6.

2K 236 53
                                    


  When all is shaken, be my safety
In a world uncertain, say you'll be my stone.

Dam radę. Dam radę. Jestem dziennikarską piranią. Nie, nie piranią. Rekinem. Mam pióro ostre jak brzytwa. Jak samurajski miecz. Nie powinnam się martwić. Dlaczego w ogóle się przejmuję? Przecież sam cholerny naczelny dostrzegł mój potencjał. Pójdę tam na pełnym luzie i z uśmiechem na ustach. Nie dam się zagiąć.

- Ellie, jeszcze chwila, a będę musiał cię reanimować. Nie zmuszaj mnie, nie mam jeszcze nawet dyplomu.

Dobra. Chyba jednak nie dam rady.

Od piętnastu minut grzebałam w misce płatków i nadal nie poczyniłam zbyt wielkich postępów. Mdliło mnie z nerwów od samego rana, a na myśl o tym, że miałabym jeszcze wcisnąć w siebie śniadanie, prawie biegłam do toalety. Moja twarz przybrała niezdrowy, kredowobiały kolor, dłonie co chwila wycierałam o dżinsy. Modliłam się tylko, aby Harry przypadkiem nie zdecydował się na uściśnięcie którejś z nich. Skończyłoby się to katastrofą.

Pierwsze dwanaście godzin przeżyłam w stanie zupełnej euforii i permanentnego zmęczenia. Po weselu wyszarpałam dla siebie marne trzy godziny snu, po czym musiałam wstać i biec na uroczysty obiad, zorganizowany już tylko dla najbliższych. Mało brakowało, a usnęłabym z twarzą w popisowej karkówce pani Thompson. I dopiero wieczorem zdałam sobie sprawę, co właściwie czeka mnie następnego dnia o dziewiątej. Tą myślą właściwie dostałam po twarzy. Eric musiał znieść wymienianie potencjalnych katastrof, które mogą wydarzyć się w drodze do siedziby portalu i prawdopodobnych wpadek już na miejscu. Oczywiście, miałam być ich główną bohaterką. Dziwiłam się, że nie zwariował albo mocno mną nie potrząsnął w trakcie tego wydłużonego aktu autodestrukcji. A jeśli tego chciał – cóż, dość umiejętnie tę chęć ukrywał.

Spojrzałam na niego przez dzielący nas kuchenny blat. Widziałam, że jest lekko zaniepokojony, ale w dużej mierze rozbawiony moją histerią. W tym momencie uparcie wpatrywał się w leżący przed nim podręcznik, ale po drgających kącikach ust zorientowałam się, że wcale aż tak nie koncentruje się na nauce. On, w przeciwieństwie do mnie samej, był wręcz przekonany o moim sukcesie. Nawet nie brał pod uwagę innej opcji.

- To – oskarżycielsko wskazałam na niego łyżką – wcale nie jest zabawne. Umieram ze strachu.

- Cóż – jego głos drżał, jakby próbował stłumić wybuch śmiechu – technicznie rzecz biorąc, wcale nie umierasz. Wszystkie czynności fizjologiczne są zachowane, więc...

- Jeśli próbujesz mnie rozbawić, to wyjątkowo ci to dzisiaj nie wychodzi. – Mruknęłam, z plaskiem odkładając łyżkę na szczyt góry rozmiękłych płatków kukurydzianych z mlekiem i wbijając w nie oskarżycielskie spojrzenie.

Usłyszałam westchnięcie i szuranie stołka po podłodze. Chwilę później dłonie Erica wylądowały na moich barkach i delikatnymi, okrężnymi ruchami zaczęły je rozmasowywać. Wbrew sobie przymknęłam oczy i odchyliłam głowę, pozwalając, aby obdarzył mnie kilkoma krótkimi pocałunkami. Mógł tak od razu, a nie bawi się w jakieś głupie drwiny.

- Słuchaj, Archer – powiedział cicho, układając brodę w zagłębieniu mojej szyi – nie wiem, ile razy mam ci powtarzać, że jesteś najlepszą możliwą kandydatką na to stanowisko. Nawet, jeśli trochę z przypadku. – Zachichotałam i położyłam jedną dłoń na jego własnej, znacznie większej. – Dlatego pójdziesz tam, będziesz tak samo cięta i błyskotliwa, jak w sobotę, a Styles będzie dziękował Bogu za pomysł, jaki mu podsunął. Ale jeśli jeszcze chwilę dłużej będziesz siedzieć i się nad sobą rozczulać, to istnieje spore prawdopodobieństwo, że zaliczysz pierwsze spóźnienie. A chyba byś tego nie chciała, no nie?

love me blue. I z.m.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz