Rozdział IV

271 42 3
                                    


Cholera jasna.

Tak brzmiały pierwsze słowa Merlina następnego ranka. W ustach miał sucho jak na pustyni, czuł jak jego własny oddech zabija wszystkie rośliny w pokoju, a na dodatek w głowie krasnale urządziły sobie kuźnię.

- Merlin? - jego mama weszła cicho do pokoju ze szklanką w jednej ręce i tabletkami w drugiej.

- Nigdy więcej nie piję. - wymamrotał chłopak, zanurzając głowę w poduszce. Usłyszał jak mama się z niego śmieje. Ona zawsze taka była. Ostrzegała go przed konsekwencjami, a kiedy jej nie słuchał nigdy nie krzyczała. Spokojnie czekała, aż sam wyciągnie wnioski i zrozumie lekcję.

- Pocieszę cię, że John wcale nie wygląda lepiej. Alice już zdążyła mi zrobić wykład o tym, jak cię wychowałam, skoro pozwoliłeś jej synkowi się upić.

Merlin podniósł głowę i odwrócił się, spoglądając na matkę.

- Właściwie to czemu oni tu siedzą? - spytał.

- Chcieli zwiedzić miasto i nie mieli się gdzie zatrzymać.

- Ciągle to powtarzasz... Ale ja czuję, że jest inaczej. - powiedział obojętnym głosem, popijając tabletkę wodą.

- Nie bądź taki mądry. - zaśmiała się kobieta.

- Mamo. Mam szósty zmysł pamiętasz? - zaśmiał się Merlin, pukając palcem w skroń. Matka tylko pokręciła głową z uśmiechem.

- A ja mam matczyny instynkt, którym mówi mi, że jak zaraz nie wstaniesz, to spóźnisz się do pracy.

Merlin spojrzał na zegarek i poderwał się z łóżka. Opanował zawroty głowy, wypił resztę wody i zaczął szukać koszulki wśród sterty ubrań.

- Posprzątałbyś tu. - powiedziała kobieta, idąc w stronę drzwi.

- A po co? I tak nikt do mnie nie przychodzi. Z wyjątkiem Gwen, a ona jest przyzwyczajona.

Kobieta westchnęła i wyszła z pokoju. Merlin przebrał się i ruszył do łazienki. W pośpiechu umył zęby i złapał za torbę z koszulką z logiem kawiarni.

- Cześć mamo. - powiedział, całując kobietę w policzek i prawie wybiegając z domu. W kiosku po drodze kupił butelkę wody, a potem poszedł w stronę kawiarni. Głowa wciąż go bolała, a w ustach miał sucho, ale nie był to najgorszy kac w jego życiu. Czuł się na tyle znośnie, że dotarł do pracy na pięć minut przed otwarciem i mógł jeszcze szybko podleczyć się zaklęciem. Przebrał koszulkę na bordowo – granatowe polo i z uśmiechem stanął za ladą, obok Gwen.

- Nieciekawie wyglądasz. - powiedziała przyjaciółka, polerując ekspres, zanim zejdą się klienci.

- Ja i John mieliśmy wczoraj baromaroton. Z Arthurem. - odparł Merlin, pocierając twarz, z nadzieją, że doda to mu trochę kolorów. Gwen pisnęła radośnie nad jego uchem.

- I jak było? - spytała podekscytowana.

- John padł jak nieżywy, a ja i Arthur uprawialiśmy gorący seks u niego w mieszkaniu. - prychnął Merlin, przygotowując czekoladową mokkę dla ślicznej brunetki.

- Słucham?! - Gwen prawie rozlała mleko, spoglądając na przyjaciela z szeroko otwartymi oczami.

- Żartuję. Cały wieczór patrzyliśmy jak John próbuje wyrwać jakąś dziewczynę i obstawialiśmy, która będzie następna. - powiedział, odwracając się do klientki. - Trzy pięćdziesiąt.

Odebrał zapłatę i podniósł głowę na dźwięk otwieranych drzwi. Stal tam Arthur, wyglądając nie na dziedzica fortuny, a na zmęczonego, skacowanego pracownika biurowego. Co nie zmienia faktu, że garnitur od Armaniego leżał na nim świetnie.

- Nie czujemy się za dobrze, huh? - spytał Merlin, bez słowa podając mu butelkę wody. Czuł, że on tego potrzebuje.

- Żebyś wiedział. - mruknął Arthur, z wdzięcznością przyjmując napój. - Zrób mi coś mocnego.

- Nie karmelową latte? - Merlin uniósł brew, a Arthur się skrzywił.

- Jakim cudem możesz być taki wesoły? - jęknął – Czuję się jakby mi ktoś bludożerem po głowie jeździł.

- Już tak mam. - chłopak wzruszył ramionami, przygotowując Arthurowi kac kawę. Specjał ten nie figurował w menu, ale na specjalną prośbę każdy z pracowników umiał ją przygotować.

- Słuchaj, Merlin... - zaczął Arthur niepewnie. - Wstyd się przyznać, ale urwał mi się film... Robiłem coś głupiego? - spytał, a Merlin zamrugał, przypominając sobie pocałunek. Arthur go nie pamiętał. To dobrze. W innym przypadku mogłoby być niezręcznie.

- Nie. - powiedział szybko. Być może trochę za szybko, ale Arthur nic nie zauważył, zbyt zajęty kawą.

- To dobrze. - powiedział. - Dzięki za kawę. - dodał, płacąc.

- Za to mi płacą. - zaśmiał się Merlin. Arthur uśmiechnął się lekko.

- Muszę już iść, bo się spóźnię do pracy. A ty masz klientów. - dodał, zerkając na powiększającą się kolejkę.

- Tak... - mruknął Merlin. Momentami naprawdę nienawidził tej roboty. - Do zobaczenia.

- Do zobaczenia. - uśmiech Arthura rozświetlił jego twarz. Merlin odwrócił się do następnego klienta i przyjął zamówienie.

- On cię lubi! - pisnęła Gwen. Merlin pokręcił głową. Kochał swoją przyjaciółkę, ale momentami była zbyt emocjonalna.

- Nie da się nie lubić osoby, która odprowadziła cię pijanego do domu. - odparł, przygotowując kawę.

- Ale on cię lubi lubi! - dziewczyna była nieustępliwa. Próbowała zeswatać Merlina już chyba z każdym stałym klientem kawiarni.

- Może zamiast dbać o moje życie miłosne zajęłabyś się swoim, huh? - zaśmiał się chłopak.

- E tam, mnie nikt nie chce. No popatrz tylko, nie jestem niesamowicie atrakcyjną, długonogą blondynką, czy coś. Jestem zwykła, a nikt nie chce zwykłych dziewczyn.

- Lance cię lubi. - powiedział Merlin. - I nie jesteś taka zwykła jak ci się wydaje.

- Oh, Merlin, jesteś zbyt uroczy. - prychnęła dziewczyna i to był koniec tematu.   


XXX

Mam już dość szkoły, wysysa ze mnie całą energię... Przepraszam za nieobecność.

Pro BonoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz