Wykończenie było jednym z słów, które doskonale oddawało nastrój mojego dzisiejszego wieczoru. Można by połączyć je z jakimś znerwicowanym określeniem, ponieważ gdybym tylko wykrzesała z siebie więcej sił, byłabym w stanie w dotkliwy sposób okrzyczeć lodówkę za zbyt hałaśliwe pracowanie. Zakopując się w pościeli i zaciskając powieki, nie chciałam nawet myśleć o tym, że jutro znowu czeka mnie pracowity dzień, a poranne wykłady są działem lucyfera przez sam fakt, że odbywają się o ósmej.Walczyłam z opadającymi powiekami przez kilka chwil, aż w końcu usnęłam. Zanim zdążyłam jakkolwiek się zregenerować, otworzyłam oczy ponownie, zbudzona dziwnymi dźwiękami.
Spojrzałam spod zaspanego łba na lodówkę, ale wciąż buczała tak tolerancyjnie, jak wcześniej.
Zegar wskazywał trzecią piętnaście, więc jednak udało mi się przespać kilka godzin, ale nie w wystarczającym stopniu, by opuściło mnie rozdrażnienie i frustracja.
Z ciężkimi powiekami starałam się dokładniej wsłuchać w nocną kaskadę dźwięków. Gdzieś daleko na ulicy rozbrzmiewał alarm jakiegoś samochodu, a gałązka drzewa uderzała pod wpływem wiatru w szybę. Nic z tego nie było jednak winowajcą mojej pobudki.
Wytężyłam słuch. Zza drzwi dobiegała mieszanka swoistych odgłosów. Słychać było kroki, szuranie, śpiewanie pod nosem i coś na wzór uderzania dłonią o ścianę.
Przez chwilę rozważyłam, czy czasem po prostu dalej nie jestem pogrążona w śnie.
Niemniej jednak, po dogłębniejszej analizie linii melodycznej, zdecydowanie była to rzeczywistość. A ktoś na piętrze urządził sobie osobliwy koncert.
Zsunęłam stopy na podłogę i odrzuciłam kołdrę, zderzając się z nocnym chłodem. Moje myśli błąkały się wokół potencjalnej broni, której mogłabym użyć wobec zaburzającego ciszę nocną. Żałowałam, że nigdy nie miałam bliskiego do czynienia z baseballem, czy golfem, przez co zamiast złapania za kij, musiałam ratować się lewym butem z pary czarnych szpilek.
Ostrożnie zbliżyłam się do drzwi i wyjrzałam przez wizjer, ale nie obejmował żadnej sylwetki. Dźwięki jednak nie ustawały i byłam pewna, że ktoś z minuty na minutę śpiewa coraz głośniej piosenkę Sum 41.
Przekręciłam zamek, popychając drzwi i niepewnie wyglądając na oświetlony korytarz.
Przy wejściu do swojego mieszkania stał Josh, klaskając do rytmu i wyrzucając z siebie urywki słów, stanowiących kolejne wersy piosenki.
Nie musiałam widowiskowo odchrząkiwać, czy w jakiś inny sposób podkreślać swojej obecność, ponieważ sam szybko mnie zauważył, przestał klaskać oraz nucić, a z impetem wskazał na mnie palcem.
Uniosłam brwi i zmarszczyłam nos. Chyba wyczuwałam tequilę.
Schowałam za plecy dłoń zaciśniętą na czarnym obcasie. W żadnym wypadku nie poluźniłam jednak ucisku.
Palec Josha wciąż bestialsko tkwił wycelowany prosto we mnie, a czerwonowłosy wyraźnie czekał na moją reakcję.
- Liv, to była twoja kolej. – Wybełkotał w końcu z rezygnacją, opuszczając rękę z wyprostowanym palcem wskazującym. – Miałaś zaśpiewać chórki.
Mówił niezbornie, a wzrok miał kompletnie rozmyty. Mimo to świecił pełnym uzębieniem, jakby takie wydarzenia o trzeciej w nocy były czymś codziennym.
- Moja kolej będzie o siódmej rano, kiedy bardzo głośno będę wychodzić z domu. – Odpowiedziałam zaspana. - Być może w akompaniamencie Iron Maiden.
CZYTASZ
21 sposobów; Josh Dun
FanficLiv nie lubiała polegać na ludziach, bo zawsze odchodzili. Josh 21 razy pokazał, że zostanie.