Po dwugodzinnej podróży w nagrzanym od prażącego słońca samochodzie, z ulgą witam chwilę, w której docieramy na miejsce. Nim tata zdąża wyłączyć silnik, ja już jestem na zewnątrz i rozkoszuję się letnim wiaterkiem, przyjemnie smagającym mnie po rozgrzanej twarzy.
Nie mija minuta, gdy słyszę głośne szczekanie psa. Z wielkim uśmiechem na ustach wchodzę przez bramkę na posesje należącą do dziadków i kucam z wyciągniętymi rękami, czekając na przybycie Tireksa — owczarka kaukaskiego, którego dostałam na piętnaste urodziny. Gdy przestał być szczeniakiem jego dość potężna budowa ciała zaczęła przeszkadzać mamie, więc zamieszkał u dziadków. Takie rozwiązanie przypadło do gustu również mojemu tacie, nieposiadającemu talentu do funkcjonowania ze zwierzętami.
Cudem udaje mi się nie wywrócić, gdy pies rzuca się na mnie w geście powitania. Uśmiechnięta od ucha do ucha zanurzam dłonie w gęstej sierści i drapię pupila za uchem.
— Czy mi się wydaje, czy udało ci się urosnąć jeszcze bardziej? — pytam, nie przerywając pieszczoty.
Zwierzak odpowiada mi głośnym szczeknięciem.
W tym samym momencie drzwi domu się otwierają i po chwili na werandzie pojawia się postać uśmiechniętej babci, która widząc mnie, szybko zmierza w moim kierunku z wyciągniętymi ramionami. Głaszczę Tireksa po raz ostatni a następnie, ku jego niezadowoleniu, odsuwam się i wychodzę babci na spotkanie.
— Moja kruszynka! Rany boskie, jak ty wyrosłaś! Schyl się tu szybko, chcę cię przytulić! — zleca kobieta, a ja bezzwłocznie wykonuję jej prośbę.
Faktycznie wzrostem przewyższam niejedną dziewczynę — czasem i chłopaka — w moim wieku. Nigdy jednak nie odczuwałam tego aż tak bardzo, do momentu, gdy nie stanęłam przy babci ledwo sięgającej mi do ramienia.
— Niech no ja ci się przyjrzę — mówi staruszka lekko się ode mnie odsuwając, lecz nie puszczając moich dłoni.
— Jak ty schudłaś w ciągu tych dwóch lat, gdy nas nie odwiedzałaś! Czy ty w ogóle coś jesz? — na jej twarz wkrada się troska.
— Daj jej spokój kobieto! To, że ty wyglądasz jak bańka-wstańka nie oznacza od razu, że Fay wpadła w anoreksję — za plecami babci rozlega się głos dziadka.
Mimo poważnego tonu jakim mówi, na jego ustach igra wesoły uśmieszek zdradzający, że tylko droczy się ze swoją żoną.
— Dziadek! — krzyczę z uśmiechem i rzucam mu się na szyje.
Mimo że nie należę do najniższych osób, mężczyzna i tak bije mnie o głowę. Tradycyjnie ubrany jest w spodnie i kurtkę moro, mimo upału panującego na zewnątrz.
Nasze miłe powitanie przerywa nagle roznoszący się po podwórku pisk. Zaskoczona odsuwam się od dziadka i wraz z nim i babcią zdziwieni rozglądamy się dookoła, by dowiedzieć się co takiego się stało. Dość szybko rejestruję wzrokiem osobę, która przed chwilą tak spanikowała. Nawet nie staram się powstrzymać śmiechu, gdy widzę jak tata z krzykiem ucieka przed Tireksem, gubiąc po drodze moje walizki. Nie muszę długo czekać, by dziadkowie poszli w moje ślady.
Ostatecznie decyduję się jednak zlitować nad tatą i ruszam mu z odsieczą, którą przyjmuje z widoczną ulgą.
***
— Kiedy masz zamiar łaskawie przystąpić do jakichkolwiek działań? — przesiąknięty wściekłością głos matki odbija się od ścian pokoju i atakuje moje bębenki ze zdwojoną siłą.
Oddycham głęboko, nakazując sobie w myślach zachowanie spokoju. Gdy otwieram usta, by coś powiedzieć, po raz setny tego dnia, uniemożliwia mi to kolejna uwaga matki.
— Nasi ludzie są przerażeni, Ren! Zaczynają wątpić w to, że są z nami bezpieczni. Niektórzy na poważnie rozważają odejście. Straciliśmy już zbyt wiele osób, nie możemy dopuścić, by opuściły nas kolejne — gdy wypowiada ostatnie zdanie jej głos zaczyna niebezpiecznie drżeć.
Mimo że w przeciągu kilku ostatnich dni obwinia mnie o całe zło świata i non stop wyskakuje z nowymi pretensjami, podnoszę się z miejsca i otaczam ją swoimi ramionami. Zaczyna szlochać w moją koszulkę, a ja nie mogę się na nią złościć, gdy widzę ją w takim stanie. Od czasu śmierci taty i Michaela usiłuje sprawiać wrażenie twardej i opanowanej, lecz w głębi serca jest tak samo przerażona i bezbronna jak pozostali. Staram się jak mogę sprostać wszelkim oczekiwaniom wymaganym od Alfy, ale to nie jest takie proste, gdy przez całe swoje dziewiętnastoletnie istnienie żyłeś w przekonaniu, że to twój starszy brat obejmie tę najważniejszą funkcję w stadzie. To Mike od wczesnego dzieciństwa przygotowywany był do pełnienia tej roli. To on towarzyszył ojcu na każdym korku. To on ćwiczył pod jego czujnym okiem, podczas gdy ja dopiero uczyłem się czytać. Niestety, także i on zginął u jego boku, podczas ataku buntowników, na który nikt nie był przygotowany. Ponieśliśmy ogromne straty w ludziach. Oprócz taty i Michaela zginęło też jeszcze paru innych członków stada. Ponadto odkryto w naszych szeregach dwóch zdrajców, a i tak nie ma pewności, czy byli to wszyscy.
Z dnia na dzień z najmłodszego i najmizerniejszego syna Alfy sam zostałem przywódcą stada, a ceremonią która rozpoczęła moje panowanie był pogrzeb ojca i starszego brata.
Mama ostatni raz pociąga nosem i odsuwa się ode mnie, przelotnie zerkając na moją twarz. Opuszcza głowę w dół, by ukryć rozmazany makijaż i odzywa się poważnym tonem:
— Teraz na twoich barkach spoczywa odpowiedzialność za całą watahę. Nie możesz pozwolić sobie na żaden błąd — kończy i nie zaszczycając mnie spojrzeniem, wychodzi z pokoju.
Unoszę do góry dłoń zaciśnięta w pięść, chcąc wyładować buzującą we mnie złość na ścianie, jednak w ostatniej chwili się powstrzymuję i jedynie przeczesuję dłonią swoje włosy.
,,Nie możesz pozwolić sobie na żaden błąd " — słowa mamy wciąż rozbrzmiewają w mojej głowie, doprowadzając mnie do szaleństwa.
Ostatecznie ścianie nie udaje się wyjść z tej sytuacji cało.
CZYTASZ
I'm sorry I wasn't what You wanted [wolno pisane]
WerewolfFay Morgan to przeciętna dziewiętnastolatka, której do szczęścia wystarczy malowniczy zachód słońca i ukochany aparat w dłoni. Pragnąc choć na chwilę uciec od hałaśliwego miasta i nadopiekuńczej mamy, dziewczyna postanawia spędzić wakacje u dziadków...