1

490 34 8
                                    

Obudziłam się w środku nocy.
Przetarłam czoło z potu, który spływał cienkimi strużkami po mojej twarzy.
Miałam okropny koszmar.

Śniło mi się, że zabiłam swoje marzenia, które przybrały ludzką postać. Wszystko, co do tej pory motywowało mnie, żeby działać, rozpłynęło się jak mgła oznajmiająca początek jesieni.
Jedne marzenia były ładne, drugie mniej. Te ładne były ważniejsze niż pozostałe, dlatego w mojej głowie pojawiły się jako dorosłe, piękne kobiety, z gęstymi włosami i symetryczną twarzą.
W tym właśnie śnie dostałam szału.
Chwyciłam gumkę, którą wyjęłam zza ucha (pamiętajcie, że to sen), i zaczęłam zmazywać po kolei usta, czerwone jak zdrowa krew, duże, niebiesko-zielone oczy pokryte niezliczoną ilością rzęs tak długich, że zachaczały końcami o brwi.
Potem powoli tworzyłam linię na ich szyji dokładnie w tym miejscu, w którym przebiegałaby tętnica, gdyby owe marzenie żyło w prawdziwym świecie.
Wtedy jedna z pięknych kobiet, a miała na imię Zdrowie, upadła na ziemię i zaczęła płakać.

Moją dziwną czynność powtórzyłam jeszcze wiele razy, aby móc unicestwić wszystkie swoje marzenia.

I wtedy się obudziłam.

Nie ma nic gorszego, niż odcięcie się od swoich marzeń.
A ja właśnie tak postąpiłam, dwa lata temu po kolei zapominając o tych bez żadnego znaczenia, kończąc na tych które kojarzyły się ze sławą i szczęśliwą rodziną.

Usiadłam na łóżku i wsunęłam moje nagie stopy w ciepłe kapcie z pomponem.
Śnieg za oknem pruszył powoli, jednak to nie zniechęcało mnie do przejścia się na krótki spacer.
Była godzina 21.14. Sobota.
Moi rodzice pojechali do znajomych na jakąś imprezę, na której każdy był zadufany w sobie i swoich osiągnięciach.
Ci ludzie przekształcili swoje marzenia w realne plany i teraz zgrywają wielkich zwycięzców.
Kompletnie zapomnieli o radości, jaką daje wymyślanie swoich dalszych planów na życie.
Dlatego nigdy tam nie jeżdżę.
- Lexie, chodź do mamy! Idziemy na spacer - zawołałam, zbiegając co drugi schodek na parter.
Chwyciłam w przedsionku płaszcz, czapkę i rękawiczki, po czym przystąpiłam do zakładania obroży mojemu biszkoptowemu labladorowi.
- Moje maleństwo - powiedziałam do siebie półszeptem.
Maleństwo nie było wcale takie małe - kiedy stawała na dwóch łapach, przewyższała mnie nawet o głowę.
Wnioski, jakie kiedyś wyciągnęłam są takie: albo ta suczka jest ogromna, albo ja za niska.
A mam prawie metr siedemdziesiąt.
Otworzyłam drzwi prowadzące na ganek przed domem.
Do przedpokoju wpadło pare niewielkich płatków śniegu.
Zamknęłam je na trzy spusty (ostrożności nigdy nie za wiele).

Założyłam słuchawki na uszy. Pozwoliłam The White Stripes nieść mnie przez pusty chodnik obsypany białym puchem.
Zgarnęłam go trochę do ręki i uformowałam kulkę.
Rzuciłam nią w szczęśliwą Lexie, która złapała śnieg do pyszczka.
Uśmiechnęłam się do siebie i rzucałam w nią śnieżkami tak długo, aż mi się to nie znudziło.
Nawet nie zauważyłam kiedy moja playlista z piosenkami Jacka White'a się skończyła.
Myślałam przez chwilę o tym, jakimi trunkami zalewali się moi rodzice w tamtym momencie.

Z mojej chwilowej nieobecności w realnym świecie wyrwało mnie uczucie chłodu na moim karku, który był odsłonięty.
Zapomniałam założyć szalika.

Obróciłam się i znowu poczułam śnieg na twarzy.
Otarłam oczy z wody, ponieważ puch na mojej twarzy zdążył już stopnieć.
Przede mną stał wysoki, trochę chuderlawy mężczyzna. Miał na sobie nauszniki w kiczowatą panterkę. Jego włosy przypominały mi mop, ponieważ przez wiatr i śnieg były całkowicie roztrzepane. Poza tym, były intensywnie czarne i kręcone.
Swój ciemny szal owinął sobie aż po sam nos, a zza niego wystawały tylko wesołe, podkrążone oczy.
Wydawało mi się, że gdzieś już widziałam podobne spojrzenie.
Mądre i przenikliwe.
Był ubrany w czarny, widocznie ciężki płaszcz, czarne rurki z dziurami i czarne buty, które wyglądały jak martensy.
- Hej - odezwał się miły, lekko zachrypnięty głos.
- Kim jesteś? - zapytałam powoli ze strachem w głosie. Wyglądał jak każdy typowy nastolatek z przeciętnymi problemami, który uważa, że wpadł w depresję.
- Nie pamiętasz mnie? Niemożliwe, żebym aż tak bardzo się zmienił! - wykrzywił swoje usta w ponury uśmiech.
Z całych sił starałam się przypomnieć sobie tę twarz, jednak nic z tego.
- Przepraszam, ale chyba mnie z kimś pan pomylił... - szarpnęłam siedzącą przy mojej nodze Lexie za smycz, przyspieszyłam krok i starałam się wyminąć tego dziwnego typa.
Chciałam jak najszybciej wrócić do domu.
Chłopak złapał mnie mocno za ramię i przyciągnął do siebie.
Poczułam intensywny zapach mięty.
Pachniał jak Mojito bez alkoholu.
- Trochę mi przykro, ale ci przypomnę - przychylił się do mnie - Mam na imię Matty. Poszukaj w swojej głowie, i jak będziesz chciała pogadać, to tylko mnie zawołaj.

Stanęłam jak słup soli.
Na początku nie dochodziły do mnie informacje, którymi się ze mną podzielił.
Chciałam podnieść głowę, żeby popatrzeć mu się prosto w oczy i znaleźć odpowiedź na moje pytanie, ale już go nie było.
Zostałam tylko ja i Lexie, która skakała po mnie i starała się polizać mi twarz.
Niestety wybrała sobie kiepski moment na zabawę, bo uświadomiłam sobie, że właśnie spotkałam swojego wymyślonego przyjaciela z dzieciństwa.

INVISIBLEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz