotych i miałabym co zjeść, lecz biorąc pod uwagę okoliczności, prędzej zostałabym zepchnięta pod jadący pociąg lub żywcem zabita przez drugą "siebie" w różowych baletkach.
Głęboko zamyślona prawie przegapiłam prawdopodobnie jedyną moją okazję, do wejścia do szpitala. Rozmawiająca przez telefon pielęgniarka opuściła go z zawrotną prędkością, a ja wykorzystałam moment i wtargnęłam do budynku. Wszędzie była masa ludzi, chorzy na wózkach inwalidzkich, cali zakrwawieni czy tylko ci, którzy wyglądali jakby zwyczajnie złapała ich grypa. W duchu modliłam się, aby zza rogu nie wyszedł żaden lekarz. Wtedy sytuacja stałaby się dużo bardziej skomplikowana. Mrucząc numer sali, żeby w żadnym wypadku go nie zapomnieć podążałam przez korytarze. Przynajmniej w tym miejscu ludzki wzrok nie sprawiał ze czułam się źle, bo w podobny lub nawet gorszy sposób wyglądającymi ludźmi byłam wręcz otoczona. Stając juz przed drzwiami mojego długoterminowego pokoju spojrzałam przez dziurkę od klucza, aby mieć stuprocentową pewność, że pomieszczenie jest puste. Gdy faktycznie tak było weszłam do środka i chwytając dużą, czarną torbę wrzucałam do niej wszystkie moje rzeczy; ubrania, kosmetyki, klucze do domu, telefon, portfel i tym podobne. Biorąc do ręki telefon zobaczyłam, że mam jedną nieodczytaną wiadomość sprzed około minuty. Jej zawartością było moje zdjęcie, w trakcie pakowania torebki, z podpisem; Powinnaś mieć oczy dookoła głowy, ponad dwa miesiące śpiączki i jeszcze ci mało?   
Złość i niepokój prowadziły bój w mojej głowie. Bałam się odwrócić, bałam się tego co może tam być, co lub kto. Z kosmetyczki wyciągnęłam kieszonkowe lusterko. Umiejętnie posłużyłam się nim, żeby zobaczyć czy jestem bezpieczna, lub czy juz powinnam zacząć się martwić. Odetchnęłam głęboko, kiedy okazało się, że znajduję się sama w pomieszczeniu. Jednak myśl, że gdzieś w pobliżu mnie, pewnie nawet w tym budynku znajduje się osoba, która chce bym cierpiała, której przyjemność sprawiałby mój ból. Moja każda łza, każda ulana kropla krwi byłaby dla niej jak kropla Ambrozji. Odebranie mi życia byłoby równoznaczne z jej potęga. Włożyłam za duży sweter, aby chodź troszkę odwrócić uwagę od swego rodzaju fartucha. Szarpnęłam za zamek od torby, zarzuciłam ją na ramię i opuściłam pokój. Nie sądziłam, że wejście tu będzie aż tak łatwe. No właśnie, aż tak. Jak mawiała babcia; Nie mów hop, póki nie przeskoczysz.
Mądre słowa, zwłaszcza teraz, ponieważ w chwili kiedy wszystko miało skończyć się po mojej myśli, stanęły przede mną dwie osoby, a mi kompletnie odjęło mowy.

"Opętana Pozytywka"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz