Po południu, tego samego dnia za prośbą babci zgadzam się towarzyszyć jej w zakupach. Dzisiejszego wieczoru na kolacji ma gościć Finn wraz ze swoją dziewczyną Maddie, której istnienie do niedawna było wielką tajemnicą. Tak więc babcia, chcąc się odrobinę popisać, uparła się, by przygotować coś bardziej wykwintnego niż zazwyczaj. Tym oto sposobem znajdujemy się właśnie w największym supermarkecie tej małej mieściny, biegając między regałami w poszukiwaniu wszystkiego, bez czego dziś wieczór nie sposób się obejść.
Dwadzieścia męczących minut później przedzieram się w stronę kas, uważając, by nie rozjechać nikogo wózkiem wypchanym górą zakupów. Przy okazji zastanawiam się, czy nikt nie podawał nigdzie informacji o inwazji zombie, gdyż wtedy ilość zakupionych przez babcię produktów miałaby jakieś sensowne wytłumaczenie. Przypominam sobie jednak, że członkowie rodziny Morganów i sens czegokolwiek, nie idą ze sobą w parze pod żadnym względem.
Z rozmyślań wyrywa mnie znajomy głos, skandujący moje imię.
— Faaaay!
Nim zdążę wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, wyrasta przede mną dobrze znana mi postać z burzą loków na głowie.
— Camille! Dobrze cię widzieć — mówię, posyłając dawnej przyjaciółce szczery uśmiech, który odwzajemnia bez wahania.
Chwilę później mocno mnie przytula, a ja, zaskoczona, dopiero po czasie odwzajemniam uścisk.
— Tak dawno cię tu nie było! Myślałam, że już nigdy nie wrócisz — mówi odsuwając się ode mnie o krok.
— Nie mogłabym nie wrócić, kocham to miasteczko — odpowiadam z uśmiechem.
— Koniecznie musisz przyjść na jutrzejsze ognisko u Charliego! Jestem pewna, że wszyscy się ucieszą, gdy cię zobaczą — mówi podekscytowana, a jej spojrzenie dobitnie informuje o tym, że odmowa nie wchodzi w grę. — Tak strasznie nam cię brakowało przez te dwa lata! — dodaje, być może widząc wahanie obecne na mojej twarzy.
To nie tak, że nie chcę spotkać się z przyjaciółmi. Po prostu nie jestem pewna czy po dwuletniej rozłące, podczas której nasz kontakt ograniczał się jedynie do składania sobie świątecznych bądź urodzinowych życzeń, nadal mogę nazywać ich w ten sposób. W końcu dwa lata to masa czasu, podczas którego wiele zdążyło się zmienić. Nie jestem pewna, czy teraz uda nam się znaleźć wspólny język, a nie chcę aby związane z nimi miłe wspomnienia jakie mam, zostały zastąpione przez te, w których otaczać nas będzie niezręczna cisza, gdy żadne nie będzie wiedziało, co powiedzieć lub zrobić.
— Z chęcią wpadnę — mówię, dochodząc do wniosku, że mimo wszystko warto zaryzykować, gdyż prawdę mówiąc, zdążyłam się stęsknić za tymi ludźmi i nie darowałabym sobie, gdybym przynajmniej nie spróbowała zawalczyć o naszą znajomość.
— To cudownie, Fay! — Po raz kolejny zostaję zamknięta w uścisku. — Przyjdź do mnie jutro koło szesnastej, a zdążymy jeszcze wypić gorącą czekoladę i choć trochę nadgonić zaległości, które uzbierały nam się od ostatniego spotkania.
— W takim razie widzimy się o szesnastej — mówię, wychodząc z założenia, że propozycji, w których wspomina się o czekoladzie, nie wolno odrzucać.
***
Po powrocie do domu pomagam babci w przygotowywaniu kolacji, a ściślej rzecz biorąc, w nakrywaniu do stołu, gdyż moje kulinarne umiejętności nie pozwalają na więcej. W międzyczasie podśpiewuję sobie pod nosem piosenki lecące z radia i mam na oku Tireksa, który walczy z chęcią rzucenia się na zastawiony jedzeniem stół, w razie gdyby jego silna wola zawiodła.
Pół godziny później siedzimy już przy stole, a babcia coraz bardziej rozkręca się w zadawaniu Maddie pytań, z każdą chwilą coraz bardziej osobistych. Finnick wyczerpał już cały arsenał swych groźnych min, żadna jednak nie podziałała na tę wścibską kobietę.
— Wychodzę jutro wieczorem spotkać się ze znajomymi — mówię, decydując się przyjść z odsieczą dla Madison, która okazała się być sympatyczną szatynką, w obecności której mój kuzyn promieniował radością, dzięki czemu dziewczyna od razu zaskarbiła sobie moją sympatię.
— Ouch, naprawdę? — pyta babcia skupiając nagle całą swoją uwagę na mnie, tak, jak chciałam by było.
Słyszę westchnięcie ulgi siedzącej obok mnie Maddie, a Finn posyła mi z naprzeciwka wdzięczny uśmiech, na który odpowiadam mu puszczeniem oczka.
— Tak, spotkałam dzisiaj Camille. Podobno Charlie organizuje jutro ognisko, na które zamierzam się wybrać. Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko — mówię zwracając się do dziadków i taty, ten ostatni jednak jak zwykle buja w obłokach, nie zwracając najmniejszej uwagi na rozmowy przy stole.
Uśmiecham się na ten widok pod nosem. Mój tata od zawsze był dość specyficzną osobą, uciekającą od monotonii świata w każdy możliwy sposób, ale to jedna z cech, za które kocham go najbardziej.
— Oczywiście, że nie mamy nic przeciwko — mówi babcia, a dziadek kiwa głową dając znak, że się z nią zgadza. — Cieszę się, że masz tu jeszcze jakiś znajomych Fay. Domyślam się, że całe wakacje spędzone głównie w towarzystwie dziadków, nie są szczytem marzeń dziewiętnastolatki. Bynajmniej nie ucieszyłyby one mojego nastoletniego wcielenia — dodaje, a ja unoszę ku górze jedną brew, mówiąc:
— Cóż, może ty nie miałaś tak odlotowych dziadków jakich mam ja — mówię, a babcia delikatnie szczypie mnie w policzek z czułym uśmiechem.
____
Ten rozdział pisałam sama, gdyż moja współtwórczyni nie ma czasu usiąść ze mną do opowiadania już od jakiegoś czasu, a nie chciałam abyście musieli dłużej czekać, więc naskrobałam coś w samotności.
Mam wrażenie, że coś tu nie gra, jednak nie mam pojęcia co to takiego. Jeśli Wam uda się to odkryć, będę wdzięczna za wskazówkę.
Zdaję sobie sprawę, że ten rozdział nie należy do najciekawszych, ale przez takie też trzeba przebrnąć, niestety. Mogę Was jednak zapewnić, że w następnym będzie ciekawiej, gdyż w końcu pojawi się nasz wilkołak! Taki mały spojler, ups
Komentujcie! Muszę wiedzieć, czy ktoś to czyta.
CZYTASZ
I'm sorry I wasn't what You wanted [wolno pisane]
WerwolfFay Morgan to przeciętna dziewiętnastolatka, której do szczęścia wystarczy malowniczy zachód słońca i ukochany aparat w dłoni. Pragnąc choć na chwilę uciec od hałaśliwego miasta i nadopiekuńczej mamy, dziewczyna postanawia spędzić wakacje u dziadków...