Rozdział 5

36 3 0
                                    

Siedzę przy zawalonym papierami biurku, czytając raz po raz sprawozdania osób mających za zadanie pilnować granic naszego terytorium, z dnia poprzedzającego śmierć mojego ojca i brata. Łudzę się, że znajdę tu odpowiedzi przynajmniej na część kotłujących się w mojej głowie pytań, przez które od kilku dni nie mogę zmrużyć oka.

Za oknem już od dawna panują nieprzeniknione ciemności, a jedynym co do tej pory udało mi się wydobyć z tej sterty papierzysk jest fakt, że Steve Ragnarson ma poważne problemy z interpunkcją.

Czytam więc jeszcze raz, mimo że tekst zlewa mi się przed oczami w nic nieznaczącą breję, a głowa sprawia wrażenie, jakby zaraz miała wybuchnąć. W pewnym momencie przyłapuję się na myśleniu o tym, że chciałbym aby tak się stało. Chciałbym aby wybuchła. Być może wtedy mógłbym w końcu pójść spać bez lęku, że pewnego dnia wszyscy odkryją w jak słabym człowieku pokładają nadzieję na swoje bezpieczeństwo. Być może wtedy wszystkie pytania, na które nie można było znaleźć dobrej i pocieszającej odpowiedzi, której oczekiwali ode mnie wszyscy, przestałyby mieć jakiekolwiek znaczenie.

W pewnym momencie drzwi do gabinetu się uchylają, wpuszczając do środka woń świeżo parzonej kawy i Colina Whitforda z dwoma kubkami w dłoniach.

Unoszę głowę i napotykam jego wiecznie roześmiane spojrzenie. Zastanawiam się jak bardzo męczące musi być tryskanie radością, gdyż mój przyjaciel sprawia wrażenie wycieńczonego. 

Chcę mu powiedzieć, że to widzę; że przede mną nie jest w stanie tego ukryć. Chcę mu jakoś pomóc i zabrać choć trochę ciężaru, jaki dźwiga na swych barkach. Nic jednak nie mówię, zdając sobie sprawę, że moje są już w pełni obładowane.

Colin stawia oba kubki na wolnej od papierów przestrzeni biurka, po czym przysuwa sobie do niego krzesło, stojące w rogu pokoju. Nie spuszczam z niego wzroku do momentu, gdy nie zajmie miejsca naprzeciw mnie.

  Siema stary. Wspaniale wyglądasz  mówi w końcu, a ja mimowolnie się uśmiecham.

  Dzięki, że to doceniłeś   odpowiadam, sięgając po kubek z parującą cieczą.

Przez następnych kilka minut wpatrujemy się w siebie w milczeniu. Cisza zalegająca między nami nie jest tą niezręczną, a tą pożądaną. Daje chwilę na zastanowienie i przynosi ulgę, wiążącą się z obecnością drugiej osoby.

  Charlie organizuje ognisko  odzywa się nagle Colin i nie czekając na moją odpowiedź, ciągnie dalej:  Wiem, że w tej chwili nie jest to wiadomość, bez której nie byłbyś w stanie się obejść, ale zostaliśmy zaproszeni i uważam, że powinniśmy pójść.

Chcę coś wtrącić, jednak szybko jest mi to uniemożliwione.

  Jeszcze nie skończyłem!   mówi Col, grożąc mi palcem   Pozwól sobie choć na chwilę zapomnieć o całym tym gównie  mówiąc to, zabiera mi sprzed nosa sprawozdanie, które znam już chyba na pamięć   i odpocznij. Dobrze ci to zrobi.

Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź z mojej strony, sięga po kubek z kawą, po czym skupia całą swoją uwagę na skradzionym mi przed chwilą tekście.

  Cholera   mówi już po chwili   Steve Ragnarson ma poważne problemy z interpunkcją.

I ja nie mogę się z nim nie zgodzić.

                                                                               ***

Następnego dnia, tuż przed szesnastą, znajduję się przed drzwiami domu Camille i z jakiegoś powodu czuję się nieswojo. Na szczęście to wrażenie mija w chwili, gdy drzwi mieszkania się otwierają, ukazując uśmiechniętą postać Pani Mortez. Kobieta wita mnie tak, jakby minione dwa lata, podczas których nie dawałam znaku życia, w ogóle nie miały miejsca.

Podążam za nią w głąb mieszkania. Mijamy przedsionek i po chwili znajdujemy się w kuchni, która jest tak samo zagracona, jak to zapamiętałam. Parapet i kilka blatów kuchennych szafek, na których znalazło się dość miejsca, służą za domowy ogródek. W ustawionych na nich doniczkach, pną się ku górze najróżniejsze zioła i warzywa, a w powietrzu unosi się przyjemny dla nosa zapach.

W głębi domu rozlega się stukot czyichś kroków i już po chwili w kuchni pojawia się uśmiechnięta Camille, witając mnie czułym uściskiem.

— Wciąż nie mogę uwierzyć, że tu jesteś. To dlatego czuję potrzebę ciągłego ściskania cię mówi ze śmiechem, wypuszczając mnie ze swoich objęć   Muszę się upewniać, że to nie sen.

Wpatrując się w postać przyjaciółki, zaczynam zdawać sobie sprawę z tego, jak bardzo brakowało mi jej optymizmu i całej osoby. Czując gromadzące się w kącikach oczu, nagłe łzy wzruszenia, zamiast jej odpowiedzieć, decyduję się po prostu ją przytulić.

Okazuje się, że obie potrzebowałyśmy właśnie takiej odpowiedzi.

                                                                        ***

Kolejne dwie godziny mijają nam na nadrabianiu straconych lat, z kubkiem gorącej czekolady w dłoniach.

Leżymy obok siebie na mięciutkim, lekko poplamionym farbami dywanie, a nasze ramiona delikatnie się ze sobą stykają. Wkoło otacza nas bałagan Camille, składający się głównie z poustawianych pod ścianą obrazów i płócien. Tuż za moją głową piętrzy się stosik różnorodnych książek, w których przeważają te o tematyce malarstwa.

Między nami porozwalane leżą niedawno przeglądane przez nas zdjęcia z minionych lat, w większości mojego autorstwa.

Wsłuchana w rozentuzjazmowany głos Camille, przymykam na chwilę oczy i staram się chłonąć z tej chwili jak najwięcej. Na moich ustach błądzi delikatny uśmiech, a wakacje rysują się w jeszcze lepszych barwach.

_____

Kolejny rozdział, który przyszło mi pisać w samotności. Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam. W końcu nadejdą jakieś ciekawsze rozdziały, I promise! Jednak przed wstrzeleniem się z właściwą akcją, chcę, żebyście poznali relacje naszych głównych bohaterów z ważnymi w ich życiu osobami. Wydaję mi się, że to pozwoli Wam poznać ich lepiej, ale jeśli macie co do tego jakieś zastrzeżenia, śmiało piszcie w komentarzach!











To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Aug 04, 2018 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

I'm sorry I wasn't what You wanted [wolno pisane]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz