01

2.7K 233 72
                                        

Nowy Jork, 10 dni później

          Mówi się, że Nowy Jork to miasto, które nigdy nie śpi. Nawet w noce jak tamta, gdy temperatura powietrza sięgała poniżej zera, a zegarki już dawno wskazywały kilka minut po drugiej. To była pora, podczas której pijani studenci wracali z sobotnich imprez do swoich malutkich mieszkań, zataczając się, klnąc lub śmiejąc głośno. Chodniki zapełniali wiecznie spieszący się gdzieś ludzie, a pod ich nogami plątali się turyści pragnący zobaczyć miasto nocą. Przez ulice natomiast ciągle przejeżdżały żółte, doskonale widoczne taksówki – poniekąd symbol Nowego Jorku, i pracownicy w swoich samochodach zmierzający do domów po nocnych zmianach. Cały hałas, który tworzył się z mieszanki rozmów, krzyków, dźwięków klaksonu, warkotów silnika i przytłumionej muzyki stanowił nikogo niedziwiącą codzienność. Cisza nocna praktycznie nie istniała, gdy było prawie tak głośno jak za dnia. Oczywiście zdarzały się spokojniejsze miejsca, gdzie tylko czasem słyszało się szczekanie psa czy samotnie mknące auto, ale nie należało do nich East Village. Większa wrzawa panowała właściwie tylko w centrum Manhattanu.

          Ta noc nie różniła się prawie od innych zimowych nocy, może poza tym, że było nieco zimniej niż do tego przywykli nowojorczycy. Większość osób przemieszczała się w kurtkach lub innych grubych ubraniach, z czapkami nasuniętymi aż na uszy i szalikami owiniętymi szczelnie wokół szyi. Jedną z ulic biegł wyjątek – nieco ponad dwudziestoletni mężczyzna, ubrany jedynie w ciemne jeansy i podkoszulkę z logo pizzerii. Pociągał nosem, widocznie zmarznięty. Dłonie wcisnął w kieszenie spodni, próbując jakoś je ogrzać i powstrzymując się od zatrzymania taksówki. Już niedaleko. Czarne, mocno falowane, sięgające za żuchwę włosy targał silny wiatr, przy okazji porywając też szal jakiejś kobiecie w płaszczu. Zazwyczaj nie przyglądał się przypadkowym osobom i nigdy nie zwróciłby na to uwagi – nawet nie lubił ludzi – jednak dawno nie widział kogoś z tak wielobarwnymi włosami. Przy tej dziewczynie tęcza spokojnie mogłaby się zawstydzić. Czerwone, pomarańczowe i ciemnoróżowe kosmyki poruszane przez powiew zdawały się płonąć za nią niczym żywy ogień, a te o chłodniejszych odcieniach okalały twarz. Zerknął w tym kierunku jedynie na krótką chwilę, szybko wracając do wgapiania się we własne glany. Biegł przed siebie, byle do w miarę ciepłego mieszkania. O ile ta klitka miała prawo być tak nazywaną.
          Odetchnął głębiej, gdy wreszcie stanął na korytarzu jednej z wielu tamtejszych kamienic. Czekała go jeszcze wspinaczka po schodach, ale starał się o tym nie myśleć. Tak jak o gardle boleśnie piekącym od zimnego, szybko wdychanego powietrza. Wiedział, że powinien dbać o siebie bardziej niż inni. Doskonale to wiedział. Może i był nieśmiertelny i mógł wpłynąć na wiele rzeczy, ale wszechświat kpił czasami z niego, rozkładając w łóżku z powodu najzwyklejszego ze wszystkich chorób przeziębienia. Starał się więc do tego nie dopuszczać, by w żaden sposób nie stać się łatwiejszym celem dla organizacji. Jedynie czasami miewał chwile zwątpienia w to, dlaczego akurat on ma być jednym z tych, którzy dostali drugą szansę od losu. A może przekleństwo?
          Tak naprawdę umarł prawie trzydzieści siedem lat temu. Od tego czasu uciekał i czasami sam już naprawdę nie wiedział, czy przed Archaniołem, sobą, a może prawdą. Tylko jak mógłby się przed nią schronić, gdy codziennie w lustrze widział tego samego, przerażonego dwudziestojednolatka i jedyną na jego ciele bliznę? Mieściła się ona pomiędzy piątym a szóstym żebrem, prawie na środku klatki piersiowej – stworzona przez kulę, którą wystrzelił zwykły, spanikowany złodziej w kierunku otwieranych przez niego drzwi. Wtedy też wrócił zbyt wcześnie z pracy, wtedy też go zwolnili.
          Przełknął ślinę i odgonił niepotrzebne myśli, które jak na złość męczyły go codziennie, gdy tylko znajdował chwilę wytchnienia. Przeszukał kieszenie i wyciągnął klucz. Wiedział, że drzwi dałoby się wyłamać jednym kopnięciem, ale i tak wolał je zamykać, chyba z przyzwyczajenia. Przekręcił klucz w zamku.
          Nagle zachwiał się i skrzywił, przekręcając gałkę. Prawie runął jak długi do środka, ratując się w ostatniej chwili postawieniem kroku. Zamrugał, jakby to miało pomóc. Niestety nie zapowiadało się, aby niespodziewany atak silnego bólu oraz zawrotów głowy miał zamiar ustąpić choćby na moment.  Nie trudził się już nawet z rozbieraniem. Zamknął drzwi, po czym po kilku stąpnięciach opadł na kanapę. Przeklinał siebie za to, że przed wyjściem do pracy zachciało mu się ją złożyć. Przez ostatnie kilkanaście dni niezmiennie witała go posłana dziurawym prześcieradłem, ze zwiniętą w kłębek kołdrą gdzieś pośrodku i poduszką z odbitym kształtem głowy tuż obok. W tamtej chwili nie obchodziło go nic więcej – marzył tylko, by zasnąć i żeby to pulsowanie wreszcie ustało. Zamknął oczy, jęcząc przy tym cicho z bólu. Omdlał, nagle kompletnie wyczerpany i wyzuty z energii, wypuszczając powietrze ze świstem.

ERROR [reaktywacja w 2025]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz