2. Dziesięć lat później...

339 27 3
                                    

*Jessica*


     Stałam w czarnym płaszczu na połyskujących, chodnikowych kaflach. Ciepłe krople deszczu opadały mi na twarz, jednocześnie mieszając się z łzami... Łzami pełnymi żalu i bólu.
     Podjechał do mnie ciemny samochód. Usiadłam na tylnym siedzeniu, kładąc obok siebie walizkę. Oparłam głowę o szybę. Cała parowała pod wpływem mojego oddechu. Kompletna cisza sprawiała, że moje serce zaczynało krzyczeć. „Wróćcie do mnie", myślałam, spoglądając w szarawe niebo. Stare blokowiska otoczone były gęstymi obłokami chmur. Spojrzałam na mój nadgarstek, na którym miałam bliznę po pożarze.
     Ojciec się upił i.... Nie chcę tego wspominać. W każdym razie, to właśnie wtedy straciłam matkę. Tą, która mnie nigdy szczerze nie pokochała. Obchodziły ją tylko własne zapotrzebowania. Co do rodziców, aktualnie nie ma ich obu. Właśnie jadę do nowego „domu". Co ja gadam... Nigdy nie będę w stanie nazwać tego prawdziwym domem. To „Dom dziecka". Nie będzie tam oparcia, na nikim. Będę samotna ze swoimi problemami, tak samo, jak reszta dzieciaków. Nie wyobrażam sobie dnia, w którym będę musiała zostać adoptowana. Wolałabym już do końca życia być zamkniętą w sobie. Nie będę w stanie zaufać nowej rodzinie. Zresztą... Moja psychika jest już wyniszczona na tyle, że wszystko dookoła zaczyna mnie coraz mniej obchodzić.
     Z natłoku myśli zmorzył mnie sen.

                                       ~~~~~~~~~~~~~~~~~~*~~~~~~~~~~~~~~~~

     - Jeny, nic Ci nie jest?! - Usiadłam obok leżącego przyjaciela, który z trudem łapał oddech.
     - Znowu.... Znowu mnie pobili. - Próbował się podnieść.
     Dusił w sobie chęć płaczu. Miał podkrążone oczy i podartą koszulę.
     - Cholera, jacy idioci. Wstawaj! - Przerażona podałam mu rękę.
     Złapał mnie suchą dłonią. Usadowiłam go na drewnianej ławce.
     - Musisz z tym do kogoś pójść, Leondre...
     - Nie, nie mogę.
     - MUSISZ! - Devries unikał mojego spojrzenia. - Nie udawaj, że to nic wielkiego.
     - Czuję się jak ostatnia ciot...
     - Nie mów tak – przerwałam mu, łapiąc go za nadgarstek. - Jesteś bardzo silny, Leo. Nie poddawaj się bez walki. Nie pozwolę, aby dalej Cię krzywdzili. - Z trudem łapałam powietrze.
     Prześladowali go, wyśmiewali, a ja nawet nie wiedziałam, jak mu pomóc. Miał zaledwie trzynaście lat... Dlaczego to robią? Moje oczy zaszły mgłą. Zamrugałam, aby się nie rozpłakać.

                                         ~~~~~~~~~~~~~~~~~~*~~~~~~~~~~~~~~~~

     Na swojej dłoni poczułam czyjś dotyk. Delikatnie uchyliłam powieki, a moim oczom ukazał się chłopak. Wyglądał na siedemnastoletniego. Podejrzewam, iż był wolontariuszem w domu dziecka. Posłał mi ciepły uśmiech, a ja podniosłam się na fotelu i rozejrzałam.
     - Dojechaliśmy – wyszeptał.
     Był w granatowej bluzie, która doskonale opinała jego umięśniony tors. Wiatr rozwiewał mu brązową grzywkę.
     - Pozwól, że wezmę Twoją torbę - dodał.
     Nadal jeszcze żyłam snem. Powróciło wspomnienie... Wspomnienie Leondre Devries'a, który teraz spełnia swoje marzenia. Chłopak uciekł z częścią mnie do Brytanii. Zignorował to, że właśnie ja nakłoniłam go do wystąpienia w brytyjskim „Mam talent", dzięki któremu odniósł sukces. Ponadto pomogłam mu sprzeciwić się prześladowcom. Pisał ze mną i był wdzięczny przez jakieś sześć miesięcy po wyjeździe... Później zaprzestał ze mną rozmów. Do tej pory się nie spotkaliśmy.
     - Poradzę sobie – wydukałam, po czym chwyciłam za zielonkawy pasek od walizki. Na szczęście deszcz ustał.
     Szliśmy w nieznajomym mi kierunku, do jakiegoś ogromnego budynku.
     „To właśnie tu przeżyję resztę swojego nędznego życia".
     Kroki, stawiane przez nas na kamiennej ścieżce, odbijały się echem w mojej głowie.
     - Nie jest ci za zimno? - Spojrzał na mnie brunet spod długich, czarnych rzęs. Dopiero wtedy zauważyłam, że zostawiłam płaszcz w samochodzie.
     - Nie – odparłam, próbując nie wyjść na niezdarną.
     - Masz. – Zdjął z siebie granatową bluzę.
     Gdybym nie była taka zamknięta w sobie odparłabym coś typu: „Nie! Pięknie w niej wyglądałeś".
     - Nie dawaj mi jej. Będziesz chory.
     - Przestań. – Zaśmiał się, dalej trzymając w ręku bluzę. - Nie odpuszczę, uparty jestem - zakpił.
     Wzięłam ciuch i nałożyłam na siebie.
     - Dzięki.
     Na podwórzu było duszno. Kiedyś lubiłam wilgotne powietrze, ale teraz kojarzy mi się
z nadchodzącym złem.
     Ehh, w złych chwilach zawsze słucham BARS & MELODY. Charlie... Ten chłopak ma tak cudowną duszę. Zawsze potrafił mnie pocieszyć, nawet zwykłym postem na Twitterze. Zresztą Leo również.
     Odruchowo schowałam rękę do kieszeni w poszukiwaniu telefonu, ale nie było go tam. Nie miałam pieniędzy na coś takiego. Tak, czternastolatka bez komórki. Chciałam teraz móc włączyć sobie „Hopeful" i odpłynąć, ale nie miałam takiej możliwości. Teraz będę musiała mierzyć się z trudnościami każdego dnia i nikt ani nic nie będzie w stanie mi pomóc.
     - Jak masz na imię? - zapytał chłopak, widząc na mojej twarzy zamyślenie.
     - Jess, Jessica. – Nie potrafiłam nawet spojrzeć mu w oczy.
     - Ja jestem Dawid. – Czułam na sobie jego wzrok, ale mimo wszystko dalej milczałam. - Wiesz... Znam Twoją historię. Bardzo mi przykro, że musiałaś tyle przeżyć.
     - Nie mówmy o tym – przerwałam mu, dalej wpatrując się w mokre, chodnikowe kafle.
     „Nie wiesz wszystkiego".
     - Jak wolisz. Mnie możesz ufać. - Przystanął, tym razem oczekując odpowiedzi.
     - Nie ufam nikomu. I raczej nigdy nie zaufam - stwierdziłam stanowczo, przyciszając ton.
     Ogarnęły mnie lekkie wyrzuty sumienia, więc zaczęłam iść dalej.
     - Przepraszam. Nie chciałem wywołać na Tobie presji – powiedział, doganiając mnie.
     - Jest w porządku.

****

     Staliśmy przed ogromnymi, drewnianymi drzwiami. Z ogrodu słychać było poszczekiwanie jakiegoś psa. Dawid chwycił za złotawą klamkę, powolnie ją przekręcając.
     Rozejrzałam się po budynku. Był ogromny, ładnie przystrojony. Opiekunowie wydawali się mili, a pacjenci...? Chyba niedługo się przekonam. Brunet już chciał chwycić mnie za rękę, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Skinął mi głową, abym poszła za nim. Przemierzaliśmy szeroki korytarz, mijając różne sale. Te dla noworodków, jak i dla starszych dzieci.
     „Nastolatkowie: 13 – 17 lat".
     Weszliśmy. Na wstępie przywitał nas wysoki, dobrze zbudowany, mężczyzna. Stanął przed nami jak wryty.
     - To Ty jesteś Jessica Rose?
     - Tak, to ja.
     - Cały dzień na Ciebie czekaliśmy! - Na jego twarzy zagościł uśmiech. – Już baliśmy się, że coś nie tak.
     - Wszystko dobrze - wtrącił siedemnastolatek, stojący obok.
     Siwiec podał mi notes.

     - Wpisz się tu. Dawid Cię oprowadzi.

     Zrobiłam to, co nakazał i spojrzałam ukradkiem na bruneta. Gdy człowiek o czarnej karnacji odszedł, chłopak oznajmił, abym poszła zanim.
     Najpierw powędrowaliśmy do jadalni, gdzie siedziało kilkoro nastolatków. Była przestronna, niczym restauracja. Znajdowały się w niej stoliki sześcioosobowe, czteroosobowe oraz dwuosobowe. Można było także usiąść w pojedynkę. Ku mojemu zdziwieniu, mogliśmy jeść o wybranej godzinie, byle przed 22:00.
     Następnie brunet pokazał mi kuchnię i pokój, do którego mamy przychodzić w razie potrzeby. Dał mi zobaczyć również swoją sypialnię. Powiedział, że mogę tu zaglądać, gdy będzie mnie dręczył jakiś wewnętrzny problem, a on przyjmie mnie z otwartymi ramionami i postara się pomóc. Wróciliśmy na korytarz dla nastolatków.
     Z sali głównej rozlegał się czyjś śpiew:

„Please help me God, I feel so alone.
I'm just a kid. I can't take it on my own". 

     - Co to? - Zmarszczyłam brwi, rozpoznając melodię.
     - To tylko wielkie fanki BAM. – Zaśmiał się.
     Byłam lekko zdziwiona, ale cieszyłam się, że będę mogła pogadać z kimś o Charliem. Tematu Leo wolałam jednak unikać. 
     - To twój pokój – Wyrwał mnie z zamyśleń brunet, otwierając drzwi do jakiegoś pomieszczenia.
     Białe meble dodawały świeżości kremowym ścianom. Małe łóżko idealnie wpasowywało się w kąt.
     - I jak?
     - Lepiej, niż się spodziewałam. - Próbowałam się uśmiechnąć, ale to jeszcze nie ta chwila.
     - No dobrze, jest 18:00. Rozgość się, a ja będę leciał. Zajrzę późniejszym wieczorem.
     - Dobrze. - Gdy kierował się do wyjścia, zatrzymałam go. - Dziękuję za wszystko.
     - Nie ma za co. - Na jego twarzy zagościł uśmiech, który starałam się odwzajemnić, ale znowu nie wyszło.

Zapomniana przez Barsa //BaMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz