Rozdział 13

2.5K 150 1
                                    

~Alec~

Siedzieliśmy na kanapie w mieszkaniu tego czarownika. Cały czas na nas patrzył i zastanawiał się. Sam byłem zdezorientowany po tym co się wydarzyło. Na początku myślałem, że to bzdury, wymysł abyśmy zaczęli się bać a teraz? Morgensternowie naprawdę żyją. Nigdy nas o nich nie uczono. Po wyrywane strony w księgach, spalone listy, dokumenty czy księgi, zakaz rozmawiania na ich temat. Wszystko abyśmy nic o nich nie wiedzieli. A tu nagle po latach okazuje się, że to jedno wielkie kłamstwo.

Po chwili dostrzegłem jak ten czarownik dziwnie na mnie patrzy. Uśmiechał się i śledził każdy mój ruch.

-Macie ogromne szczęście-mruknął czarownik.

-Dlaczego?-spytała Jess.

-Gdyby nie on zginelibyście-warknął.

-Nie musiał nam pomagać, dalibyśmy sobie rade-prychnął Colin.

-Tak ci się zdaje młodzieńcze. Wiem po co tu przyszliście. Chcecie się dogadać w sprawie tego zabójstwa, którego dokonaliście. Lecz nic wam to nie da. Możecie przekazać kręgowi, że czas ich terroru niedługo dobiegnie końca-oznajmił po czym wyszedł. Kątem oka dostrzegłe jak posyła mi...uwodzicielski uśmiech?

-Powinniśmy wracać-rzekła moja siostra.

Przytaknęliśmy i zaczęliśmy kierować się w stronę wyjścia.

Po kilkunastu minutach byliśmy w instytucie. Od razu postanowiłem skierować się do gabinetu moje matki. Kiedy już się tam znalazłem, zapukałem i wszedłem.

-Już wróciliście?-spytała zdziwiona.

-Oni naprawdę żyją-oznajmiłem siadając na przeciwko niej.

-Co?

-Jonathan, jego syn tam był-powiedziałem.

Mina moje matki wyrażała szczęście. Sądziłem, że będzie się bała lub była smutna.

-Jadę do Idrisu. Wrócę niedługo-rzekła i skierowała się w stronę wyjścia.

~Maryse~

Po słowach mojego syna miałam pewnoś. Od razu skierowałam się do biblioteki. Nie obchodziła mnie późna godzina, musiałam im powiedzieć. Jak najszybciej przeszłam przez portal. Kiedy tylko znalazłam się w Idrisie od razu skierowsłam się do posiadłości Herondaleów. Wchodząc do ich gabinetu byłam zdenerwowana ale także szczęśliwa. Zobaczyłam mojego męża i od razu się z nim przywitałam.

-Maryse co ty tu robisz? Coś się stało?-spytał zmartwiony mój mąż.

-Oni naprawdę żyją. Alec jak i pozostali widzieli dziś jego syna Jonathana-oznajmiłam.

Spojrzeli na mnie z niedowierzaniem. Na ich twarzach pojawił się uśmiech.

-Zawsze był pomysłowy ale to? Od teraz będzie już tylko lepiej-powiedział Stephen.

-Te plotki to prawda? Valentine żyje?-spytał mój mąż.

-Żyje. Tylko co my teraz zrobimy? Jak go znaleźć?-zapytałam.

-Nie musimy go szukać. To on nas znajdzie o ile już tego nie zrobił. W końcu musiał wiedzieć gdzie będą nasze dzieci-oznajmił Stephen.

-Racja. Teraz pozostaje tylko czekać. On na pewno ma jakiś plan-powiedziała Celine.

~Isabell~

Leżałam w swoim pokoju. Ciągle miałam przed oczami twarz tego chłopaka. Jego białe jak śnieg włosy i szmaragdowe oczy. Muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie widziałam tak przystojnego chłopaka. Na dodatek to co mówił było takie...niezwykłe. Co się ze mną dzieje.

-Bujasz w obłokach siostrzyczko-usłyszałam głos mojego brata.

Nie zauważyłam nawet kiedy wszedł.

-Nie mam pojęcia o czym mówisz-prychnęłam.

-Skoro tak sądzisz. Naprawdę powinnaś ją przeprosić. Jak tak będziesz się zachowywać na pewno cię nie będzie chciał-zaśmiał się.

-No dobra. Może trochę przesadziłam. Przeproszę ją jutro-mruknęłam.

Spojrzałam jak zadowolony wychodzi. Tak naprawdę nie mam zamiaru jej przepraszać. Przyznałam mu rację tylko dlatego żeby dał mi spokój. Nie dam się tak łatwo omotać. Myśli, że jest cwana ale się myli. A co do tego młodego Morgensterna jeszcze będzie mój.

City Of HatredOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz