It's gotta be easier, easier somehow...
Nigdy nie byłam lepiej przygotowana na wyjazd. Dzień wcześniej spakowane walizki, zawartość sprawdzona piętnaście razy. Punkt po punkcie, razem z listą i ku przerażeniu mojego towarzysza podróży, który rozsądnie wycofał się do kuchni, aby nie dostać przypadkiem w głowę jednym z bagaży. Czternaście razy rozsuwany suwak pokrowca – w końcu trzeba sprawdzić, czy sukienka druhny magicznym sposobem nie zdecydowała, że nagle gdzieś się pogniecie.
Setki razy powtarzany w głowie slogan Dasz sobie radę, to już nie ma znaczenia.
Jakimś cudem nagle, pierwszy raz od blisko trzech lat przestawałam w to wierzyć,
Eric nie mógł zrozumieć, jakim cudem ja, robiąca wszystko na ostatnią chwilę, zapominająca nawet dowodu rejestracyjnego, nagle zamieniłam się w cyborga organizacji. Dla niego wydarzenie, w którym miał wziąć razem ze mną udział – ślub mojej najlepszej przyjaciółki, jeszcze z czasów liceum – było dość ekscytujące. Wreszcie poznam twoich znajomych, najwyższy czas! – Rzucił kiedyś, obejmując mnie w pasie i jednocześnie próbując podwędzić pieczonego ziemniaka z półmiska. W sumie nie potrafiłam się temu dziwić – na jego miejscu zastanawiałabym się, czy w ogóle mam jakąś przeszłość, czy może urodziłam się już jako osoba, którą poznał dobre dwa lata temu.
Gdyby tylko wiedział, jak bardzo cieszę się, mogąc w końcu być dla kogoś czystą kartą. Jak widać, o przewrotny losie, do czasu.
- Już jestem! – Usłyszałam zasapany głos i trzaśnięcie drzwiami. Zerwałam się z walizki, na której przed chwilą siedziałam i zaczęłam grzebać w torbie. Aby przypadkiem nie pomyślał sobie, że od dobrego kwadransa gapię się bezmyślnie w ścianę i obgryzam paznokcie, które w ten szczególny dzień miały porażać pięknem. Ups, nic z tego.
Stanął w drzwiach sypialni, z rozwianymi włosami, rozluźnionym węzłem krawata pod szyją i szerokim uśmiechem, ukazującym wspaniałe dołeczki w policzkach. Spojrzałam na niego, mając nadzieję, że moja mina wyraża porównywalny optymizm, ani trochę nie przypominając uśmiechu Jokera.
- Boli cię coś? Brzuch? – W jego głosie natychmiast pojawiła się troska. – Chcesz trochę opóźnić wyjazd?
To było na tyle, jeśli chodzi o moje zdolności aktorskie.
- Wszystko gra. – Powiedziałam, prostując się i cmokając go lekko w usta. – Uderzyłam się tylko w mały palec, te walizki są dosłownie wszędzie. – Przewróciłam oczami, aby dodać moim słowom pożądanego dramatyzmu.
- Ciebie atakują nawet nogi od stołu, kochanie. To zdecydowanie nie jest wina bałaganu. – Odparł, uśmiechając się czarująco i puszczając mi oczko. – Czyli możemy się zbierać?
Nie czekając na moją odpowiedź, chwycił pierwsze dwie walizki i zaczął kierować się z nimi do drzwi frontowych. Obserwowałam każdy jego ruch, starając się znaleźć w tym ukojenie, które pomogłyby mi zwalczyć szaleńcze bicie serca i zbliżającą się hiperwentylację. Wiedziałam, że kiedyś będę musiała tam wrócić, Może prędzej, niż później, ale zawsze. Mimo że zrobiłam wszystko, by odwlec ten fakt w czasie najbardziej, jak tylko się dało.
Teraz jednak Georgina wychodziła za mąż, a ja, jako najlepsza z najlepszych pełniłam zaszczytną funkcję głównej druhny. Wywiązałam się z obowiązku zorganizowania wieczoru panieńskiego, zapraszając całą chmarę żądnych przygód dwudziestoparolatek do Londynu, gdzie obecnie mieszkałam. Wszystko, byle tylko nie oglądać tamtych ulic, tamtych miejsc, tamtego życia.
CZYTASZ
love me blue. I z.m.
FanfictionEllie po pięciu latach wraca do rodzinnego miasta, aby uczcić zamążpójście przyjaciółki z czasów liceum. Czuje, że jest gotowa stawić czoło miejscom, w których przeżyła zarówno chwile najpiękniejsze, jak i te najgorsze. Bo przecież teraz, kiedy skoń...