Rozdział I

507 50 5
                                    


  Właściwie to nie wiedział dlaczego uciekł. Strach? Złość? Niepewność? A może wszystko naraz. Wiedział jedynie, że nie chce siedzieć w jednym pokoju z nimi. Nazywali się jego rodziną, a upokarzali go za każdym razem. Tak nie powinno być, to miał być normalny, spokojny wieczór.
Merlin spojrzał na gwiazdy nad swoją głową. Światła miasta nie pozwalały obserwować nieba, ale widział wyraźnie jedną z gwiazd na północnej stronie nieba. Usiadł na dachu i oparł się o komin, spoglądając w mrugającą plamkę. Wiedział, że nazywa się Altair i traktował ją trochę jak przyjaciela, z którym zawsze mógł pogadać.
- To przecież nie moja wina... - powiedział, patrząc w górę. - Nie prosiłem się o to, taki się urodziłem...
-Do kogo ty do diabła mówisz? - usłyszał głos zza komina i podskoczył.
-Ja... Ja mówiłem do siebie. - wymamrotał, rozglądając się jednocześnie za posiadaczem tego głosu. Przechylił się w prawo i wyjrzał zza cegieł, żeby zobaczyć twarz Arthura z ostatniego piętra. Oboje odskoczyli.
- Co ty tutaj robisz? - spytał Merlin, odsuwając się kawałek. Tak na wszelki wypadek. Arthur był znany z treningów sztuk walki. Nie to co on. On tylko robił kawę.
- Mógłbym zadać to samo pytanie. - prychnął chłopak. - To moje miejsce.
- To też moje miejsce. - odparł z jadem Merlin a Arthur zaczął się śmiać
- Nie, ty nie rozumiesz. - powiedział. - To miejsce należy do mnie.
Merlin uniósł brew.
- Zapłaciłem za nie. Dość dużo jeśli mam być szczery.
- Bogate dzieciaki... - mruknął Merlin, wracając do poprzedniej pozycji i odzywając się już głośno:
- Rób co chcesz, bo ja się stąd nie ruszam.
- Ja też nie. - odparł Arthur zza komina. - Tylko na litość boską, trzymaj swoje myśli dla siebie.
Merlin zerknął na Altaira ale gwiazda już nie była taka jasna. Westchnął, z przeczuciem, że coś się zmienia, tylko nie miał pojęcia co. Nie wiedział też, czy to było dobre czy złe.
- Cholera jasna, nie dam rady tak dłużej! - głos Arthura wyrwał go z zadumy. Zerknął w prawo, gdzie pojawiła się twarz chłopaka. Spojrzał na niego pytająco, a ten tylko westchnął i usiadł obok niego.
- Więc... Co tutaj robisz? - spytał Arthur.
- Siedzę jak widać. Lubię patrzeć na gwiazdy.
- Nie bądź taki oschły. Ja jestem miły.
- Miły?
- Miły. Jestem. Nawet bardzo.
- Tak, a krowy latają.
- Niemiły byłbym jakbym cię zrzucił z dachu.
- Nie ośmieliłbyś się. - na twarz Merlina wpłyną mimowolny uśmiech, na który Arthur odpowiedział, unosząc kącik ust.
- Chcesz się przekonać? - spytał, przechylając się w jego stronę.
- Nie, raczej nie. - odparł Merlin, przesuwając się kawałek, tak że oboje mogli opierać się o komin.
- Dziękuję. - Arthur usadowił się wygodniej i spojrzał na niego. - Dlaczego tu przyszedłeś?
- Rodzina. Odwiedziła nas moja ulubiona ciotka. - sarkazm spłynął z języka Merlina z łatwością.
- Rozumiem cię doskonale, za każdym razem kiedy rozmawiam z ojcem, któryś z nas czymś rzuca. Zazwyczaj są to ostre przedmioty.
Merlin spojrzał na niego, nie do końca pewien, czy to był żart. Twarz Arthura była poważna, ale w oczach czaiły się ogniki, wyraźne nawet w półmroku jaki panował na dachu. Merlin zaśmiał się i od razu poczuł się lepiej.
- Dzięki. - powiedział.
- Za co?
- Nie wiem. Chyba za to, że tu ze mną siedzisz.
- Nie ma sprawy. - Arthur się zaśmiał i poklepał go po ramieniu. Oboje westchnęli a potem oparli się o komin i spojrzeli w górę. W zasadzie niczym się to różniło od siedzenia po przeciwnych stronach cegieł, ale ciepłe ramię Arthura dawało Merlinowi zaskakujące poczucie bezpieczeństwa. Choć to pewnie tylko złudzenie, bo Arthur jest bogatym rozpieszczonym dzieciakiem, a przyjaźń z nim nie ma sensu. A tak przynajmniej myślał Merlin. Nie wiedział jeszcze jak bardzo się mylił.  


Witam! Nienawidzę robić notek pod pierwszymi rozdziałami, są takie niezręczne... Nie ważne, to była taka krótka zapowiedź reszty historii. Przysięgam, że wraz z rozwojem akcji rozdziały będą dłuższe.

Pro BonoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz