[2] XVII - Ishval

962 117 6
                                    


Szedłem dość raźnym krokiem w stronę oddalonego o jakieś dziesięć minut drogi od nas osławionego "Rozstaju pod Dębem". Od miejscowej ludności zasłyszałem ciekawą opowieść. Podobno w czasach, gdy Magowie nie parali się polityką (czyli bardzo dawno temu), Król (tu również nie było zgodności co do imienia) upatrzył sobie to miejsce jako idealne do wieszania złodziei, ale przede wszystkim morderców. Zła sława owego rozstaju jeszcze bardziej mnie intrygowała, pomimo zarzekań Casci, że zabiła tam naszego byłego Herszta.

- Nie pędź tak, jakby cię stado dzikich psów goniło - ofuknął mnie Yngard dziwnie kobiecym sposobem.

- Wybacz, przyjacielu. Po prostu... chcę to mieć już za sobą.

- I być pewnym, że ta mała kurwa kłamała?

Skinąłem mu głową w geście potwierdzenia.

- Nawet nie wiesz, jak ja tego chcę. Bardziej mnie jednak zastanawia, co może oznaczać "wybrałam różę" i dlaczego to mamy powiedzieć tej... - odchrząknął. - Avelli.

- Nie mam pojęcia. Ale zagadka zaraz zacznie się rozwiązywać.

Zgodnie z zapowiedzią siostry Echo, wioska, w której mieszkaliśmy przez ostatnie miesiące, spłonęła. Wojska naszego kraju zrównały zgliszcza z ziemią. A ludzie... cóż, patrzyli na nas wilkiem jakby doskonale zdając sobie sprawę, że to przez nas. Omijali szerokim łukiem, gdy przyszło nam iść w tą samą stronę, niektórzy nawet rzucali wyzwiskami. Nie powiem, trochę żałowałem, że tak to rozegraliśmy, ale czasu niestety nie cofnę.

- Mam wrażenie, że odkąd wróciłem ci sprawność od pasa w dół, to jakby ci sił przybyło.

- Uleczyłeś mnie, nie masz czemu się dziwić - odparłem z drwiącym uśmiechem i zrównałem się z Magiem.

- Zapamiętać: nigdy nie leczyć tego chama i prostaka.

Obaj zaśmialiśmy się pod nosem, po czym zarobiłem solidny cios w ramię, ale nie oddałem.

Szło mi się jakoś dziwnie lekko. Wiedziałem, że idę do tamtego miejsca tylko w jednym celu - udowodnić, że Casca kłamała. Cóż, jeden kłamca w tą czy w tą za bardzo różnicy nie zrobi, ale przydałoby się wiedzieć, czy mamy w niej wroga czy przyjaciela.

Gdy minęliśmy zakręt, naszym oczom ukazał się cel naszej podróży. Droga rozwidlała się tu, a pośrodku owego rozwidlenia rósł wiekowy dąb, drzewo majestatyczne niczym władca i potężne jak wojownik. Zielona korona w półmroku wieczora wydawała się ogromna, jakby mogła schować pod sobą cały zamek.

Yngard westchnął cicho. Dawno już, bardzo dawno, nie widzieliśmy potęgi przyrody w całej swej okazałości jak teraz.

Przed wiekowym drzewem stała tablica z nazwami większych miast i strzałkami, w którą stronę się kierować. Była wysoka, ale nie to sprawiło, że nie mogłem oderwać od niej wzroku. Co prawda początkowo pominąłem ten szczegół, jednak teraz aż uderzył mnie w oczy. Do drogowskazu przywiązany był człowiek, martwy człowiek.

Rzuciłem się biegiem w jego stronę, mój przyjaciel tylko stał i patrzył, zaskoczony. Jakim cudem ta tkliwa historyjka opowiedziana nam przez czarnowłosą miałaby być prawdziwa...?

Trup trochę już tu wisiał, ale rozpoznałem twarz, gdy tylko na nią spojrzałem. Herszt.

Nie miał koszuli ani odwiecznej kurtki, zamiast tego wiele cięć na szerokiej piersi. Przez chwile poczułem żółć w gardle gdy zrozumiałem, czym jest przywiązany. To nie była lina, to jego własne jelito z rozciętego brzucha...

Zaraz jednak przeszedłem nad swoimi odczuciami do porządku dziennego. Trup został zasztyletowany, uprzednio torturowany i głodzony. Poczułem wyrzuty sumienia, że tak o nim zapomnieliśmy... Osobiście byłem pewien, że odszedł stworzyć swoje bractwo na zgliszczach starego, a teraz... Widzę, jak się myliłem.

Nie Igraj Z OgniemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz