Rozdział I

79 8 7
                                    

Woda jest źródłem życia, którego człowiek potrzebuje dwadzieścia cztery godziny na dobę. Jesteśmy zbudowani z siedemdziesięciu procentów wody, czyli jesteśmy jej nieopartą częścią.
Jednak dlaczego czasami jest ona strasznie śmiercionośna? Brak jej powoduje u nas odwodnienie, a brak oddechu powoduję śmierć w męczarniach.

Dlaczego więc nadal nie umarłam będąc całkowicie na dnie oceanu?

 Ogromne zimno w okolicach moich kończyn powodował ich paraliż, przez co nie mogłam się wydostać ze ściany wodnej. To przez wodę, która zaczęła wypełniać moje płuca. Czułam każdą kroplę na moim ciele, jednak coś mi nie pasowało, tak jakbym sama sobie to wmówiła.  Jęknęłam, odczułam jak to zrobiłam, jednak mój umysł nadal nie rejestrował nic ze świata rzeczywistego.

Coś nadchodziło z ogromną siłą. Dotknęło to moich pleców i pchało mnie do góry. Był to wręcz niebiański dotyk, którego nie zastąpi dotyk prawdziwej miłości. Pchając mnie prosto do ściany wody, przez którą miałam się wynurzyć znalazłam wspomnienia, których nie chciałam pamiętać, albo raczej nie mogłam. Były to złe urywki, w których cierpiałam. Od razu poczułam kłucie w prawym ramieniu i gdy tylko na nie spojrzałam, ujrzałam rozpływającą się krew.

Szybko znalazły się na nim czyjeś męskie i gładkie dłonie. Zakryły ranę, która z każdą minutą bolała coraz bardziej. Później ujrzałam jego twarz, która wydała mi się znajoma. Dokładnie pamiętałam każdy skrawek jego skóry, oraz rysy jego szczęki.

Nie mogłam jednak patrzeć na niego długo. Rękoma zaczął ciągnąć mnie prosto na powierzchnię a gdy tylko z niej wyszłam ujrzałam ciemność. Moje oczy były zbyt ciężkie, abym mogła je podnieść. To jak ze sztangą na siłowni. Tylko mocni  fizycznie i psychicznie mogą ją podnieść. Próbowałam jednak się wysilić, aby uwolnić się od tego dziwnego uczucia bezsilności. Walczyłam z ciężkimi powiekami, które w końcu się poddały.  Moje oczy zaczęły się powoli otwierać, a świadomość po prostu wracała z każdym momentem walki.  Powoli zataczałam się w blasku świata, odchodziłam od cholernej ciemności i zimna. 

Kiedy w końcu mi się to udało, gdy uwolniłam się całkowicie z ciemności mój obraz był zamazany, a w głowie echem odbijały się dwa słowa:

Kim Jongin...

Od razu po moim cieple rozszedł się dreszcz, który przywrócił prawidłowy obraz. Z pewnością nie byłam w miejscu bardzo mi znajomym, czyli w moim pokoju. Ledy w długich lampach paliły moje oczy, tak samo jak biała ściana. Mruknęłam cicho na tą biel, przez co od razu poczułam dłoń, która mocniej ścisnęła moje knykcie.

Obróciwszy się w stronę uścisku zobaczyłam moją mamę, która zapłakana patrzyła na mnie z iskierkami w oczach.

Na jej twarzy mogłam zobaczyć trochę więcej zmarszczek, niż wczorajszego dnia. Nawet zmieniła kolor włosów z blond na kasztanowy brąz, który podkreślał bladość jej skóry, oraz srebrzystość oczu.

-Obudziła się...- wyszeptała, wycierając łzy z rumianego policzka.

-Gdzie jestem?- zapytałam od razu, próbując się rozejrzeć, jednak moje obolałe ciało odmawiało mi posłuszeństwa.

-W szpitalu...- wyszeptała po raz kolejny i ucałowała moją dłoń.

-Jak się tu znalazłam?- zapytałam słabo, patrząc jej w oczy.- Ostatnie, co pamiętam, to jak kolega odprowadził mnie pod dom...- zaśmiałam się głupio na te słowa.

-Co?- zdziwiła się matka, lekko odchylając się do tyłu. – O czym ty dziecko mówisz?

Zamilkłam, przełykając głośno ślinę i znowu skierowałam wzrok prosto w rażący sufit. Pomimo słabego ciała nadal mogłam wykonywać podstawową czynność. Jednak nie to było teraz ważne - a raczej to, co stało się przed przyjściem do szpitala. Dokładnie pamiętam, jak kolega z mojej klasy odprowadził mnie pod dom. Nie pamiętam jednak jego imienia, ani naziwska. Sama nie wiedziałam, co mam na to wszystko powiedzieć. Puzzle wspomnień wcale nie układały się w mój ostatni obraz widziany przez własne oczy. 

Jeźdźcy Zapomnienia //CHWILOWO ZAWIESZONE - POPRAWKI!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz